id: 67fcnc

Kupić czas by wrócić..

Kupić czas by wrócić..

Nasi użytkownicy założyli 1 231 392 zrzutki i zebrali 1 363 741 252 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki




"Choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełnie inny,

to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie… " - Carl Bard




Tak, czas...

Jednostka SI czy...


No własnie, czy co ?


Coś co jest od zawsze ?

Wszak "zawsze" to też czas który jest...


...ale od kiedy?

Sekunda, minuta, wieczność, która z nich go naprawde określa?


Możemy z nim zrobić niemal wszystko i nic jednocześnie.

Został wymyślony na potrzeby "określenia" mimo że istnieje naprawde.

Czy ma swój początek i koniec?

Ponoć wszystko ma swój początek i koniec, ale jak wyznaczyć jego początek i koniec skoro sam go określa?



Każda odpowiedź będzie dobra i zła...

Jest dla każdego i każdy z nas może go określić według własnych potrzeb, przeznaczyć go, wykorzystać bądź zmarnować.

Jedno jest jednak niezmienne nie da się go cofnać i nie pozwoli się przewidzieć co daje mu praktycznie nieograniczone możliwości, jest wręcz niepokonany i nikt z nim nie wygrał.


Jest jednak sprawiedliwy !


Daje równe szanse każdemu, ale tylko tu i teraz !

Pozwala się nam cofać "do siebie" aby wyciągać wnioski oraz daje pełną swobodę aby go "zaplanować" lecz nie daje gwarancji, to było by zbyt przewidywalne...





Szanowni Państwo,




Mija druga doba, gdzie nosze się z tym listem, kolejnym i kolejnym...

Cieżko zebrać słowa które nie chcą przejść przez gardło, stają oporem.

Milczeć i pisać nie wiele łatwiej, sama myśl uwiera we wstyd nie mniej niż słowo w przełyk.


vPx09r6GxV2wS02h.jpg


Obraz wyżej chyba najlepiej z wszystkich jakie znalazłem przedstawia mi to gdzie jestem, mówi wszystko co chciałbym wykrzyczeć.

Chyba tylko ja znamjego język, spróbuję...


Spróbuję przetłumaczyć go na bardziej zrozumiały.



Długo zastanawiałem się czy powinienem. Bije się ze sobą by nie być anonimowym. Chciałbym by kazdy mógł spojrzeć mi w oczy i sięgnąć do duszy aby zrozumieć mój powód.

Strach i wstyd nie pozwala, przypominając jednocześnie dlaczego jestem "tu i teraz".

Będąc jednak "tu i teraz" zdaje sobie sprawę że daną mam szanse i nie będę już w stanie się do niej cofnąć kolejny raz.


Mam 40 lat, jestem Ojcem trójki dzieci, Mężem, głową rodziny... właściwiej to byłem nim.

To co zostało z tej postaci kiedyś pełnej ambicji nieznających ograniczeń, woli walki do ostatniego oddechu, niespożytych sił, by wygrywać ale też by wstać po porażce i iść dalej.

Dziś, cóż... cień tego co opisane wyżej na kolanach by prosić o pomoc.


Nie proszę o pomoc dla siebie, proszę o czas bym mógł nakarmić rodzinę i zapewnić im bezpieczeństwo.

Sprzedam dusze by to osiągnąć i móc wrócić do pełni sił.


Nie wiem od czego zacząć, mam pustkę w głowie.


Z wykształcenia jestem elektronikiem, od niemal 20 lat spełniałem się zawodowo w szeroko pojętych ramach Służb Utrzymania Ruchu. Określano mnie jako człowieka do zadań specjalnych. Tam gdzie nieraz autoryzowane serwisy rozkładały ręce tam ja, nierzadko w kuriozalny i chyba tylko mi znany sposób potrafiłem znaleźć i usunąć przyczynę awarii, tak.... zawsze świetnie czułem się w zagadnieniach technicznych. Nieszablonowe podejście które mnie cechowało, sprowadzało czasem moich przełożonych do refleksji pt. "ten chłopak jest albo geniuszem, albo debilem...". wracałem z tych potyczek "z tarczą" przy sobie nie niosąc jednocześnie wielu głębokich blizn które miały by przypominać mi o porażce.


To zabawne, ale piszę to i uśmiecham się do siebie, to cenne co teraz czuje...

Nie wiem dlaczego przypomniały mi się słowa pewnego człowieka który był swego czasu moim kierownikiem...prawdziwym kierownikiem, później dyrektorem zakładu.

