id: 3dbpjn

Kozacza operacja.

Kozacza operacja.

Nasi użytkownicy założyli 1 233 609 zrzutek i zebrali 1 370 957 048 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Aktualności3

  • Przekleję tu mój post z FB. Jeśli macie inne sugestie niż te żebym zatrzymała pieniądze na Kozaka i żeby mu niczego nie brakowało, bo takie padły w komentarzach to proszę o wiadomość. Jak by co, oprócz piątkowej wizyty lekarskiej, będę jeszcze konsultować wyniki. Jeśli ktoś ma dobry kontakt do prof. Galantego to poproszę. A teraz opis.


    Opowiem po kolei. Najpierw był spacer, którego Kozak bardzo się domagał. Poszliśmy więc rankiem. W zasadzie nigdzie się nie zatrzymywał tylko szedł dróżkami, którymi chodzimy najczęściej. Jak po sznurku szedł. Nie wiem czy coś przeczuwał, to akurat sam musiałby Wam powiedzieć. Później było czesanie, w domu. Uwielbia to, ale tym razem nie był zbyt chętny. Jednak czesałam i w trakcie zobaczyłam, po raz pierwszy, jakby miał piłkę do szczypiorniaka w brzuchu. Zobaczyłam chorobę...

    Przygotowałam "wyprawkę": pokrowiec na tylną kanapę samochodu, miskę na wodę, ręcznik normalny, ręcznik papierowy i na wszelki duch kaganiec, choć w lecznicach zwykle mają.

    Później przyjechała Dorota, która miała nas wozić od lecznicy do lecznicy, a w czasie oczekiwania na nas pracowała z samochodu.

    Najpierw założyłam Kozakowi obrożę. Był w rozstroju: niby się cieszył, ale na wszelki wypadek został w kuchni gdy wynosiłam pokrowiec i torbę z wyprawką. Wróciłam po niego i znów, niby się cieszył, ale nie za bardzo chciał wyjść.

    Do samochodu wsiadł gładko. Pojechaliśmy na Kijowską, do lecznicy specjalizującej się w kardiologii. Byliśmy trochę za wcześnie więc pospacerowaliśmy okolicznie. Kozakowi nie chciało się zejść po czterech schodkach, wolał zeskoczyć z takiego niby tarasiku/chodnika na wysokości tego czwartego. Powiedziałam mu, żeby się opamiętał, bo ma swoje lata, ale przede wszystkim ciężką piłkę w brzuchu.

    Gdy nadszedł czas weszliśmy na badanie echo serca. W rejestracji Kozak zaczął się lekko denerwować. Za chwilę wyszedł przemiły doktor Gach i zaprosił nas do gabinetu. Ustaliliśmy, że nie będzie ogromnego problemu gdy Kozak będzie badany na stole. Postawiliśmy go więc tam, a on od razu się położył, przyjął pozycję obronną, zupełnie jak wtedy gdy się poznaliśmy. Wspólnymi siłami unieśliśmy te 26 kg i doktor zaczął badanie. Kozak nawet nie drżał tylko mocno dyszał. Trzymałam go jakbym przytulała, przy czym jedną ręką pod brzuchem. Czasami, gdy lekarz prosił żeby przez chwilę Kozak nie dyszał, to naprawdę na chwilkę zamykałam mu pysk. Następnie trzeba było żeby stanął w odwrotnej pozycji, więc znów się położył, ale gdy po postawieniu doktor znów zaczął go miziać aparatem po serduchu do stanął pewnie. Już tylko go przytulałam. Później było oczekiwanie na wypis, na którym jest czarno na białym, że duszę i serce Kozak ma młodzieńcze.

    W końcu wyszliśmy, na te obce tereny, chwilę pospacerowaliśmy i wsiedliśmy do samochodu Dorotki. Pojechaliśmy na Bemowo. Znów byliśmy trochę za wcześnie więc pospacerowaliśmy. W rejestracji były dwa inne psy, małe pieski i Kozak bardzo się do nich rwał. Jak zobaczył, że nic z tego to odwrócił się do nich ogonem, żeby nie kusiły.

