Leczenie i diagnostyka zwierzaków
Leczenie i diagnostyka zwierzaków
Our users created 1 268 224 fundraisers and raised 1 466 135 022 zł
What will you fundraise for today?
Description
Na przełomie maja i czerwca tego roku w jedno pogodne popołudnie wybraliśmy się z moim partnerem do schroniska dotrzymać towarzystwa kociakom. Naszego psiaka zostawiliśmy w domku i mieliśmy akurat małe wychodne tego dnia jako rodzice. Zamiast wypoczynku standardowo zdecydowaliśmy się na małą misję. Umówiłam wcześniej wizytę i nie mogłam się doczekać, aż tam razem wyruszymy. Gdy dojechaliśmy na miejsce kotki przebywały na świeżym powietrzu i ucieszone spacerowały po kociej wolierze. Mój mężczyzna nigdy nie miał kota, zwierzęta te kojarzył jedynie z syczeniem, gryzieniem i drapaniem - tylko takie miał okazję poznać. Ja też miałam niegdyś takie skojarzenia z tymi zwierzakami, ale z biegiem lat odmieniło mi się, gdy poznałam kotkę, która sypiała ze mną na poduszce i była przekochana. Z takimi doświadczeniami tam weszliśmy. Ukucnęłam do gromady kotków, które chodziły gdzieś w oddali, gdy nagle z boku podszedł do mnie kociak, podparł się na mojej nodze i sięgnął łapką mojej twarzy, przestraszyłam się bo go nie zauważyłam, ale to było jak delikatne pogłaskanie po poliku. Cudowne uczucie. Chyba mnie wybrał - pomyślałam. Za moim lubym chodziła gromadka kotów (jak to jest, że zawsze do mężczyzn ciągnie je bardziej?), ale jeden kociak próbował ciągle podejść i był przez resztę przeganiany. Rudzielec krążył w oddali i bacznie przyglądał się męskiemu fascynującemu obiektowi, a gdy ten zauważył krążącego w oddali kociaka, który tak bardzo próbował się do niego dostać, ale niestety nie mógł, chyba oboje poczuliśmy się poniekąd wybrani, choć nie z taką myślą tam jechaliśmy. Pobawiliśmy się z większością kotów i wróciliśmy do domu. Z racji, że kolejnego dnia również mieliśmy wolne popołudnie, postanowiliśmy kilka planów przesunąć i wybrać się do schroniska jeszcze raz. Gdy dojechaliśmy na miejsce padał deszcz. Zwierzęta były zamknięte w małej klitce wewnątrz budynku, która miała może 2 metry na metr. Kotów było około 15. Weszliśmy tam i ledwo mogliśmy się obrócić do wyjścia, tak mało było tam miejsca. Większość siedziała z zamkniętymi oczami, a te dwa, które dzień szybciej były tak otwarte na człowieka, siedziały wpatrzone w jeden punkt i nawet nie zareagowały na naszą obecność. Wyszliśmy na moment z budynku, w ciszy mokliśmy w deszczu, staliśmy i chyba każde z nas już wiedziało co musimy zrobić. Zabraliśmy je stamtąd. Okazało się, że mają rok i dzień szybciej widzieliśmy jak się ze sobą bawiły. Dwa kocury. Białego nazwaliśmy Kokos, a rudego Simba. Od razu zabraliśmy koty do weterynarza na wizytę i wybraliśmy się do sklepu po to co potrzebne. Rozpoczęliśmy nową, trudną przygodę. Nie było łatwo, zwierzaki musiały mieć socjalizację z izolacją, żeby ich relacja z psem nawiązywała się powoli. Pies też miał wtedy rok. Wystarczył trochę ponad tydzień socjalizacji i zwierzaki w zgodzie zaczęły żyć na wspólnej przestrzeni. Było wspaniale, mijały miesiące i nie było żadnych problemów. Do momentu.. Nadeszła połowa wakacji, a w kuwetach zaczęło się pojawiać coś co nas zaniepokoiło. Jakby galaretka z krwią w oddawanym kale - to był Simba. U Kokosa zaczęło się posikiwanie. U psa rozwolnienie i czerwone oczy. Byliśmy kilka razy u weterynarza, który zawsze uznawał chorobę za anginę, a swoją wiedzę opierał na różnych dowodach - kazał nam dotknąć powiększone węzły, pokazywał zaczerwienione oczy czy wkładał palec do gardła ukazując nam na nim flegmę. Jako laicy w posiadaniu kotów, zaufaliśmy komuś kto przekazywał nam ogrom wiedzy i poniekąd trochę nam tą wiedzą imponował. Ten Pan weterynarz sam posiada w domu koty ze schroniska - co jeszcze bardziej wzbudziło nasze zaufanie. Niestety, po lekach podawanych przez tego Pana objawy przechodziły na chwilę, a po chwili pojawiały się od nowa. Jeden z kotów - Simba - miał na ostatniej wizycie gorączkę ponad 40 stopni, co czułam już kilka dni wcześniej nosząc kociaki