Powiedział kiedyś " Co?! Jego nie... Jego tam nie wysyłajcie... Nie zatruwajcie mu głowy pierdołami! On jest stworzony do celów wyższych, musi go boleć! Codzienność go zabija..."

Chciałbym to jeszcze kiedyś usłyszeć...


Fizyka?

Nigdy nie musiałem się jej uczyć, urodziłem się z nią, ale dostałem coś jeszcze od losu...


Duszę która zawsze pragnęła tworzyć, pewną wrażliwość która sprawiała żę czułem się inny niż moi koledzy i koleżanki.

"Inny" wiele razy to usłyszałem, nigdy nie określono tej inności, lepszy czy gorszy, inny...


Umysł ścisły i dusza artysty, to nie idzie w parze...przynajmniej nie u mnie.


Będąc dzieckiem myślałem że inni tez widzą wszystko tak jak ja, tak samo czują, odbierają bodźce. Z czasem zacząłem widzieć ze jest nieco inaczej, przerażało mnie to w pewien sposób i zmuszało do odgrywania roli. Tak naprawdę, dostosowywania sie do aktualnego otoczenia, mogą sobie Państwo wyobrazić jak ciężko jest funkcjonować w ten sposób, mimo wszystko chociaż odrobine starałem się być zawsze sobą.


Pare razy zdarzyło mi się powiedzieć publicznie, o tym co we mnie siedzi, zapadała cisza...i jak na sygnał gromki śmiech ze słyszanym


"Stary... Ty to jesteś ! Skąd Ty bierzesz te teksty, przez chwile myślałem żę mówisz serio...".


Uchodziłem raczej za wesołego gościa, duszę towarzystwa, chroniło mnie to.


No bo jak zachować się słysząc typa który mówi że słyszy kolory, widzi dźwięki...


Tak, potrafię tak to odbierać.

Nie dosłownie, ale dla mnie dźwięki, muzyka mają kształt, zapach, smak, widzę je i czuje.

Kolory i barwy potrafią nieść melodie.

Dla mnie wszystko ma rytm, tętnienie, oddech...

W snach już jako mały chłopiec potrafiłem latać, mało tego... robiłem to świadomie ( podobno niewielu tak może)

Żartobliwie mawiałem czasem że gdybym się naprawdę mocno skupił, wyginał bym łyżeczki wzrokiem jak jakiś fakir.


Filmy sf-ci ?


Dla mnie science fiction jest tożsame z filmem dokumentalnym.

Wychodząc z kina z Żoną u boku wśród licznych klas podstawowych po seansie pt. "Jak wytresować smoka" , najbardziej uśmiechniętym dzieckiem jest... Zgadnijcie Państwo kto ?

Wszystko co lata, zieje ogniem, jest szybsze od światła lub silniejsze od samego Supermena jest moje i biorę to w ciemno...


Matrix ?!

3 dni gapiłem się na baterie typu "paluszek" po jego obejrzeniu, zastanawiając się czy...


Kobiety?

Nigdy nie narzekałem na brak powodzenia, z szeroko otwartymi oczami i zmarszczonym czołem wysłuchiwałem moich kolegów określających je jak przedmiot a nie podmiot.


Od zgrabnego tyłka, dużych piersi i ton makijażu ja wolałem coś innego.

Spojrzenie, ruch, gest, tembr głosu, to zdecydowanie bardziej było u mnie pożądane.


Pierwsza randka? W knajpie? Dyskotece? Na tylnym siedzeniu?


Nie...

Pierwsza randka?

Ciepły deszczowy dzień, trzymając sie za ręce, biec...

...biec byle gdzie, byle przed siebie, krzyczeć i pić krople deszczu...

To by było coś...


Szanowni Państwo,

mogę przytaczać tak w nieskończoność, serwer tej strony nie dźwignął by ciężaru tego wszystkiego.


Pewnie zastanawiają się Państwo i stawiają pytanie, "chłopie... i jeszcze Ci źle?! "


Odpowiedz nie jest prosta, może i nie "źle", ale "dobrze wcale"...



Podobnie jak każdego z nas los oszczędzał mniej lub bardziej, tak i ja niosę ze sobą pewien bagaż doświadczeń, wspomnień, tych gorszych i lepszych.

Miałem dobre dzieciństwo, przykre dorastanie i tragiczne wejście w dorosłość, dalej wcale nie było lepiej. Mimo wszystko w jakiś dziwny sposób pielęgnuje tylko te dobre wspomnienia, mam ich trochę i tylko te staram się trzymać blisko siebie.

