id: bcgezp

Książka „Australia, no worries!” - opowieść o Australii, jakiej nie znacie

Książka „Australia, no worries!” - opowieść o Australii, jakiej nie znacie

Zrzutka została wyłączona przez organizatora
Wpłaty nieaktywne - wymagane działanie Organizatora zrzutki. Jeśli jesteś Organizatorem - zaloguj się i podejmij wymagane działania.

Nasi użytkownicy założyli 1 083 377 zrzutek i zebrali 1 184 225 726 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki

Moi drodzy! Zbyt długo wydawało mi się, że wiem lepiej i nie macie racji. Kiedy bowiem relacjonowałem swoje podróże na Facebooku albo na blogu Rana vulgaris, sugerowaliście: „napisz książkę”. Machałem ręką, nie przyjmowałem tych komentarzy na serio do wiadomości, wiedziałem lepiej, a raczej wątpiłem, czy ma to sens. Jasne, wiele osób kocha podróże i lubi o nich czytać, ale przecież tylu dzisiaj podróżuje, mnóstwo wokół tekstów, blogów i relacji. To nie te czasy, gdy przyjeżdżał z wyprawy jeden jedyny Arkady Fiedler i słuchały go pełne sale.

Ale komentowaliście nadal: „napisz książkę”, zupełnie jakbym w natłoku podróżniczych opowieści miał do powiedzenia i napisania coś oryginalnego, świeżego, ciekawego. Pomyślałem wtedy - a jeśli to prawda? Niewiara w siebie to towarzysz całego mojego życia, ale przecież przeczytaliście urywki zamieszczone w sieci i wyraźnie daliście do zrozumienia, że to jest interesujące. A co, jeśli Wy macie rację, a nie ja? Co wtedy począć?

Począłem książkę - takie było moje myślenie, długi i żmudne, niemożliwe do przeprowadzenia bez rozlicznych inspiracji i pomocy. Te inspiracje i pomoc się pojawiły, książka powstała, a ja poszedłem w ślad za Waszymi komentarzami. Napisałem ją.

I co teraz z nią zrobimy?

Wraz z ludźmi, którzy we mnie wierzą i postanowili mi w tym przedsięwzięciu towarzyszyć, doszedłem do wniosku, że skoro już się zdecydowałem na ten eksperyment, to niechaj będzie on świeży do końca. Skoro już zalicytowałem wiarą w to, że potrafię napisać ciekawie, niechaj będzie to licytacja wysoka.

Postanowiliśmy wydać książkę całkowicie własnymi siłami - od kropki po pierwszym zdaniu aż po okładkę. Zebrać na to środki i zobaczyć, czy damy radę sami. A jeśli tak, to może zdołamy wydać i drugą, trzecią, może serię. Może tak opowiedzieć o świecie.

Ta zrzutka na wydanie książki to rodzaj mojego „sprawdzam” wobec siebie, swoich możliwości i Waszego zainteresowania. Jestem tego ciekaw tak, jak podróży. 

Z wydaniem tej książki jest jak z wędrówką po mapie - marzenie sięga daleko, bardzo daleko. Zaczynamy od Australii, która w naszym zamyśle składać się będzie z czterech tomów, każdy stanowi odrębną całość. Pierwszym jest jej najbardziej niesamowita i chyba najbardziej mroczna część - Tasmania, kraina niemal nie z tego świata. To spotkanie z tym, co wymarło, z tym, co przeżyło, ale i z tym, o czym tego do końca nie wiadomo. Chciałbym zaprosić Was do tego dziwacznego świata, a przewodnikiem po nim uczyniłem istoty, które znają go najlepiej - zwierzęta.

Tom o Tasmanii jest gotowy. Czy go wydamy, zależy od zbiórki. Od niej zależy też, czy wydamy kolejne, a może po Australii przeniesiemy się w inne pasjonujące miejsca na świecie i do kolejnych ich mieszkańców.

To wszystko zależy.

Zatem - co teraz z tym zrobimy?


