Luquitas może chodzić! Pomóż chłopcu z Amazonii żyć na własnych nóżkach
Luquitas może chodzić! Pomóż chłopcu z Amazonii żyć na własnych nóżkach
Nasi użytkownicy założyli 1 215 956 zrzutek i zebrali 1 317 696 393 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Aktualności1
-
Dawno nie pisaliśmy co u Lucasa. Niestety informacje i działania przez telefon, na odległość między kontynentalną przenoszą się w nieco spowolnionym tempie. Trudno było nam wydobyć z kliniki sensowne informacje na temat terminów i innych technicznych spraw, ale już się prawie udało. Niestety (nie)porozumienie między kulturowe bywa czasami przygniatające. Mam wrażenie, że sytuacje, gdy się rozumiemy wydarzają się przez przypadek, jak „działające nieporozumienie”. W każdym razie teraz Łukasz jest w Peru, do końca października prowadzi swoje badania nieopodal Iquitos i mógł spotkać się z Meri (Mamą Lucasa), mógł zajrzeć do kliniki i porozmawiać z koordynatorką programu. Co wiemy, a co nas wstrzymuje przed wysłaniem Lucasa na operację? Najważniejsza sprawa, to kwestia noclegu w Limie. Niestety do stycznia 2019 roku (a jeżeli w Peru mówią do stycznia, to bardzo prawdopodobne, że gdzieś do maja) – hotel przyszpitalny, w którym miała zatrzymać się Meri jest w remoncie. Czyli z ramienia kliniki, będą wysyłać dzieci na operację, dopiero w styczniu lub w lutym. Z doświadczenia obawiamy się takich opieszałych działań peruwiańskich instytucji, dlatego chcielibyśmy wysłać Meri z Lucasem do Limy jeszcze w tym roku. Wiąże się to oczywiście z dodatkowymi kosztami, które nas dość osłabiły i na moment przestaliśmy wierzyć, że operacja się uda. Jednak chyba jesteśmy na właściwej ścieżce, bo tuż po naszej rozmowie Łukasz pyta Meri – Ale naprawdę nie znasz nikogo z rodziny, kto mieszka w Limie? – Meri myśli i mówi – No podobno mieszka tam Lucho, ale jak się z nim skontaktować? Na to Minerva (najstarsza córka Meri) wyciąga swój magiczny zeszyt z telefonami i mówi – Ja mam telefon do Lucho! No to dzwonimy! – mówi Łukasz. W Peru należy kuć żelazo póki gorące, bo inaczej nic się nie wydarzy. Trzeba być czujnym i mieć refleks. Tak więc dzwonią. I Lucho odbiera i mówi - Nie ma problemu, że zna miejsce gdzie wynajmują niedrogo pokoje i jest kuchnia, gdzie mogą coś ugotować i poza tym odbierze Meri z lotniska i pomoże znaleźć prace na te kilka miesięcy. Wszystko jej wytłumaczy, bo sam wie, jak to jest przylecieć do Limy z małej wioski na końcu świata. Pamiętał Łukasza jeszcze z czasu naszego pobytu w wiosce, przelotnie się spotkaliśmy podczas jakiegoś święta. Wymienili się telefonami i ten ogromy kamień spadł nam z serca. Co prawda, zachowujemy czujność, bo Peru lubi rozczarowywać, ale jest duży przełom. Mamy nocleg w Limie! Klinika wstrzymała jednak zarządzanie programem do końca września, ponieważ zajmują się czymś innym… wrócimy do rozmów po 20 września. Łukasz planuje przyjechać do Iquitos i może uda nam się wreszcie dograć jakieś konkrety w sprawie operacji. Aktualnie w Iquitos z Meri jest jej najstarsza córka Minerva, Lucas (lat 6) i najmołodszy Rafico (lat 3,5). Pozostałych dwoje dzieci Olga (lat 9) i Donal (lat 11) wrócili z Babcią (która się odrobinę podleczyła w mieście) do wioski. Przy okazji całej akcji związanej z Lucasem, rodzina zatrzymała się przymusowo w Iquitos i bardzo chcieliby tu zostać na stałe. My też byśmy chcieli, żeby tam zostali. Wioska jest daleko, jest trudna, niebezpieczna dla życia, a nasze ukochane chrześniaki nie mają tam innej przyszłosci niż praca na polu, w pocie, znoju, z muszkami, słońcem i potem. Życie tam jest bardzo trudne, a dzieci nie mają możliwości rozwijania się. Nauczyciele, którzy przyjeżdzają do wioski (jeżeli w ogóle się pojawią, bo potrafią z 10 miesięcy roku