Wiem też że muszę niestety pamiętać o tych złych, ku przestrodze.


Piękne dzieciństwo, nagły wypadek Ojca, jak grom z jasnego nieba informacja że wszystko w rękach Boga, miał tego nie przeżyć, wygrał walkę o życie jednak już nigdy nie wrócił. Moja Mama, kobieta z klasą, inteligentna, stawiająca poprzeczkę bardzo wysoko. Ojciec lubił wypić zawsze ale dawał radę. Po wypadku ten ktoś kto wrócił zaczął tworzyć piekło w naszym domu, moja Mama mimo że zawsze była niemal abstynentką dała się pochłonąć bezsilności alkoholizmu Ojca i sama się uzależniła. Nie trwało to długo, w wieku 22 lat pochowałem moją Mamę która przegrała walkę z alkoholem.

Pamiętam jak krzyczałem przez łzy że nigdy w życiu nie będę taki jak oni.


Byłem wtedy w wieloletnim związku z dziewczyną którą znałem tak naprawdę od dziecka, wszystkie lata we wspólnej klasie podstawówki tam gdzie był koniec szkoły zaczął się nasz początek. Byliśmy zgraną parą, ufaliśmy sobie bezgranicznie. Wielkie plany, spore możliwości, pierwsza ciąża... martwy płód... To tutaj chyba nasze drogi zaczęły się rozchodzić, po spędzeniu ze sobą połowy życia, zaczynając w wieku 15 kończąc w wieku 30 lat gdy moja córka miała dwa miesiące dowiedziałem się że jest jeszcze ktoś, ktoś kto bardziej niż ja okazał się wsparciem po utracie pierwszej ciąży.

Nie wierzyłem.

Podjąłem walkę by wszystko wróciło i było tak jak kiedyś.

Cóż...nie byłem w stanie jej już wygrać.

Długo nie mogłem się pozbierać, jak przez mgłę pamiętam że próbowałem sobie odebrać życie kompletnie pijany.

Poczułem że alkohol w określonych ilościach działa na mnie jak lekarstwo, było mi dobrze z nim.


Kolejny związek, niespodziewany, namiętny, zakazany...

Kobieta która posiadała w sobie bardzo wielką empatię, obudziła moje zaufanie, ciepłym słowem motywowała mnie. Znów czułem że jestem potrzebny, czułem jej bezpieczeństwo.

Oboje byliśmy wtedy w przeciągających się rozwodach.

Moje pierwsze małżeństwo dobiegło końca.

Obecny jeszcze mąż mojej partnerki, tuż przed rozprawą poczuł jednak gorycz utraty, postanowił walczyć.

To nie była równa walka.

Jednym ciosem poniżej pasa jak u hejnalisty melodia szarpnięta strzałą ucichła.


"Leczyłem" się dalej, upadłem co raz niżej.

Wtedy już wiedziałem że jedną nogą jestem w uzależnieniu.


Gdy właściwie wszystko było mi już obojętne, nagle pojawiła się Ona, dziewczyna znad morza...

Mieliśmy wtedy po 17-18 lat dla niej miałem rzucić swoją pierwszą partnerkę, nie stało się tak jednak, stchórzyłem.

Znaliśmy się z widzenia dużo wcześniej, chodziliśmy razem do technikum.

Dla mnie?

Najpiękniejsza dziewczyna z całej szkoły.


Nagle staje przede mną, niemal po 13 latach.

Pamiętam...


" Co u ciebie?

- u mnie kiepsko, życie mi się rozwaliło znowu zaczynam od nowa

- a u Ciebie ?

- u mnie to samo..."


Pierwsze spotkanie, już mieliśmy plany.

Na drugim widzieliśmy czego chcemy.

Po trzech dniach mieszkaliśmy już razem wiedzieliśmy że będziemy tworzyć rodzinę.



Jeśli ktoś z Państwa wzruszał się romantyczną historią z srebrnego ekranu, po cichu mówiąc "chciałbym przeżyć coś takiego choćby chwilę", ja miałem okazję stanąć na deskach teatru życia i jak w amerykańskim filmie grać pierwszą rolę.


Nie istniało nic...

Każda bariera była do przebicia, każdy najcięższy problem był błahostką, wszystko było łatwe.