    Po zarejestrowaniu mieliśmy poczekać na zewnątrz, ale dosłownie za chwilę pojawiła się anestezjolożka i nas zawołała. Kozak wszedł pewnym krokiem, trochę ciągnął, bo nie lubi być na krótkiej smyczy. Wewnątrz usiedliśmy na i przy ławce i udzielaliśmy wywiadu anestezjologicznego. Jeden wynik w badaniu krwi był na granicy, więc mogą podać mu znieczulenie. Pani zaprzyjaźniała się w tym czasie z Kozakiem i poszedł z nią chętnie. Ja musiałam wyjść na zewnątrz, na ok. 2 godziny. Nie wiem co w tym czasie przeżywał Kozak. Wiem, że kiedyś raz dostał głupiego jasia i gdy opuszczały go siły bardzo warczał i szczerzył zęby.

    Po dwóch godzinach zadzwoniła pani i powiedziała, że Kozak jest wybudzony i mogę przyjść go odebrać. Poszłam najpierw zapłacić, o 30 zł mniej niż byłam przygotowana, czyli ostatecznie 1320 (za echo 200) i zeszłam na dół. Tam wychylił się z ciemnego pomieszczenia doktor Jacek Sobczyński i zapytał czy ja po Kozaka i żebym pozwoliła do niego. Posadził mnie przed monitorami i pokazywał Kozaka od środka, ogrom guza, jak przesunął pęcherz na bok, jak cewka moczowa, prowadząca do czy od tego pęcherza jest wygięta. Pokazywał, że klatka piersiowa czysta, że nie ma nacieków na kręgosłup, ale olbrzym, który uciska narządy i sięga w okolice, nazwijmy to, ogona, wg niego nie nadaje się do operacji.

    Podziękowałam i poszłam czekać na Kozaka. W pewnym momencie usłyszałam zza drzwi piski i warczenie naprzemiennie. To był on. Siedziałam na tej samej ławce. Obok, na dywaniku rozłożonym na podłodze, spała przykryta kocykiem mała suczka, jedna z tych z rejestracji. Nie chciała się wybudzić. Gdy Kozak wyszedł zza drzwi, jeszcze raz solidnie warknął i później już tylko piszczał. Tym warknięciem obudził suczkę, za co jej pani bardzo podziękowała.

    Dostałam instrukcje od anestezjolożki jak postępować z psem po tym badaniu, spojrzała na mnie smutno i odprowadziła do drzwi, otworzyła, przytrzymała. Kozak siknął ze dwa razy po kroplówce i wsiadł do samochodu. Odkąd wyszedł na zewnątrz lecznicy już nie piszczał.

    Zapytałam Dorotę czy jest możliwe żebyśmy pojechali teraz na Modlińską, do Magdy, która miałaby operować, bo choć nie mam opisu badania, ale mam film na CD. Dr Magdalena Doherty to szwagierka Doroty, bardzo doświadczona i certyfikowana lekarka. Okazało się, że mogłyśmy. Kozak całą jazdę spędził siedząc nieruchomo na tylnej kanapie. Przemiła Magda zobaczyła fragment badania i powiedziała, że guz nie nadaje się do operacji (Kozak siedział nieruchomo), że jest olbrzymi, 16 cm, że jest pełen krwi, że prawie na pewno Kozak umarłby podczas operacji lub zaraz po niej. Bezruch Kozaka zaburzyło pojawienie się pieska za szklanymi drzwiami. A dr Magda kilkukrotnie powtórzyła: boże, jaki on grzeczny.

    Powiedziała, że tylko leki przeciwbólowe. Że te, które bierze teraz są bardzo dobre. Jakaś chemia jest bez sensu, bo tylko przysparzała by psu cierpień lub dyskomfortu większego niż ma. To jest nieetyczne. Kozak będzie żyć z obcym do końca tego życia.

    Drogę do domu przejechał również w nieruchomym siadzie. W domu najpierw leżał przy drzwiach wyjściowych, nie reagował na wołanie, żeby podszedł do mnie, bo Dorota chce wyjść. Dopiero gdy uchyliła drzwi przeniósł się pod stół w kuchni. A dopiero teraz wstał wyjrzeć na balkon.

    Chyba nie ma do mnie wielkiego żalu, bo teraz przyszedł, stanął obok, a ja go głaszczę.

    W piątek jedziemy na wieś. Teraz idę przygotować się do pracy zdalnej.

    Kozaku, wiesz? Za niecałe dwa dni pojedziemy do twojego raju na Ziemi. Będziesz pięknie żyć.

