id: 3uemwd

Uciec od strachu

Uciec od strachu

Nasi użytkownicy założyli 1 232 070 zrzutek i zebrali 1 366 013 613 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki

Dobry wieczór... Błagam o ostatnią deskę ratunku dla siebie i dziecka. Proszę pomóżcie mi przestać się bać...

Pochodzę z rodziny alkoholików, z kompletnego ubóstwa, udawania i wiecznego strachu. Mój ojciec zaczął pić kiedy miałam 8 lat. Pamiętam kiedy pierwszy raz się upił. Byłam z mamą i nowonarodzonym bratem u babci w mieście. Kiedy wróciliśmy do domu na wieś mój ojciec wyszedł wnieść mojego brata na piętro domu. Pamiętam jak dziś jego upadek z połowy schodów i słowa do matki "Co ja mam z tego życia". Od tamtej pory minęło prawie 20 lat - 20 lat alkoholizmu ojca. Jako dziecko wracając z przystanku autobusowego ze szkoły zamiast iść z innymi dziećmi szłam z dala i odmawiałam modlitwy żeby dziś był spokój w domu. Codziennie wieczorem moim jedynym marzeniem i prośbą do Boga było to, żeby ojciec nie pił. Niestety z jakiegoś powodu... pewnie jakiegoś ważnego powodu... nigdy moje modlitwy nie zostały wysłuchane, w domu było coraz gorzej, a ja zostałam ateistą. Bo dlaczego Bóg nie wysłuchał codziennego płaczu dziecka? Płaczu z kompletnego strachu?

W wieku 18 lat udało mi się znaleźć jakąkikolwiek ratunek, dar, cokolwiek to było... Znalazłam chłopaka, który z czasem mi się oświadczył i udało mi się uciec od domu rodzinnego 500km. Bez kompletnie żadnych pieniędzy, ale się udało. Byłam tak szczęśliwa i teraz wiem, że wcale nie z powodu bycia z narzeczonym, ale z powodu kompletnego braku strachu. Jak to było pięknie przez chwilę mieć poczucie SPOKOJU. Oczywiście nie potrwało to długo, byłam może zbyt młoda, zbyt szybko uwierzyłam... Okazało się, że z tego spokoju zaczęły wychodzić moje wieloletnie nerwy... Mam nadzieję, że nikt z Państwa nie wie jak zaczynają się pierwsze ataki... Po wielu wizytach u lekarzy, po kucaniu w wannie polewając się gorącą wodą żeby opanować drgawki wyszło, że choruję na wtedy nazywaną "nerwicę lękową". Narzeczeństwo się posypało, bo kto wytrzymałby to co się ze mną działo? Któregoś dnia narzeczony powiedział, że ma dość zabawy w dom i mój SPOKÓJ prysł. Kilka razy byłam wyrzucana z domu, kilka razy chodziłam po obcym mieście i nie wiedziałam co ze sobą zrobić, siedziałam na dworcu, patrzyłam na pociągi i wtedy zaczęły się moje myśli samobójcze. Za każdym razem jednak narzeczony lub ktoś z jego rodziny sprowadzali mnie do domu, pewnie z litości, bo nie miałam gdzie wrócić.

Byłam tam jakoś z dnia na dzień do 21 roku życia. Wtedy w pracy przez przypadek poznałam mojego obecnego męża. Wiadomo jak na początku zakochania, zauroczenia czy czymkolwiek to było ja znowu poczułam SPOKÓJ. Znowu rzuciłam wszystko i zamieszkaliśmy razem. Po roku zaszłam w ciążę. Nieplanowaną, nie ma co mówić. Było... po prostu dobrze, na więcej nie potrafiłam liczyć. Ciąża, pierwszy rok, drugi rok... Niestety żyliśmy w bardzo złych warunkach, a ja OCZYWIŚCIE musiałam chcieć coś lepszego... Poprawiła się nasza sytuacja materialna i postanowiliśmy poszukać zwyczajnie w świecie ładniejszego mieszkania. Chciałam jak chyba każda matka poprawy dla dziecka.