Nie musieliśmy rozmawiać, to działo się bez słów. Dziewczyna o cygańskiej urodzie, spojrzeniu topiącym wszystko to co nazywałem w sobie wieczną zmarzliną. Nie wiedziałem że tak można "chcieć" i "być", pamiętam jak któregoś ranka stała przy kuchennym oknie i płakała...

Nie wiedziałem co się stało...

Podszedłem i zapytałem...

To co otrzymałem w odpowiedzi dla mnie było jak wyrok na który chciałem być skazany.


... płakała ze szczęścia, że się znaleźliśmy, że jesteśmy razem.

Najpiękniejsze uczucie w życiu gojące wszystkie inne wcześniejsze rany i blizny.


To był nasz czas, pierwszy czas w którym oboje poczuliśmy że żyjemy.


Niestety dawny romans z "gorzałką", proza życia, rutyna dnia codziennego wlała się we mnie... kieliszkiem.

Pogrążałem się, tylko po alkoholu miałem wrażenie że jestem sobą.

Piłem sam, na smutno w ukryciu, nie chciałem nikogo tym obarczać. Ona to widziała ostrzegała mnie, prosiła, sama przeżyła alkoholizm swojego ojca. Lekceważyłem to.

Zawaliłem sporo spraw, ona dalej widziała we mnie nadzieję, oddalałem sie.

Dalej walczyła...

Cierpiała razem ze mną.

Było ze mną już źle, gdy urodził się nasz drugi syn, widziałem jej łzy, bała się.

Nie wiedziałem że można tak walczyć o kogoś, nie poddawała się.


Zarzucić można było mi wiele, ale z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć że nikt nie zarzuci mi woli walki.

Robiłem co mogłem, szukałem gdzie się da.

Francja, dr Oliver Ameinsen kardiolog polskiego pochodzenia, alkoholik rozpoczyna badania nad lekiem Baclofen.

Gdy się o tym dowiaduję doktor Ameinsen już nie żyje.

Zmarł jako człowiek wolny od uzależnienia.


Podjęta próba kończy się u mnie niepowodzeniem, nie toleruje leku w takich dawkach.

Inne typu Naltex również nie działają.


Decyzja o leczeniu.


Charcice koło Poznania z żywą legendą tego ośrodka Panem Piotrem Laufrem, bardzo chciałem trafić pod jego skrzydła nie udało mi się.

Do dziś nie mam pojęcia dlaczego nie potrafiłem do niego podejść i poprosić o pomoc.

Zabawne ale...słowa które wypowiedział właściwie powiedzonka których używał miały odegrać w moim życiu bardzo ważną rolę, to niesamowite, ale łykając ostatni alkohol w moim życiu powiedziałem sam do siebie:


" Nalało się Kryśce do du...y,

Dosyć...! "


Po kilkudniowym piciu wstałem, wyraźnie i głośno mówiąc sam do siebie.

Dosyć !


I tak też się stało.


Wszystko co udało mi się przeżyć. Wszelkie narzędzia otrzymane na terapii, chęć zmian i uczciwa autorefleksja musiały mi wystarczyć.

To i trzy wyrwane z kontekstu prawdy usłyszane od Pana Piotra:


Trzeźwienie czy też leczenie to PROCES, tam to słowo nabrało dla mnie innego znaczenia.


Drugie to CZAS...


PROCES który nie składa sie sam z siebie lecz z wielu składowych i aby prawidłowo go przeprowadzić potrzebny jest CZAS.


Ważnymi słowami okazały się PROCES i CZAS , ale kluczem było aby DAĆ CZASOWI CZAS !!!


Oooo, nie ogarniałem... co dać komu czemu i do czego ?!

Fajnie brzmi ale życiowo nierealne, myślałem...

Po czym dosłownie jak pstryknięcie palcami stwierdziłem "OK"


Skoro czas potrzebuje czasu, proszę bardzo...

Dam mu go tyle ile potrzebuje, ja wszechmogący...

Słabe to było dla mnie, ale niczym już nie ryzykowałem.


Czas dostał czas a ja żeby sie nie nudzić siadłem do "procesu" rozłożyłem to sobie na składowe i dawkowałem w terapeutycznych dawkach, zdając sobie jednocześnie sprawę że toczę moją walkę na śmierć i życie.


Aaa... zapomniał bym.

Co w tym wszystkim robi "Kryśka" i jej tyłek?

Jeśli chodzi o "pływającą Kryśkę" Pana Piotra XD, leciało to tak:


"...dopóty Kryśka będzię pływać, dopóki jej sie do du...y nie wleje".