Książka będzie drukowana w pełnym kolorze, ponieważ ważną jej częścią będą zdjęcia, które dopełniają opowieści. Wydanie wiąże się z następującymi kosztami:

  • druk (format 125 x 195m, 160 stron)
  • redakcja i korekta tekstu
  • projekt graficzny okładki
  • skład i łamanie

Dodatkowo chcielibyśmy stworzyć stronę internetową ze sklepem, w którym będzie można nabyć zarówno tę, jak i mam nadzieję kolejne książki, które w przyszłości powstaną. Cena książki w sprzedaży detalicznej wynosić będzie 17 zł.


  • dla osób, które zdecydują się wesprzeć projekt kwotą 50 zł odwdzięczę się podziękowaniem na końcu książki z umieszczeniem imienia i nazwiska na liście osób wspierających, a także imienną dedykacją - książki zostaną wysłane w ciągu miesiąca od wydrukowania
  • osoby, które wesprą projekt w kwocie 150 zł zaproszę na zamknięte przedpremierowe spotkanie autorskie oraz oczywiście ich nazwisko zostanie również umieszczone na liście osób wspierających i otrzymają imienną dedykację - książki zostaną przekazane podczas spotkania autorskiego (jest 10 takich pakietów)
  • osoby, które wesprą projekt kwotą 350 zł poza zaproszeniem na spotkanie autorskie (i książką oczywiście z podziękowaniami i dedykacją) zapraszam również na około dwugodzinną kawę, podczas której możemy porozmawiać na któryś, z tematów jakimi się pasjonuję - przyroda, podróże, kino, historia lub sport (jest 10 takich pakietów)  
  • jeśli natomiast ktoś wpłaci 1000 zł poza wszystkimi powyższymi pakietami (spotkanie i kawa) zostanie patronem książki i podziękowanie znajdzie się na jej początku, a dodatkowo otrzyma pięć egzemplarzy książki z imiennymi dedykacjami


Minimalną kwotą, która umożliwi wydanie książki to 11 500 zł. - wtedy zostanie wydrukowany 1000 sztuk. W przypadku gdy uda się osiągnąć kwotę 14 000 zł, wydrukowane będzie 2000 sztuk. Gdy osiągniemy 16 000 zł dodatkowo przygotowana zostanie strona internetowa ze sklepem. Wszystkie środki ze zrzutki powyżej tej kwoty oraz cały dochód ze sprzedaży książki zostaną przeznaczone na powstanie drugiej części. Zapraszam Was do zostania moimi współwydawcami i jednocześnie pomocy w spełnieniu marzenia, dlatego nie chcemy (ani ja ani osoby pomagające mi w tym projekcie) zarabiać na tej pierwszej części. Jeśli wszystko wypali, od drugiej książki część zysku ze sprzedaży będzie naszym wynagrodzeniem - teraz chcemy wspólnie zrobić fajny projekt.   



Poniżej dwa fragmenty książki:


Człowiek w sercu Australii to spora atrakcja. Napotkać go to odetchnąć z ulgą, że cywilizacja jednak wciąż istnieje i koszmary z „Ostatniego brzegu” się nie ziściły. Pamiętacie Państwo tę powieść, którą napisał Nevile Shute, pisarz zmarły w 1960 roku w Australii? I film z Gregory Peckiem nakręcony raptem rok przed śmiercią autora? Po wojnie nuklearnej Australia jest ostatnim miejscem wolnym od promieniowania miejscem na świecie. Jakież inne mogłoby nim być... I to jego brzegów przybija okręt podwodny "Skorpion" z ostatnimi ludźmi - to gwoli przypomnienia.

Australijczycy nie tylko uważają, że leżą na marginesie świata, oni także są przeświadczeni, że leżeć tam powinni. Nie interesują się za bardzo resztą świata i nie ma właściwie większego powodu, by reszta świata interesowała się nimi. To odludzie w każdym tego słowa znaczeniu, alternatywa każdej innej formy ludzkości występującej na kuli ziemskiej.