    PS. Wszystkim zrzutkowiczom pięknie dziękujemy. Tak jak napisałam w opisie, nadwyżkę zużyję na pomoc lecznicy Felis. Dziś wydałam 1530 zł., a na zrzutce było, gdy ostatnio zaglądałam, 4290 zł. Zachowam jeszcze jakieś 200 zł. na leki dla Kozaka, chyba, że w piątek dr Paulina wymyśli coś droższego czyli wstępnie 2560 spożytkuję jakoś dla lecznicy. A jeśli nie dla nich to może dla jakiegoś psiego bidula. Proponujcie, to niemała kwota, a pieniądze są od Was. Jeszcze raz bardzo dziękujemy. Kozak zaprasza na wieś 🙂

    0Komentarzy
     
    2500 znaków

    Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!

    Czytaj więcej
Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.

Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.

Opis zrzutki

Kozak... Kozak to cała opowieść. To wagabunda, wolnościowiec, uroczy prototyp jedyny w swoim rodzaju, pies, który potrafi cieszyć się ze wszystkiego, uwielbia ludzi, jest nadzwyczaj cierpliwy, chyba, że obserwuje jak szykuję mu specjalnie pyszne jedzenie. Wtedy przestępuje z nogi na nogę, "gada" wydając z siebie niemożebne dźwięki. Sąsiedzi w mieście go uwielbiają, bo w ogóle nie szczeka. Sąsiedzi na wsi, ci najbliżsi też, ci dalsi, z okolicznych wsi - różnie :) Za to on swoją wieś kocha. Tam jest najszczęśliwszy.


Pojawił się w moim życiu prawie 11 lat temu, we wrześniu 2010 r., jako znajda. Miał wtedy z 1,5 - 2 lata. Był niewidomy na jedno oko. Okulista powiedział, że to stary uraz mechaniczny, ale już go nic nie boli, nie doskwiera. Oko podatne jest na infekcje, bo gałka nie całkiem wypełnia oczodół, po prostu nie wszystko zdążyło się tam do końca wykształcić i łatwo o zaprószenie. Ale Kozakowi w ogóle nie przeszkadza, że widzi tylko na jedno oko.

Był dość bojaźliwy, zwłaszcza denerwował się widząc ludzi z laską czy o kuli. Z czasem wszystko minęło.

Poznaliśmy się od razu pod kamienicą, w której mieszkam. Nie chciał wejść do domu. Położył się plackiem na chodniku przed wejściem i wrósł w niego. Cóż miałam zrobić - wzięłam go, całkiem obcego, sporego (20 kg) psa pod pachy i wniosłam na pierwsze piętro. Później była nauka jeżdżenia samochodem. Trwała tydzień. Teraz Kozak ciekawy jest każdych otwartych drzwi i wsiadałby do każdego samochodu.

Jakoś w listopadzie owego 2010 po raz pierwszy pojechaliśmy na wieś. Tam do domu naszych przyjaciół też nie chciał wejść. Był nieśmiały. Obawialiśmy się co będzie, bo przyjaciele mieli dużego owczarka, ale Kaper okazał się gościnnym psem, a Kozak traktował go z wielkim uszanowaniem. Do czasu :) Do czasu aż się zaprzyjaźnili. Wtedy Kozak mógł wejść Kaperowi na głowę. Przyjaźnił się też z małym Łatkiem, najbliższym sąsiadem. Godzinami słychać było jak się kotłują nieopodal. Przynajmniej wiadomo było gdzie są psy :) Obaj jego przyjaciele już nie żyją.


Ale przejdę do rzeczy.

Byliśmy półtora tygodnia temu z rutynową wizytą u weterynarza, bo przyszedł czas szczepienia przeciwko wściekliźnie. Przy okazji opowiedziałam co mnie ostatnio niepokoi u Kozaka. Że popuszcza mocz, że tyle nogi mu się trzęsą, że na zdrowym oku wydaje mi się, że ma mgiełkę zaćmy. Tak, zaćmę ma - powiedziała lekarka - ale to leczy się skutecznie tylko operacyjnie i kosztuje bardzo dużo pieniędzy. Później trochę pomacała go tu i ówdzie, zbadała prostatę i stwierdziła, że jest bardzo, ale to bardzo powiększona i, że ledwo ją sięga. Na początek zleciła przeprowadzenie badania moczu.

