Nowy start
Nowy start
Our users created 1 279 586 fundraisers and raised 1 499 322 306 zł
What will you fundraise for today?
Description
Nigdy nikogo nie prosiłem o pomoc, nie wiem jak mógłbym to uczynić, dlatego przepraszam, jeśli zrobię coś nie tak. Zawsze byłem tym co pomagał innym, choćbym sam miał nie mieć.
Krótka historia życia:
Od kąd sięgam pamięcią, zawsze pragnąłem być księdzem. Z wiekiem to pragnienie miało różną intensywność w moim życiu. Nie pochodzę z bogatej materialnie rodziny, ale kochającej i pełnej empatii do siebie, jak również do tych, których spotykamy w życiu. Mimo problemów finansowych udało mi się wstąpić do Niższego Seminarium Duchownego, takie liceum, które ukończyłem maturą. Po latach dowiedziałem się, że bardzo moja śp babcia pomogła finansowo, abym mógł uczyć się w tej szkole. Samomu w czasie wakacji również pracowałem na gospodarstwie przy tej szkole, aby tylko móc pomóc finansowo w spłacie czesnego i opłaty za akademik. Z Bożą pomocą udało się.
Po tej szkole wstąpiłem do Nowicjatu jednego z klasztorów, aby móc przygptowywać sie do kapłaństwa. Niestety przez konflikt z przełożonym musiałem opuścić nowicjat, lecz po odwołaniu i rozmowie z przełożonymi, przyznali oni mi rację i po roku mogłem wrócić do formacji. Przez rok przerwy podjałem studia teologiczne w Poznaniu, które musiałem przerwać z powodów finansowych, podjałem prace w rodzinnym mieście, aby po upływie określonego czasu przez przełożonych zakonnyvh wrócić do formacji kapłańskiej. Bardzo tego pragnąłem. Po kilku latach ten przełożony z nowicjatu został usunięty ze stanowiska.
Podczas studiów w Wyższym Seminarium Duchownym, po złożeniu ślubów zakonnych, zaczęła dojrzewać we mnie myśl o misyjnej posłudze. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że na nietypowym w oczach moich przełożonych terenie. Sam byłem bardzo zaskoczony tym gdzie Bóg chciał, abym poszedł, a były to Stany. Początkowo moi przełożeni się zgodzili na ta myśl, lecz jak przyszło do podjecia decyzji, to zmieni ją o 180°, postanowili, że mogę jechać na afrykański kontynent, ale nie do USA, mimo tego, że jest to kraj misyjny, czego później się dowiedziałem. W tym samym czasie Bóg postawił na mojej drodze kapłana, który miał podobną historię drogi powołania do mojej i pracował już w USA. Skąd wiem, że to Boża interwencja - ponieważ, jak zacząłem wątpić w to poczucie serca, to właśnie wtedy przyjechał on do klasztoru, w którym mieszkałem, aby odwiedzić takiego starszego braciszka, z którego wiekszość domowników się podśmiechiwała, a ja miałem empatię do niego i ze wzajemnością miałem z nim dobry kontakt (często pomagałem mu w pracach, dużo rozmawiałem z nim - jego mistrzem nowicjatu był jeden z męczenników obozu koncentracyjnego, obecnie błogosławiony). Tak poznałem tego księdza. To on mi pomógł znaleźć drogę, aby móc kontynuować drogę formacji kapłańskiej w USA. Lecz była to droga poza życiem klasztornym, a ja od zawsze czułem potrzebę, życia uboższego w zakonie. Do tego fakt, że był to zakon Maryjny, a ja zostałem ofiarowany Matce Bożej przez moją Mamę tuż po narodzinach, jak lekaże nie dawali mi szans na przeżycie, o czym dowiedziałem się jak już byłem w klasztorze. Postanowiłem wziąść rok przerwy, aby oczyścić intencje. Dlatego wróciłem kolejny raz do domu rodzinnego i podjałem prace przy budowaniu domów. Ciężka praca, tym bardziej dla takiego laika jakim ja byłem i szczególnie dla osoby o usposobieniu jakie ja miałem - jestem osobą bezkonfliktową i większość przyjmuje na tzw. klatę. Po roku wstąpiłem do seminarium. Wyleciałem do Stanów. Bardzo obawiałem się lecac tam, tym bardziej, że finansowo pdstępowałem od osób, które razem ze mną przygotowywały się do formacji i lotu. Przysporzyło mi to wielu zmartwień, niekiedy pomówień, w pewnym momencie nawet zagrożenia, że nie będę mógl tam polecieć i będę musiał odejść z seminarium. Lecz wiedziałem, że Bóg gdzieś kierował moją drogą życia, dlatego oddałem się totalnie pod Jego opatrzność i nie zawiódł mnie w tej kwestii.
Będąc tam w seminarium uczyłem się języka angielskiego jak również studiowałem teologię i podejmowałem się przeróżnych posług, gdzie mogłem pomagać biednym, słabszym, w potrzebie. Wstawałem o 3 nad ranem i jechałem pomagać przygotowywać kanapki dla biednych z wolontariuszami, po czym wracałem na poranne modlitwy, po czym jechalem na uczelnie uczyć się języka angielskiego (ESL program), wracałem na studia teologiczne, jechałem do domu starców, aby wrócić na wieczorne modlitwy, po czym przygptowywałem się do zajęć na uczelnie na następny dzień. Bywało bardzo ciężko.