na rękach. Gorączka była przewlekła, doszło do momentu, w którym pojawiała się co kilka dni i takie zmiany temperatury trwały już długi czas. Zmieniliśmy miejsce leczenia. Zrobiono kotom badania na pasożyty - wyszły ujemne, następne badania krwi i moczu dały już jakieś odpowiedzi na nasze zaniepokojenie trwające tak długo. Oba kociaki miały bardzo kiepskie wyniki badań, Kokos miał zapalenie nerek, zapalenie spojówek - to wszystko co poprzedni weterynarz nazywał anginą, a Simba.. stosunek albumin do globulin był bardzo zły, do tego białko całkowite bardzo podwyższone. Zalecono zrobić dodatkowe badania - miano przeciwciał na koronawirusa, a także elektroforeza białek. Był to 04.10.2022, miano przeciwciał na koronawirusa wyszło wysokie 1:1600. GAMMA wtenczas wyszła na poziomie 60,6 %. Norma była do 26. Kokos również zaczął oddawać kał z krwią. Byliśmy codziennie u weterynarza, kroplówki, zastrzyki.. nie miały końca. Postanowiłam część kroplówek i zastrzyków podawać już w domu, żeby choć trochę zaoszczędzić. USG Simby zrobione 07.10 pokazało powiększone węzły chłonne. Simba stracił apetyt, z dnia na dzień nie chciał już nic jeść. Zaczęła się walka z czasem, a my byliśmy jeszcze do tego wszystkiego w trakcie przeprowadzki. USG zrobione w poniedziałek 10.10 pokazało już dużo bardziej powiększone węzły chłonne. Choroba postępowała szybko, za szybko. Weterynarze bezsprzecznie uznali chorobę Simby za zakaźne zapalenie otrzewnej w postaci bezwysiękowej (suchej). Wszystko działo się tak szybko, a my czuliśmy się coraz bardziej bezradni. Jedyną możliwością na ratowanie kotka, było podjęcie jedynej możliwej próby leczenia - niemożliwe dla nas w danym momencie ze względu na wysokie koszty i brak możliwości zorganizowania tego wszystkiego w tamtej chwili.. Potrzebowaliśmy kilku dni, żeby podjąć jakieś kroki, ale tych dni Simba już nie miał. Codziennie podawałam mu kroplówki i zastrzyki, prowadziłam opiekę paliatywną. Odszedł 16.10.2022. W dwa tygodnie jego choroba zabrała nam radość, wiarę w lekarzy, a także wszystkie oszczędności. U weterynarza, u którego leczyliśmy zwierzęta wcześniej wydaliśmy kilkukrotnie pieniądze i straciliśmy dużo czasu na leczenie i diagnozy, które nie przyniosły żadnych efektów. Po przeniesieniu się do innego weterynarza, w pierwszym tygodniu, w którym wykonano głównie podstawowe badania i udzielono nam pomocy doraźnej (kroplówki, zastrzyki) zapłaciliśmy ponad 1500 zł. Lekarz zaplanował również zmianę diety, żeby szukać przyczyny różnych innych niepokojących zdrowotnych problemów u kotów. Całą karmę musieliśmy wymienić. Kolejny tydzień przyniósł kolejne rozczarowania i kolejne wydatki, które opłacaliśmy już z kart kredytowych, w jednej chwili to wszystko nas przerosło. Teraz już robimy i musimy robić kolejne dodatkowe badania Kokosowi, aby dowiedzieć co maluchowi nadal dolega, okazało się, że na pewno ma koronawirusa, wyszło wysokie miano przeciwciał (1:800), nadal posikuje, oddaje stolec z krwią.. chcemy jak najszybciej podjąć kroki, aby miejmy nadzieję wykluczyć najgorszy możliwy scenariusz… Jeszcze pozostało przebadanie psa, badania krwi i cała wstępna diagnostyka okulistyczna, ponieważ od miesięcy pies ma czerwone oczy, a weterynarz, który wcześniej nas prowadził niestety również błędnie wystawiał ku temu diagnozę. Zwierzęta są bardzo zestresowane całą zaistniałą sytuacją, tym wszystkim co w tak krótkim czasie miało miejsce i oprócz obroży antystresowej zapewniamy im także tabletki ziołowe wyciszające. Zwierzęta były bardzo zżyte ze sobą i widać po nich, że przeszły ogromną traumę.
Chcieliśmy pomóc kilku zwierzakom, a teraz my potrzebujemy odrobiny wsparcia i pomocy.
Na zdjęciach dołączam dotychczasowe konsultacje weterynaryjne, kilka zachowanych paragonów z kluczowych i najtrudniejszych dwóch tygodni.
Będziemy bardzo wdzięczni za każdą pomoc.

There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser. Find out more.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser. Find out more.
Bardzo nam przykro. Ściskamy i trzymamy kciuki!