id: xgc7z9

Pomóżcie mi odzyskać wzrok.

Pomóżcie mi odzyskać wzrok.

Wpłaty nieaktywne - wymagane działanie Organizatora zrzutki. Jeśli jesteś Organizatorem - zaloguj się i podejmij wymagane działania.

Nasi użytkownicy założyli 1 151 468 zrzutek i zebrali 1 196 485 303 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki

Nazywam się Magdalena Mucha, mam 33 lata, mieszkam w Kwidzynie, razem z mężem i synkiem. W tym roku mija 6 lat od KIEDY wykryto u mnie guza mózgu. 19 października 2011 roku przeszłam operację usunięcia nowotworu. W czwartej dobie po operacji nastąpił kryzys i musiałam przejść reoperację ratującą życie. Ze zdrowiem nigdy nie miałam większych problemów. Któregoś dnia zaczęło się, bardzo niewinnie - od bólów głowy. Później zaczęły się zawroty, mroczki przed oczami, ogólnie złe samopoczucie. Czułam, jakby ktoś zaciskał coraz mocniej obręcz na mojej głowie. Kolejni lekarze mówili z przekonaniem - młoda matka, przemęczona, niedospana. Ja myślałam inaczej - "coś rośnie w mojej głowie". Łykałam kolejne proszki, a ból nie odchodził, wręcz się nasilał. W pewnym momencie bałam się zostawać sama z synkiem. Wiedziałam, że to nie zatoki, nie migreny - ból był inny. Gdy już nie mogłam wytrzymać, wymiotowałam z bólu. Pamiętam, gdy pierwszy raz pomyślałam - w mojej głowie pewnie jest guz... Nikt mi nie wierzył - gdy powiedziałam o swoich przeczuciach lekarzowi, zamiast na tomografię, wysłał mnie do psychiatry! Na tomografię trafiłam, gdy któregoś dnia było ze mną już tak źle, że mąż zawiózł mnie na pogotowie. Wtedy znaleźli go. Bardzo duży guz mózgu, na górze głowy przy czole. Jego wymiary - 6,3 cm x 6,0 cm x 5,5 cm. Umiejscowiony na obu półkulach jednocześnie. Zaczęłam płakać, pytać, czy umrę. Tak bardzo chciałam żyć - dla synka, dla męża, dla siebie. Miałam wtedy 27 lat, nie mogłam umrzeć! Neurochirurg przed operacją powiedział, że kiedyś ukrywało się najgorsze przed rodziną, a teraz lekarz musi mówić wszystko. Więc powiedział mi wszystko - że jest źle, że tylko Bóg wie, kiedy guz zaczął rosnąć. A rósł tak szybko, że nie mieścił się i zaczął uciskać, przez co rosło ciśnienie w mózgu, które rozpychało zdrowe tkanki. Nie trzeba było mnie namawiać na operację - chciałam trafić na stół jak najszybciej, najlepiej zaraz, już. Żeby synek nie zauważył, że nie ma mnie w domu. Lekarz powiedział wprost - jest duże ryzyko zgonu na stole operacyjnym. Wahał się, mówił, że taka operacja na dwóch półkulach jednocześnie jest bardzo niebezpieczna. Zemdlałam, nie dałam rady tego słuchać - bez operacji guz by rósł i w końcu by mnie zabił. Nie chciałam umierać ani na stole, ani w ogóle. Jak mój synek i mąż poradzą sobie beze mnie? Nie, ja muszę żyć. I znaleźć lekarza, który uwierzy, że operacja się uda. Znalazłam w innym szpitalu. Dzień przed operacją mąż zgolił mi głowę. Wiedziałam, że gdy przyjdzie z maszynką, zamknie drzwi sali i zostaniemy sami, popłaczemy się razem. Myślałam sobie tylko, patrząc na zakochane oczy najwspanialszego mężczyzny na świecie - Boże, ja to zniosę, ale dlaczego on musi cierpieć?... Lekarz przed operacją spytał: "Czego się pani boi?" Wiem, że będę żyła - odpowiedziałam. Boję się tylko utraty wzroku." Uspokoił mnie, że ryzyko jest minimalne, narysował palcem na moje głowie, jak będzie robione cięcie - nie było szans, żeby uszkodziło nerwy wzrokowe. Kazał myśleć o czymś miłym - oczywiście myślałam o synku. Operacja była potężna, lekarze zmieniali się przy stole. - Jak się pani nazywa? - usłyszałam. - Który jest rok? - słyszałam pytania coraz wyraźniej, a ja na wszystkie znałam odpowiedź. - Jakiego mamy prezydenta? Ile widzisz palców? Jak nazywa się twój synek? Kiedy się urodził? Nie mogłam tylko ruszać nogami. Lekarze mówili, że to przejdzie. Prawdziwy kryzys przyszedł w 4 dobie po operacji. Spuchły mi oczy, ale jeszcze przez niewielką szparę widziałam mamę - po raz ostatni. Potem straciłam przytomność, funkcje życiowe zaczęły spadać. Zmieściłam się w 15% szans, które dawano na przeżycie po reoperacji. Gdy się zbudziłam, słyszałam lekarza, ale go nie widziałam. Nic nie widzę! - powtarzałam przerażona. Lekarz mówił, że to przejdzie, gdy zejdzie obrzęk i nadmiar płynu mózgowo-rdzeniowego. Gdy