Moja ukochana Pinka, którą mam już 10 lat zachorowała na raka. Na żuchwie wyszedł jej guz, po jego usunięciu okazało się, że to mastocytoma, złośliwy nowotwór skóry i dodatkowo bardzo agresywny występuje w jamie ustnej. Niestety nie zdołano usunąć całej zainfekowanej tkanki, co jest podstawą w leczeniu tego typu nowotworu. Wahałam się nad kolejną operacją, gdyż ona zakłada usunięcie sporej części żuchwy. Pina miała chemię, najpierw dożylną, na której nastąpiła wznowa, potem tabletki (Palladię), na której zmiana się cofnęła. Cieszyłam się bardzo, jednak weterynarz uświadomiła mnie, że to na kilka miesięcy tylko. niedługo tabletki przestaną działać, a guz pojawi się na nowo. No, a potem przerzuty.

Po stagingu (biopsji z trzech miejsc) wyszło, że nie ma jeszcze przerzutów, a więc to jest jedyny moment żeby podjąć decyzję o operacji.

I taką decyzję podjęłam. Aby poddać Pinę zabiegowi resekcji żuchwy, co da jej możliwość usunięcia nowotworu z organizmu. Nie jest to łatwa decyzja. Nie ma dnia abym nad tym nie myślała. Usunięci części żuchwy okaleczy ją. Ale da szanse na zdrowie. Bez tego statystycznie będzie żyła rok, a ja będę patrzeć jak powoli choroba ją wykańcza. A póki widzę cień nadziei chcę spróbować. Ona jest zbyt silna, pełna życia, radosna i "psychicznie młoda" abym skazywała ją na życie na chemii, dopóki ta działa, a potem...

Wszyscy zastanawiają się jak ona będzie jadła. Będzie. Psy dają sobie radę. Dość dobrze się adoptują do takich zmian. Gorzej znoszą to ludzie.

Pierwsza operacja i chemoterapia finansowo mnie prawie wykończyły. Dlatego teraz proszę o wsparcie. Jest mi z tym ciężko i wstydzę się. Z góry dziękuję za każde wsparcie <3.