To była najgorsza możliwa decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam. Przeprowadziliśmy się z Warszawy do Piaseczna. I tu powróciłam do dzieciństwa. Z dnia na dzień coś się posypało. Przestaliśmy spędzać ze sobą czas, ja w domu z dzieckiem, mąż praktycznie ciągle w pracy. Wstawałam sama, zasypiałam sama. Mimo wszystko jakoś to było. Zaczęło się od pierwszej nocy, w której mąż nie wrócił na noc. Byłam przerażona, dzwoniłam na policję, pogotowie, myślałam, że może miał jakiś wypadek. Rano mąż wrócił... kompletnie pijany. I od tamtej pory, ponad 2 lata, codziennie było ze mną coraz gorzej. Mąż coraz częściej nie wraca na noc, jeśli wraca to rano, pijany... Pije z kolegami, oczywiście z tego co mi wiadomo. Zaczęło się kompletne poniżanie mnie, piszę to z łzami w oczach, psychicznie nie mam siły opisywać, bo pękam w środku mimo, że za każdym razem myślę, że może już się przyzwyczaiłam. Walczyłam, naprawdę walczyłam o naszą rodzinę, ale ja już dłużej tak nie mogę. Posiadanie rodziny to jedyne moje marzenie jakie kiedykolwiek miałam, ale wiem, że nie jest mi to dane. Zbyt mocno chciałam być kochana i bezpieczna, że powierzyłam wszystko tak naprawdę obcemu człowiekowi... Ja obecnie czuję się tak jak w domu rodzinnym, z którego największym moim szczęściem kiedyś udało mi się uciec. Najgorsze jest to, że co wieczór, kiedy dziecko już uśnie, kiedy męża nie ma w domu, ja już się nie modlę, ale siedzę w pustym mieszkaniu w kompletnej ciszy i czekam... czekam już nie wiem na co, ostatnio na to żeby tabletka nasenna zaczęła już działać i żebym mogła chociaż przysnąć. Nie spać, ale przysnąć na chwilę, żeby przestać czekać aż mąż wróci i jaki wróci. Panicznie boję się nocy, bo nigdy nie wiem czy czasem to nie ten dzień kiedy wróci nad ranem pijany, a ja jedyne co będę widzieć to nie mojego męża, nie człowieka, którego kiedyś tak bardzo kochałam, a MOJEGO OJCA.


Wiem, że muszę ratować nie tyle siebie ile dziecko. Nie z tego względu, że mu coś grozi, ile z tego względu, że nie chcę żeby kiedykolwiek w życiu czuł się tak jak ja w tym momencie.

Nie chcę, żeby moje dziecko, takie kochane dziecko, kiedykolwiek czuło tak kompletne przerażenie.


W obecnym momencie biorę codziennie Mozarin 20mg (największą dawkę) oraz tabletkę Ketrel na noc, doraźnie Xaxan przy mocnym ataku. Kolejną wizytę mam 16.02., mocno liczę na zmianę leków lub dołożenia czegoś, ale nie wiem. Pani Psychiatra u której się leczę dłuższy czas przy zgłoszeniu braku działania leków obstaje przy stwierdzeniu, że przy obecnym codziennym tak mocnym stresie nie jest w stanie mi inaczej pomóc. Mam nadzieję, że na wizycie dostanę chociażby jakiś inny lek nasenny, żebym mogła jakoś spać, chociaż chwilę wyciszyć strach przez sen...


Dużo by pisać, sama nie wierzę w jakiekolwiek powodzenie zrzutki, wiem, że jest masa dużo ważniejszych spraw, na które dużo bardziej warto wpłacić pieniądze, ale nie wybaczę sobie jeśli nie spróbuję ostatni raz wołać.


Proszę o jakiekolwiek kwoty, sama odkładam ile mogę, ale na razie nie wystarczy mi na malutką kawalerkę. Chciałabym stanąć na nogi, leczę się psychiatrycznie obecnie na zaburzenia lękowe i depresję. Mam stwierdzone również DDA.

Proszę o jakiekolwiek wsparcie, sprzedaję obecnie wszystko co posiadam własnego, na wynajem malutkiej kawalerki i moje leczenie. Oczywiście mam przyznane 500+, jeśli uda mi się wyprowadzić i złożyć pozew rozwodowy to również będę miała przyznane alimenty, więc na podstawowe życie wystarczy. Od września, chociaż jestem kompletnie sama, syn pójdzie już do zerówki i będę mogła podjąć jakąkolwiek pracę. Może jakoś się uda, PRZYSIĘGAM, że jeśli tylko dostanę szansę zrobię wszystko, żeby żyć dobrze...Żeby wychować dziecko jak najlepiej będę potrafiła.


Błagam ja już nie mam siły, nie mam nikogo, tak bardzo błagam... Ja już nie mam siły się bać.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze

 
2500 znaków
Zrzutka - Brak zdjęć

Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!