zbudziłam się kolejnego dnia - jakby noc nigdy nie minęła. Przez kolejne dni to samo. Opuchlizna zeszła, a wzrok nie wracał. Warszawscy lekarze zastanawiali się, co było przyczyną utraty wzroku. Dla nich samych to wielka zagadka. Sugerowano blokadę psychiczną, konsultowano mnie z psychiatrą, jednak ta diagnoza nie potwierdziła się. Okulista wykonał specjalistyczne badania, ale nie znalazł odpowiedzi. Do końca pobytu w szpitalu nie traciłam nadziei, że zacznę widzieć. Niestety... po dwóch miesiącach opuściłam szpital jako osoba niewidoma. Pragnęłam spotkać się z synkiem, a jednocześnie bałam się. Do domu przyjechałam wychudzona, z chustką na głowie, utykałam. I nic nie widziałam. Synek na mój widok rozpłakał się, powiedział: "Nie chcę takiej mamy, jest inna." Nie widziałam jego buzi, ale płakałam razem z nim. Usiadłam w kącie i czekałam. Przybiegł po kilku minutach z mokrą buzią i wtulił się we mnie, nic nie mówiąc. Wybaczył, że tak długo mnie nie było. Powiedziałam mu, że mam ciemno w oczkach, ale to przejdzie. Tak też mówili lekarze - że to blokada, że w domu odpuści. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że zacznę widzieć. Otwierałam oczy i było ciemno. Synek podpatrywał, jak pomagał mi mąż, teściowa. Podawał kapcie, mówił, na którą nogę który trzeba założyć. Mówił, jakie kolory mają ubrania. Wzruszał mnie na każdym kroku - mój mały opiekun. Gdy szliśmy na spacer, dbał, żebym nie weszła w kałużę, żebym nie potknęła się o kamień. Tylko wciąż nie widziałam jego buzi i coraz bardziej zapominałam, jak wygląda. Jeździliśmy na badania i nie traciliśmy nadziei, że zacznę widzieć. Tym bardziej, że coś "puszczało". Wróciło poczucie światła: jasne-ciemne. Gdy zaczęły zacierać się obrazy twarzy bliskich, odkryliśmy, że pamiętam zdjęcia. Zawsze bardzo lubiłam je oglądać. Pytałam męża: "Jak wygląda nasz synek? Opowiedz mi. Okazało się, że Bartuś zrobił się podobny do mojego męża, pamiętałam jedno zdjęcie męża, gdy był w wieku synka - i tak sobie wyobrażałam Bartka. Mijały tygodnie, miesiące. Po kolejnej wizycie kontrolnej w 2012 roku lekarze nie dawali już żadnej nadziei, że odzyskam wzrok. Moje nerwy wzrokowe przestały funkcjonować. Nie zostały przecięte, tylko jakby się wyłączyły. Po tej wizycie jechaliśmy w milczeniu do domu. Mąż zbudził mnie nad ranem - całą noc szukał możliwości leczenia na świecie. Znalazł - terapia komórkami macierzystymi. W czerwcu 2013 roku otrzymałam w Indiach 163 mln komórek macierzystych dożylnie, do kręgosłupa i pod oczy. Na efekty czekałam pół roku - nie odzyskałam wzroku, ale zaczęłam widzieć światło! Widzę, gdzie jest słońce, żarówka. Rok później zaczęłam brać lek regenerujący nerwy wzrokowe. W 2016 roku, w grudniu, ponownie wyjechałam na leczenie komórkami macierzystymi, tym razem do Nowosybirska. Wydałam na leczenie ponad 60 tyś zł, ale niestety efekty były minimalne. Od lekarza prowadzącego dowiedziałam się o klinice w Ufie w Rosji. Trafiłam tam w czerwcu 2017r. Musiałam odczekać pół roku od poprzedniej kuracji. Profesor opisał mi zupełnie inną od poprzednich metodę leczenia. Przeszłam operację oczu. Na prawe oko przeszłam dużą operację, na lewe oko, małą. Muszę tam wrócić w grudniu, po pół roku od pierwszej operacji. Oczy będą operowane po raz kolejny, ale tym razem lewe oko duża operacja, a prawe mała. Ta nowa metoda, plus moja praca jest bardzo obiecująca i już daje efekty. Ponieważ drugi wyjazd jest w krótkim czasie, nie dam rady zebrać odpowiedniej kwoty na operację i koszty podróży. Jest to kwota około 20 tyś.zł. Zwracam się z prośbą o wsparcie finansowe, bym mogła wyjechać ponownie na leczenie. Zachowałam życie, lecz straciłam wzrok. W ogólnym rozrachunku - wygrałam. Mam mówiący telefon, komputer, zegarek, jednak dopóki wiem, że wciąż jest szansa, żebym widziała, nie poddam się w poszukiwaniu leczenia. Tak mocno wierzę, że nie spędzę reszty życia w ciemności, że jeszcze kiedyś zobaczę mojego synka... Proszę, pomóc mi go zobaczyć...Magda Od kilu lat posiadam konto w Fundacji Światło w Toruniu i możliwa jest także wpłata na koto Fundacji. Fundacja Światło, nr konto: 34 1240 4009 1111 0000 4490 9943, koniecznie z dopiskiem: „Na leczenie Magdaleny Mucha”

