Dziś w nocy spaliła się nasza rodzinna historia - drewniany domek i cześć ogrodu na „Rodos”, która jest z nami już trzecie pokolenie.

Spędziłam tam dużą część swojego dzieciństwa, domek pachniał olejem na którym babcia smażyła mi snacki (prażynki w kształcie okienka). W ciepłe dni biegałam tam w samych gaciach a dziadek ganiał mnie chłodząc lodowatą wodą ze szlaucha. Podgryzałam truskawki prosto z krzaczka a babcia darła się że są jeszcze nie dojrzałe i będzie bolał mnie brzuch. Dziadek uczył mnie pielęgnować pomidory w folii, bacznie słuchałam wykładu podgryzając szczypior zerwany prosto z grządki - do tej pory na myśl o tych dniach łza kręci się w oku. 

W „teraźniejszości” sporo czasu spędzało na niej kolejne pokolenie - dzieci moje i mojej siostry Dominiki. Grillowaliśmy tam a w gorące dni chłodziliśmy się w basenie. Lato smakowało karmi popijanym na huśtawce, która na szczęście ocalała. 

Z dymem poszedł domek, a wraz z nim całe wyposażenie, meble ogrodowe, basen, zabawki dzieciaków, grille, kosiarki, sprzęt ogrodniczy, AGD i RTV, wędzarnia - w której tata wędził pyszne szynki, kiełbasy i pstrągi, które miało okazje spróbować wielu moich znajomych. 

Dziś tata płacząc mi w słuchawkę wymieniał co przepadło bezpowrotnie.

To był jego azyl, mówiliśmy o tym miejscu „Taty imperium”. 

Ciężko na dzień dzisiejszy oszacować szkody, ale myśle że będzie to ok. 35 000 zł. Domek przeszedł 1,5 roku temu generalny remont. Nie wiadomo jeszcze co było przyczyną pożaru. 

Jeżeli każdy, kto miał okazje choć raz być „goszczony” na tej działce wpłaci chociaż 10 zł, to szybko uzbieramy potrzebną kwotę.