Gdy jednak po przejechaniu kilkuset kilometrów Australii i napotkaniu pierwszego samochodu jadącego z naprzeciwka zobaczy się otwartą w pozdrowieniu dłoń wysuniętą przez szybę, nie ma wspanialszego uczucia niż zrobić w odpowiedzi to samo. To bowiem oznacza: „Jesteś! Jak dobrze... Jesteś jednak!”

Brak ludzi determinuje też zachowanie Australijczyków. Wystarczyło, że zatrzymałem się na chwilę na poboczu, aby przejeżdżający drogą inny kierowca od razu zrobił to samo. Po to, aby zapytać:

- Czy wszystko w porządku?

Australijski kierowca nie przejedzie obojętnie obok człowieka, który teoretycznie może mieć problemy. Chyba że jest to „road train”.

Nazwą tą, która po polsku oznacza „pociąg drogowy”, określa się w Australii tutejsze ciężarówki. Należałoby właściwie powiedzieć, że to drogowe monstra z niewyobrażalną liczbą naczep. Na własne oczy widziałem „road train” z pięcioma, ale na zdjęciach wieszanych na stacjach benzynowych doliczyłem nawet dziesięć naczep. Zachodzę w głowę, czy gdziekolwiek na świecie można spotkać podobne ciężarówki.

A ponieważ Australię przecina ledwie kilka dróg na krzyż i na dobrą sprawę nie ma nawet gdzie skręcić, więc jedzie się tylko prosto, zawrócenie na niej to dla takiego lewiatana poważne wyzwanie. „Road train” nie jest w stanie po prostu zahamować i kilkoma manewrami w przód i do tyłu zmienić kierunku jazdy. Gdy pomyli drogę, musi jechać tak długo, aż napotka zatoczki zbudowane specjalnie dla takowych olbrzymów i umieszczone przy drogach co jakiś czas. Przy czym „co jakiś czas” oznaczać może i 100 kilometrów. Może też liczyć na stację benzynową, równie rzadko spotykaną. Tam dopiero bestia zawraca, a widok wówczas zapiera dech w piersi.  

Kierowcy tych potworów zasługiwaliby na osobny rozdział i pewnie bym im go poświęcił, gdyby mnie nie przerażali. Kiedy mija się ich na drodze... a raczej odwrotnie, kiedy oni mijają cię na drodze, wygląda to tak, jakby ciężarówki nikt nie prowadził. Kierowca w umieszczonej wysoko i ogromnej kabinie ginie w niej niczym sylwetka kangura na horyzoncie, staje się mrówką opuszczoną przez kolonię. Nie sposób go dostrzec, jakby człowieka w ogóle w niej nie było. Australijskie Transformers, decepticony z Nowej Południowej Walii. 

Taki właśnie Megatron mijał mnie na trasie na północ od Adelajdy w Australii Południowej, na owiewanej potężną wichurą drodze. A robił to na pełnym gazie. Nie wiem, czy Państwo do końca zdają sobie sprawę z tego, co znaczy wielonaczepowa monstrualna ciężarówką przemykająca prawym (bo w Australii wyprzedzamy prawym pasem) na pełnym gazie. Jechał w stronę Darwin, dokąd zresztą miałby jechać - innego kierunku tam nie ma. Dyskretnie ustąpiłem więc potworowi kaiju drogi, a powstały wir powietrzny zatrząsł samochodem. Szczęśliwie trafiła mi się stacja benzynowa, więc zjechałem na nią. On też tam był, niczym w filmie „Prześladowca” Johna Dahla. Pamiętacie Państwo - grupa dzieciaków z nudów zrobiła kawał kierowcy ciężarówki, umówiła go na spotkanie z wymyśloną dziewczyną w motelu. Kupa śmiechu, zwłaszcza wtedy gdy się zirytował, wytropił ich i zaczął się rewanżować za wystrychnięcie na dudka.