https://www.siepomaga.pl/zobaczyc-synka

http://www.nowa.tv/24-godziny/6-letni-bartek-opiekuje-sie-niewidoma-mama,136,1481031813.62

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Pierwsza na świecie karta do przyjmowania wpłat. Karta Wpłatnicza.
Pierwsza na świecie karta do przyjmowania wpłat. Karta Wpłatnicza.
Dowiedz się więcej

Wpłaty 38

 
Dane ukryte
200 zł
KJ
100 zł
JS
Joanna Sokolowska
100 zł
ŁP
Łukasz Pisarek
100 zł
PA
Pawel
100 zł
 
Dane ukryte
100 zł
JU
Justyna
50 zł
PI
Piotr
50 zł
MO
Monika
50 zł
 
Dane ukryte
50 zł
Zobacz więcej

Komentarze 11

 
2500 znaków
  • clinton nancy

    Nie wierzę, że odzyskam byłego, dopóki Dr Trust nie sprowadził mojego byłego w ciągu 24 godzin potężnym zaklęciem miłosnym. On jest wiarygodny dla pozytywnych wyników skontaktuj się z caster zaklęcia miłości na e-mail: > > > [email protected] < < lub WhatsApp on + 1 443 281 3404

  • clinton nancy

    Nie wierzę, że odzyskam byłego, dopóki Dr Trust nie sprowadził mojego byłego w ciągu 24 godzin potężnym zaklęciem miłosnym. On jest wiarygodny dla pozytywnych wyników skontaktuj się z caster zaklęcia miłości na e-mail: > > > [email protected] < < lub WhatsApp on + 1 443 281 3404

  •  
    Użytkownik anonimowy

    Trzymaj się Magda!! Masz wspaniałych ludzi wokół siebie i najwspanialszych chłopaków oni nie widzą świata poza Tobą ale Ty ich już niedługo zobaczysz! Bartek jest ślicznym i mądrym chłopcem .

  • JM
    joanna miroń

    powodzenia!

  • MK
    Marta Kubajek

    Pani Magdo trzymam kciuki.