Mnie aż się ulewało, miałem dosyć żałosnego typa w lustrze który nie może sobie poradzić z... SUBSTANCJĄ

Na litość Boską... rządzi mną substancja, zmienia mnie, nie daje już dobrej zabawy wśród znajomych, pozostawia kłopoty i same przykre wspomnienia.

Moje demony zostają dalej moimi demonami, ale regulator uczuć w postaci alkocholu należało wyłączyć tu i teraz!

Przelało się to kroplą we mnie i to dosłownie kroplą...


Ostatnia pijana łza miała słodki smak o dziwo

Za mnie i dla siebie !

Za moje dzieci i dla moich dzieci

Za moją walczącą Żonę i dla mojej walczącej Żony... mimo że sie nasłuchałem, mimo że i w morde się dostało...


Za to że kochała i kocha mądrze, nie współuzależniła się by żyć w rytm mojego alkoholizmu.



Bo znów Kocham i czuję się kochanym, nie za coś lecz mimo czegoś !


Jestem trzeźwy od 6 lat i nie zamienie najgorszego trzeźwego dnia na najlepszy pijany!




Nagrodą miał być powrót, przemiana, niczym feniks z popiołów.


Znajomi, przyjaciele, rodzina, najbliżsi, tak bardzo nie mogłem się ich doczekać.

Żona patrząca z niedowierzaniem jak ide po zwycięstwo i nasze marzenia !


Szedłem jak burza,

nowe pomysły ,drugi etat na samozatrudnieniu, zmiana etatu, szybki awans w nowej pracy na kierownicze stanowisko. Jak mantra powtarzane słowa aby nie zapomnieć za dość uczynić za moje błędy.




Na moim "szczycie góry" gdzie wszyscy mieliśmy na siebie czekać, wchodziłem pełen spokoju z nieprzesadzoną pewnością siebie po to by unieść głowę i ujrzeć...


...że jestem na niej sam.


Nie wwiem...

,może ktoś przez chwile był...


Pierwszy raz w życiu poczułem smak zawiści...



Z przerażeniem spoglądając w dół dotarło do mnie, że zapomniałem o kimś bardzo ważnym kimś kto został na początku a ja nie mam już sił by zejść do niego.


Tym kimś byłem niestety ja...ten słaby. Chłopak z mentalnością nastolatka i naiwnością w oczach dziecka, wszystko to co pozornie było słabe.


Stał, w bezruchu, nie wyczuwałem ani spokoju ani lęku w nim, nie mogłem zobaczyć jego twarzy, ale wiem że to ja...



Jedyną wspólną cechą jaka ich łączyła była, naiwność.

Dziecięce zaufanie.


Wystartował ktoś nowy, zupełnie nie podobny do wcześniejszego. Stworzony z bólu, krzywdy, wytykania palcami i drwiącego śmiechu. Ktoś z wyrokiem wygraj albo giń, nie patrzący na siebie.

Za wszelką cene i tylko w trybie "wojna", isć do przodu...

I szedł

Wszystko po to by WRÓCIĆ i móc usłyszeć...


"Łukasz... zapomnijmy o tym, zbudujmy dzisiaj nowe jutro"


...psst iskierka zgasła.






Znowu pustka w głowie, minęły 3 dni nie pisałem nic bo boli... kasowałem tą "zrzutke" i wgrywałem w myślach chyba z 1000 razy...

Jedna pszę dalej.


Nie wierzyłem w to co widziałem, nie rozumiałem. Co się stało?



Żona niegdyś tworząca ze mną najmniejsze państwo świata, bogate w tak drogocenne dziś kruszce jak mądra miłość, motywacja przeplatana wsparciem i umiejętnością postawienia sie w sytuacji drugiej osoby, dziś otoczona murem nie do przebicia zbudowanym z materiałów pochodzących z mojego szczytu góry.

Nie ma nas.

Fizyczna powłoka na wątłym szkielecie nazwanym "prowadzeniem domu", osadzonym na fundamencie nazwanym "wspólnym" wychowaniem dzieci.

Gdzie to nie my udajemy przed dziećmi żę wszystko ok,tak naprawde to nasze dzieci udają że nic złego im się nie dzieje... Naiwnie próbujemy w to wierzyć.

Zamknięci w tak znienawidzonych przeze mnie pieprzonych kwantyfikatorach...

"Bo Ty zawsze...",

"A Ty nigdy..."