Skuliłem się więc ze strachu, starając sobie przypomnieć kogo ostatnio z kim umawiałem, a wówczas kabiny ciężarówki wyłonił się kierowca - prawdziwy, żywy człowiek w koszulce z siateczki, podziurawionych dżinsach, z rozwianymi włosami i jakimś dziwnym obłędem w oczach. Poszedł do mnie, więc skuliłem się bardziej. Australijczyk zaczął coś mówić.

A zrozumieć Australijczyka to wyzwanie nawet dla kogoś po filologii angielskiej.

Wydawało mi się, że zrozumiałem jedynie:

- ...fucking wind!

czyli „pierdolony wiatr”. Mogło to jednak znaczyć zupełnie co innego, na przykład "flying hind”, bo tak mógł nazwać swojego kaiju.


o5294e7af37031ac.jpeg

Trasa wiodąca na górę o nazwie Mount Wedge, która znajduje się znacznie dalej na południu Tasmanii, nad jeziorem Gordon, przyciąga niewielu ludzi. Może dlatego to właśnie w tych lasach, które wyglądają jak spleśniałe, można spotkać prawdziwe cuda, jakich nie ma nigdzie indziej na wyspie. Spleśniały las w istocie sprawia wrażenie zadowolonego z tego, że o nim zapomniano. Jakby ktoś pozostawił go poza lodówką i wypadło mu to z głowy, a gdy przyszedł pierwszy mróz, obsypał szronem jedynie zielony kożuch tej słabej pamięci, którym wszystko się pokryło. To taki rodzaj świeżej nieświeżości, o ile rozumiecie co mam na myśli. Dzika patyna, pod którą może leżą gdzieś ciała padłych na mrozie wilków workowatych. Czasami cofałem rękę w poczuciu, że jeżeli dotknę czegokolwiek, zostawię jakieś nieusuwalne ślady, których nigdy tu nie było. Kiedy kurz pokrywa stare biurka i regały, irytuje. Kiedy jednak przez lata, wiele lat nazbierają się go całe warstwy i zakryją one wszystko, potrafi to być piękne. Perwersyjnie, ale jednak - tu jest podobnie. Tasmański las to knieja, przez którą strach iść nie dlatego, że jest mroczna i niebezpieczna, ale dlatego że nie sposób się pozbyć uczucia, iż można to wszystko zarysować jednym ruchem.

Paprocie o liściach i pastorałach na kilka metrów przypominają o tym, że te lasy mają miliony lat, więc należałoby do nich mówić per „pan”. I że kryją wiele niespodzianek i dziwactw. Atrakcją tych okolic jest chociażby roślina, która w pewnym momencie ewolucji doszła do wniosku (bo rośliny też dochodzą do wniosków), że warto się zaprzyjaźnić z jaszczurką.

Jaszczurką tą jest nieduży scynk z rodzaju Niveoscincus (proszę wybaczyć, ale on nie ma polskiej nazwy, bo te w komplecie mają tylko ssaki i ptaki; ja nazwałbym go „zimnoscynk uzależniony”), który fascynuje dlatego, że potrafi żyć na śniegu (niewiele gadów to potrafi). Poza tym sam reguluje jakiej płci będą jej dzieci w zależności od tego czy bardziej potrzeba chłopców, czy dziewczynek. Tego nie potrafi prawie nikt, a u ludzi pytanie „chłopiec czy dziewczynka?” niesie ze sobą wiele emocji podczas USG. 

Wyobraźmy sobie teraz, że wykonujący je lekarz czy lekarka odpowiada: - A kogo państwo wybierają?


Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Pierwsza na świecie Karta Wpłatnicza. Twój mini-terminal.
Pierwsza na świecie Karta Wpłatnicza. Twój mini-terminal.
Dowiedz się więcej

Oferty/licytacje 4

Kupuj, Wspieraj.

Kupuj, Wspieraj. Czytaj więcej

Nieaktywne

Wpłaty 238

preloader

Komentarze 7

 
2500 znaków