Ta... łatwo powiedzieć. Pomyślałam, że skoro nie ma na ten temat memów, to musi oznaczać, że to prosta sprawa. Na wszelki wypadek zapytałam znajomych na Facebooku. Jakież było moje zdziwienie gdy większość zalecała łapanie moczu chochlą! Paradowałam więc na spacery z Kozą z chochlą, ale nic z tego. Kozak właśnie wtedy postanowił zmienić swoje zwyczaje sikalne i już nie lał długim strumieniem, tylko posikiwał sobie po kilka sekund i najchętniej z dala ode mnie. W desperacji wzięłam w końcu rondel! Ufff, udało się. Zaniosłam próbkę i umówiłam się na wyniki za dwa dni. Gdy przyszliśmy z Kozakiem była inna lekarka. Spojrzała na wyniki, teraz jej opowiadałam skąd się wzięła potrzeba tego badania. Jednocześnie cały czas macała ciało Kozaka w newralgicznych dla różnych psich chorób miejscach. I wymacała, że jedno jądro jest powiększone. Natychmiast poszliśmy na USG.


W jądrze guz. Prostata olbrzymia. I olbrzymi guz w brzuchu, tak wielki, że nie mogła oznaczyć na ekranie rozmiaru. Nie ma pewności czy jest od prostaty czy od innego narządu. Zachodzi na pęcherz moczowy, zapewne uciska na kręgosłup, stąd to drżenie nóg i zanik mięśni ud (o tym jeszcze nie wspomniałam), sięga żeber. Pobrała krew do badania - wyniki są dobre. Wątroba zdrowa, jelita, nerki, tarczyca też. W sprawie trzustki są delikatne nieprawidłowości, trochę za dużo limfocytów i jeszcze czegoś. Sorry, ale jeszcze się na tym nie znam. Jednak podsumowała, że wyniki są dobre i w zasadzie to zdrowy pies gdyby nie ten ogromny potwór w jego brzuchu. Trzeba, go po prostu usunąć i jądro też. Ale oni, w tej lecznicy nie mogą tego zrobić. To zbyt poważna i trudna operacja.

Poszukiwania specjalisty i lecznicy to jedna sprawa. Druga to pieniądze na operację. Po prostu ich nie mam. Po dwóch latach bezrobocia i jeszcze dłuższej, leczonej depresji, dostałam w końcu pracę. Pracuję od połowy lipca. Pierwsze pół pensji już poszło: na spłatę niektórych drobnych długów, na opłaty, na dojazdy do pracy, na życie, moje i Kozaka. Dostałam wsparcie finansowe na te pierwsze wizyty i badania, ale też już się skończyło. Nie wiem jeszcze dokładnie ile operacja, badania przedoperacyjne i leczenie pooperacyjne (to już w ogóle nie wiem) będą kosztować. Oszacowałam na podstawie tego co powiedziała mi lekarka.

Jeśli 3.000 to za mało to będę informować. A jeśli zostaną pieniądze to jakoś zainwestuję je w lecznicę Felis przy ul. Osowskiej w Warszawie, gdzie pani dr Paulina pomacała Kozaka po jądrze. W końcu powiem to: PROSZĘ O POMOC.


Teraz już wiem, że czasem melancholijny nastrój Kozaka to nie z jego romantycznej duszy się brał, tylko prawdopodobnie z dyskomfortu, może bólu, powodowanego przez obcego w brzuchu. On niczego nie wie, jest czupurny i radosny jak zawsze, gada namawiając mnie na spacer. Na fejsie prowadzi swoją stronę Kozak Ewy. Tam opisuje co mu się przydarza, jak wygląda świat z pieskiego punktu widzenia. Ma swoich wielbicieli, którzy teraz wszyscy trzymają za niego kciuki. A ja jestem dobrej myśli. Kozak nie na darmo ma takie imię :) choć wzięło się zupełnie skądinąd.


PS. Może się dziwicie dlaczego tyle jest zdjęć Kozaka leżącego. Otóż on nie lubi stać po próżnicy ;) Jak czemuś musi się dłużej przyglądać albo na coś czekać to siada, albo się kładzie. Poza tym nie lubi robienia mu zdjęć i do tego trudno go złapać w ruchu :) Choć raz się udało!

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze 11

 
2500 znaków