Drodzy Państwo,

jako dygresje tylko powiem, zawsze i nigdy...

Jeśli kochają kogoś Państwo nigdy ich nie używajcie w stosunku do tej osoby, bo zawsze będą już niszczyć Państwa związek.

Zamykają wszystkie mosty i to te najważniejsze wspólne, pozostawiając jedynie tkwienie i rozpamiętywanie przeszłości skłaniając do przewidywania przyszłości.

Relacja obojga tu i teraz przy ich nadmiarze już na zawsze i nigdy nie wróci...


Starzy przyjaciele których chyba nigdy nie miałem...

Ehh,cięzko przechodzą te słowa przez gardło, nie wiem czy nie ciężej niż wsytd który czuje powoli zmierzając do końca tego listu.


Nigdy nie odmówiłem nikomu pomocy, nie pamietam żebym kiedykolwiek zostawił kogoś samemu sobie.

Niejednokrotnie i świadomie traciłem zdrowie i czas by ulżyć komuś mi bliskiemu. Nigdy nie oczekiwałem zapłaty naiwnie licząc że to wróci do mnie.

Wspominałem że już będąc małym chłopcem potrafiłem latać w snach, chiałem też mieć umiejętność bycia niewidzialnym z różnym skutkiem. Nie sądziłem że stanie się to w wieku 40 lat i to nie będzie sen...


Tych ciosów nie przewidziałem, co gorsza droga którą musiałem dalej pokonać sam miała się okazać za jakiś nie drogą powrotną z szczytu mojej góry lecz Golgotą, moją Golgotą.


Uciekłem w prace by przeczekać cięzki czas nie widząc możliwości komunikacji. Pracowałem dużo i ciężko...


Dużo i cięzko... praktycznie nie schodziłem poniżej 400 godzin miesięcznie przez niemal pełny rok, w trudnych warunkach, z trudnymi ludźmi.

Tak, 400 godzin... praktycznie zacząłem mieszkać w zakładzie pracy.

Ja i chłopak z Ukrainy który rósł w moich oczach,wspieraliśmy się.

Przyjaciel?

Razem mieliśmy mieć firme.


W zasadzie dwóch chłopaków, jeden z nich trzyma za mnie kciuki do dziś.

Przepraszam za kolejną dygresje ale...



Ehor !

Dziękuje Bracie !


Nie za pieniąde, moje czy Twoje. Nie za papierosa czy inne używki...

Dziękuje za dobre słowo i wsparcie !

Przede wszystkim za pamięć i mimo młodego wieku za dojrzałość którą nie raz mnie otrzeźwiłeś !


Dziękuje.






Na mojej drodze staneło dwóch nowych ludzi którzy szybko stali się moimi przyjaciółmi. Kierownik zakładu i młody chłopak z Ukrainy który był zafascynowany moim rzemiosłem. Czekałem na kogoś takiego, nie bał się powiedzieć "Łukasz naucz mnie, pokaż. Nie wiedziałem że można pracować w ten sposób"

Chłonął wiedze jak gąbka, sam też uczyłem się od niego. Był bystry, szybki. Taki troche "Diabeł Tasmański" zawsze w duecie z Ojczymem Ehora, jego też lubilem, ale szereg pomówień o których później napiszę trzymał nas w dystansie.


Co by nie powiedzieć !

Nazywałem to "dream team". !

NIe było czegoś czego nie dało się naprawić, nieraz z 3-4 maszyn ale działało.

Zakład który wyrabiał założoną norme 3-4 razy w roku, od tej pory wwyrabiał ją co miesiąc przebijając 2 razy rekordy produkcyjne.

Dziwiło mnie że jako jedyny zbierałem pochwały, reszta niestety zbierała reprymendy.

Szef był człowiekiem wymagającym, szczerym do bólu, dążącym do celu nie patrząc na przeciwności. Przyznam że pomimo ciężkiego charakteru który niewątpliwie miał to jednak imponowała mi jego postawa, zawziętość, brak wątpliwości i skuteczność.

Zachłysnąłem sie tym, stanowiłem brakujące ogniwo, zapracowałem na uznanie ludzi.


Stojąc w swietle reflektorów, mając nowe plany i możliwości finansowe na swój własny rozwój zawodowy nagle, stało się coś dziwnego, zaczęto mnie unikać. Wręcz obawiać. To było bardzo wyczuwalne.

Wszystko to w co włożyłem resztki sił zaczęło się mścić, coraz to bardziej kuriozalne awarie, nieprzewidywalne wręcz, zaczęły stawiać mnie w nieco bledszym swietle.