Tam również wybieraliśmy dokąd chcemy jechać w USA, aby tam służyć ludziom jako kapłani. Ja początkowo wybrałem miejsce, gdzie było wielu polaków, lecz Bóg chciał mnie gdzieś indziej, dlatego wstrząsnął moim światem. Jak wszscy wyjechali do swoich regionów od najbogatszych do najatrakcyjniejszych w USA na jedną z przerw, tak ja musiałem zostać na miejscu w seminarium. Groziło mi opuszczenie seminarium i powrót do Polski, gdyż nie miałem swojej diecezji. Po pół roku przebywania w tym kraju, gdzie nikogo nie znałem zostałem z takimi myślami wysłany na jedną z parafii blisko seminarium na Święta Bożego Narodzenia. Proboszcz tam z Polskimi korzeniami, totalnie nie zajmował się życiem na plebanii, stąd nie było niczego więcej niż popkorn w szafce. Jadał na mieście, spotykał się z ludźmi, często jeździł do swojej rodziny, a ja zostawałem często samemu. Dlatego moją pierwszą Wigilię w USA, spędziłem w McDonalds z jedną panią obsługującą i siedzącym w rogu bezdomnym przy frytkach i śpiewaniu kolęd.
Udało mi się niespodziewanie znaleźć diecezję, jedną z biedniejszych ale bardzo bogatą w empatię i naprawdę oddanym Bogu biskupem. Wszystko zaczeło się układać, zgodnie z tym co czułem w sercu. Kontynuowałem formację w seminarium. W pewnym momencie znowu zawiało w moim życiu, nieszczęśliwy wypadek w rodzinie, później zmiana seminarium na amerykańskie bliżej diecezji, spowodowało, że wziołem przerwę z powodu przebodźcowania różnych wydarzeń w moim życiu. Po czasie widzę, że to był Boży plan na mnie, choć dosłownie nie pamiętam jak przyleciałem do Polski, gdyż dosłownie na noc przed wylotem dostałem tak silnej gorączki, że chyba Anioł Stróż prowadził mnie do kolejnych bramek na lotniskach, bo ja byłem w pół przytomny. Po powrocie do Polski spałem prawie 48h. Nie miałem niczego, ani skończonych studiów, ani pieniędzy, wróciłem jako dorosły, którego większość równieśników miało juz pozakładane rodziny, swoje domy, firmy, a ja spóżniony w życiu zaczynałem je od nowa. Początkowo udało się, pomogłem rodzicom ukończyć trwający od dwóch lat remont mieszkania, gdzie wraz z nimi mieszkałem, kupiłem auto, aż tu nagle bum. Mój ojciec dostał udaru i całem nasze życie odwróciło się dogóry nogami. Doszedł okres pandemii, problemy z pracą, zepsute auto, wojna na ukrainie, gdzie przy moim przysposobieniu niekiedy będąc w trasie (pracuje jako kierowca busa) nie miałem jedzenia, ale jakoś dawałem rade. Lecz pogłębiający się brak pieniędzy, problemy zdrowotne, nieustanne pragnienie w moim sercu, aby poświęcić się Bogu, wytwarzało we mnie niezłe kombo. Mimo tego wiem, że rodzice, którzy tak bardzo poświecali się w czasie kiedy doratałem, którzy z miłością pomagali mi abym szedł za głosem Boga, którym wiele oszczędziłem i nie mówiłem o przeróżnych kłodach pod moimi nogami, nie poradziliby sobie, gdybym właśnie w tym momencie nie zjawił się w mieszkaniu rodzinnym jako kolejna para rąk do pomocy i to był Boży plan na mnie na ten czas.
Dziś kiedy sprawy powoli się rozwiązują, pozostaje tylko kwestia mojej osoby. Mam problemy z moim uzębieniem, niewyleczone 8semki psują kolejne, kaszaki, które rosną i wymagają chirurgicznego usunięcia, a do tego kredyty, które musiałem wziąś na ratowanie sytuacji nie pozwalają mi nie pracować i zająć się zdrowiem. Przestałem marzyć o nawet wynajętym pokoju, ale własnym, o jakimkolwiek środku transportu, przestałem myśleć o przyszłości, żyje jedynie tym co tu i teraz. Obecnie z braku pieniędzy, mam problemy z opłatami za kredyt, które robię po czasie, a dzisiaj zajmują one 90% zarobionych środków. Nigdy nikogo nie prosiłem o pomoc, zawsze starałem się nieść ją tam gdzie tylko widziałem ludzi cierpiących i potrzebujących(przez domy dziecka, ubogich na ulicy, głodnych, poprzez schorowanych w hospicjach, oddziałach paliatywnych, domów starców i tych wszystkich, których spotykałem w życiu) dzisiaj jednak jestem zmuszony, aby prosiś o nią. Dlatego z drżeniem w głosie, pokorą i w wielkim uniżeniu, proszę, jeśli ktokolwiek w jakikolwiek sposób móglby mi pomóc, to proszę o wsparcie. Mam wszystkich kredytów na bagatelną sumę ok 65tys złotych, która przerosła mnie. Nie posiadam niczego czym mógłbym się odwdzięczyć za pomoc, jedynie pamięć w codziennej modlitwie, gdyż nadal mam głęboką wiarę w Boga mimo wielu doświadczeń w życiu.
Ostatnio zaczałem prosić w modlitwie Sługi Bożego o.Wenantego Katarzyńca o pomoc i jedyne co przyszło mi do głowy to abym założył zrzutkę i po raz pierwszy w życiu poprosił ludzi o pomoc. Tak więc czynię i proszę.

There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser. Find out more.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser. Find out more.