Coraz słabsza pozycja Kierownika zakładu nie napawała optymizmem, próbowaliśmy go bronić częsciowo biorąc na siebie obowiązki i wine za to co się działo. Ostatecznie został zwolniony.

Zostało nas dwóch, moim zadaniem było dotrwać na obecnie osiągniętym poziomie do wymiany parku maszynowego.

Honorowo i za wszelką cene wzięliśmy to we własne ręce.

Pracowałem po 400 godzin miesięcznie, mój towarzysz również nie odpuszczał.

Tak, 400 godzin... przez niemal rok, praktycznie mieszkaliśmy tam.


Sytuacja w domu, coraz cięższa atmosfera w pracy i pogłębiająca sie demencja mojego ojca zaczęła zbierać swoje żniwo. Niejednokrotnie pracując po 20-30 godzin i więcej, czułem że słabne i wyglądam coraz słabiej.

Po kolejnym ponad dobowym maratonie awarii, gdzie przebito mi opony w samochodzie , przelała sie czara goryczy.


Co się okazało pózniej miało to na celu uniemożliwić mi prowadzenie pojazdu do domu żekomo twierdząc ze jestem agresywny,nie chce opuścić zakładu i jestem pod wpływem jakiś środków odurzających.

Gdzie to wszystko działo się kiedy zasnąłem ze zmęczenia przy swoim biurku czekając az operatorzy puszczą linie produkcyjną.

Zawsze czekałem do uruchomienia aby nie zawracać znowóż do pracy, byłem jedynym elektrykiem w zakładzie nie miałem zastępstwa.


Dowiedziałem sie o tym po dwóch dniach, zrobiłem awanture, rzuciłem wypowiedzenie mimo że psuło to wszystkie moje plany. Wtedy mój Szef wykrzyczał mi, pamiętm jak dziś:


" A co by Pan ku...a zrobił na naszym miejscu, gdzie ja dostaje informacje, że jeśli Pana wku...my to zasabotuje Pan zakład tak że nikt go nie uruchomi i nikt Panu tego nie udowodni...

...podobno potrafi Pan takie rzeczy robić z komputerami, sterownikami że głowa boli...

Mało tego, ma Pan podobno takie znajomości że...

Tak, mój szef dostał informacje że zrobie mu krzywde jeśli wejdzie mi w droge...

Poza tym bierzecie coś i siedzicie tu po tyle godzin..."


Jak bym w pysk dostał...,. owszem nie pozwalam w pracy nikomu się poniżać ale, to... to było zbyt wiele.


Dla mnie wszystko było już wtedy jasne....


Moi przyjaciele czuli się niedocenieni przy mnie przez Szefa, radzili sobie z tym czerpiąc satysfakcje ściągając mnie pod siebie.

Najpierw Kierownik nieszczył moją reputacje klepiąc mnie jednoczesnie po plecach, gdy go zwolnino kontynuował to moj przyjaciel z Ukrainy szukając jednoczesnie razem ze mną winnych., wiedziałem że to on stworzył tą sytuacje i on przebił opony.

Postanowiłem udawać głupiego i oczekiwałem dalszego rozwoju sytuacji.


Czułem się coraz gorzej, praktycznie przestałem sypiać w nocy, przestawiłem sie więc na prace nocną. Coraz częsciej pojawiająca się pustka w głowie, dziwny strach, zawroty głowy, robiło się strasznie.

Chciałem dotrwać do końca, tym bardziej że oczekiwałem zamówienia z Chin, które miało dać mi stabilizacje na swoim, zakupiłem Router CNC. Potrafiłem toczyć, frezować, czułem obróbke skrawaniem i chciałem zmienić branże.


Sytuacja robiła sie coraz cięższa, wypowiedziałem umowe.

Mimo dwóch tygodni wypoczynku w domu mój stan zdrowia był coraz gorszy, napady lęku dezorientacji, zagubienia.

W międzyczasie Szef nie wiem jakim cudem przekonał mnie abym wznowił działalność gospodarczą i pracował u niego jako kontrahent/podwykonawca , zgodziłem się naiwnie.


Stacjonowałem wtedy w budynku obok, tam też miałem dostęp do trzech tokarek, największa z nich 5metrowa, frezarka uniwersalna i inne drobne urządzenia, do kompletu brakowało mi tylko mojej zamówionej maszyny CNC, poradził bym sobie tym bardziej że zdobyłem sympatie jednego z współwłaścicieli całego terenu a trym samym zgodę na stały najem narzędziowni pomijając teoretycznie mojego byłego szefa, początkowo czynsz opłacałem drobnymi naprawami i modernizacjami.



"Kłamstwo powtórzone 100 razy staje się prawdą", podpisuje się pod tym, na mój temat huczało plotka generowała plotke, przjaciel z Ukrainy zmanipulowany przez byłego Kierownika, podbudowany swoim statusem i obecnością nowych pracowników służb utrzymania ruchu rozkręcił sie na całość, oficjalnie pomówił moją osobę.


Wierzyły mi dosłownie 3-4 osoby.


Nieoczekiwanie z propozycją nie do odrzucenia zgłosił sie były Kierownik, umiejętnie wmawiając mi że nigdy na mnie niczego nie wymyślił, nie potrafił by mnie pomówić, wszak przyjaciele tak nie robią...

Wskazał winnych i zaprosił do konkurencyjnej firmy którą określał "innym światem", nie kłamał. Zakład zadbany, uporządkowany którego właścicielem był człowiek stonowany, warzący każde słowo, ostrożny i potrafiący trzymać bezpieczny dystans.

Kolejne nadzieje, nowe możliwości. Zaproponowano mi etat, zgodziłem sie.

Zracji że zakład zmagał się z usterkami których nikt nie potrafił określić i usunąć, co dla mnie kuriozalnym wręcz była akceptacja ich i praca na wyłączającej się co 5 min maszynie...

Nie była to jedyna taka usterka.

Oznak zmęczenia i gryzących mnie dolegliwości nie dało sie ukryć, było to widoczne.

Zlecenia sypały się jedno za drugim, w pełni sił miałbym cięzko. Robiłem co mogłem.

W ciągu kilku dni miałem już połapane, gdzie co, się dzieje.

Maszyna która spędzała sen z powiek wszystkim operatorom wyłączając sie co chwile otrzymała wycenę naprawy innego serwisu, z góry założono że nie poradze sobie, zbyt wielu poległo przede mną.

Kwota za części i robociznę opiewała na solidną roczną pensje.


Jakież zdziwienie wszystkich wywołało moje wejście na zakład z kilkumetrową elastyczną rurą wentylacyjną od dystrybucji ciepłego powietrza, odpowiednie ułożenie, wnikliwa analiza i poprawa źle dobranej parametryzacji.

...Voila !!! Mamy to, całe 140zł brutto i bezcenne wyszeptane gdzieś " ten chłopak to geniusz albo debil" ;)


Niestety debil... zleceń było dużo i drobnych, niczym to się nie rózniło od wczesniejszej współpracy. Po nocach, nie wyspany, ciągle coś i ciągle na wczoraj.


Pierwsza faktura dla nowego pracodawcy, sporo zaniżona zresztą.

Telefon i... "Panie Łukaszu, kompletnie nie wiem co to i za co jest ta faktura... kto i kiedy Pana wzywał a przede wszystkim kto Pana wpuszczał o dowolnej porze dnia i nocy..."


Doszło do spotkania w 6-cioro oczu, liczyłem że wszystko wyjaśni się samo a ja sam spodziewałem się co najmniej pochwały...


Przyjaciel milczał jak zaklęty z lekko uniesionym kącikiem ust, niesiony melodią która nie pozostawiała na mnie suchej nitki ze strony nowego Szefa.




No i pękło...

CbD0WJZ6CEWb7ZSg.jpg


Mój stan zdrowia z bardzo kiepskiego stał się krytyczny dla mnie.


Jeszcze tego samego dnia, zacząłem gubić czas.


Kilka dni później o mało nie przypłaciłem moich przygód życiem, nie wiem co się stało z pewnością nie zasnąłem, jak bym skoczył w czasie prowadząc samochód.

Obraz znika w jego miejsce pojawia się nowy, na przeciwnym pasie po wcześniejszym wjechaniu w słupek rozgraniczający pasy drogowe przy prowadzonych robotach drogowych, najazd był na tyle gwałtowny że poczułem na głowie barierę którą była podsufitka. Z zawieszenia nie zostaje nic. Najważniejsze że nie stałem się jego częścią. Do dziś nie wiem jak wyprowadziłem samochód na prostą.


Tutaj już byłem pewien że coś mi jest




CDN








Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze

 
2500 znaków
Zrzutka - Brak zdjęć

Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!