szkolnego, we wiosce spędzić najwyżej 2 miesiące) , traktują lokalne dzieci, jak obywateli drugiej kategorii i nie uczą ich odpowiednio, bo przecież „to indianie i tak nie zrozumieją, po co im dodawanie, po co wiedza o świecie, przecież i tak będą pracować na polu”. Niestety dyskriminacja płynie w peruwiańskiej tkance jak krew w żyłach. Także nasze dzieciaki, mają z gruntu trudniejszy start. Dlatego bardzo cieszymy się, że być może przy okazji leczenia Lucasa rodzina osiedli się w dużym mieście, jak Iquitos i dzieci pójdą do lepszej szkoły i będą mieć lepsze życie. Mamy ogromne marzenie, że tak się stanie. To wydarza się również dzięki Wam wszystkim, którzy pomagacie nam finansowo! Dziękujemy jeszcze raz i kłaniamy się w pas! Minerva już się zapisała (na razie jako wolny słuchacz, bo nie ma jeszcze papierów ze swojej wioskowej szkoły) do szkoły dla mechaników i uczy się naprawiać tak popularne tam motory! Sama to wymyśliła, sama wybrała i chodzi! I właśnie o te możliwości chodzi! Niech się rozwijają dzieci, a nie na polu pracują w pocie czoła, czekając na ugryzienie śmiercionośnego węża. Raduje nas każdy telefon od Minervy (teraz już info na facebooku – tak nastał ten dzień!). To super dziewczyna! W mieście nabrała nowej energii do życia i do nauki. Jesteśmy Wam bardzo za to wdzięczni. Ta młoda jest naszą perełką od zawsze i bardzo chcemy, żeby miała piękne życie! Jeżeli możecie, to pomagajcie dalej, bo ta rodzina potrzebuje pomocy. Póki co, Meri pracuje dorywczo w Iquitos i my pomagamy jej tyle, ile możemy. Pieniądze starczają na jedzenie i codzienne potrzeby, brakuje jednak na wynajem domku z drewna lub pokoju z kuchnią. Musimy oszczędzać pieniądze na pobyt w Limie. Tymczasem rodzina mieszka u Cioci, co na dłuższą metę nie jest żadnym rozwiązaniem. Może jak zbierzemy więcej pieniędzy, uda się wynająć coś na dłużej, na czas rehabilitacji Lucasa i nowy start w życiu- w Iquitos. Nie wysyłamy pomocy w próżnię, tylko pomagamy konkretnym osobom, które my z Łukaszem znamy i kochamy. Mimo wszystkich różnic są naszą przybraną rodziną i wierzymy, że uda się pomóc Lucasowi, a przy okazji całej reszcie bandy. Niech dobro wraca! Wielkie dzięki! P.S. Jak tylko będziemy wiedzieć coś więcej to napiszę. Kinga I Łukasz
Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!
Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.
Opis zrzutki
Cześć! Mam na imię Luquitas. Mieszkam w amazońskim lesie. Kiedy chodzę, bolą mnie nóżki. Doktor powiedział mojej Mamie, że potrzebuję pilnie operacji, żeby w przyszłości móc chodzić. Może nawet będę biegać! Bardzo się boję, ale jestem dobrej myśli. Żeby przejść operację i rehabilitację, musimy zostać z Mamą kilka miesięcy w Limie. To kosztuje, a moja Mama nie ma pieniędzy. Może Ty chcesz nam pomóc? Możemy poznać się bliżej – na zdjęciach jestem ja, jest moja rodzina i nasza wioska. A jeżeli chcesz dowiedzieć się o mnie więcej – pod spodem znajdziesz moją historię, którą napisali dla mnie moi rodzice chrzestni....
To po prostu ja
moja małpa rambo nie lubi być fotografowana
tu mieszkam
a to nasza rzeka "tapiche": Żywi nas i jest drogą
Mama meri, brat donal i Ja. Mam 4 miesiące
mój brat donal
Moja siostra minerva - 10 lat. jest bardzo silna!
Mamy tak samo na imię
LUBIĘ BAWIĆ SIĘ Z MOIM ojcem chrzestnym
.
mam 5 lat. przyjechaliśmy w odwiedziny do rodziców chrzestnych
robimy tapiokę - to ciężka praca
Po całym dniu pracy na polu
moja siostra minerva przeciera maniok na farinię
To Lucas López Vásquez – “Luquitas” lub „Cocoleche”. Obecnie ma 5,5 roku. Lucas od urodzenia żyje w małej wiosce w Amazonii (wspólnota tubylcza Limón Cocha – zobacz na mapie). Do wioski nie prowadzi żadna droga. W lokalnych realiach, dotarcie do wioski jest tylko możliwe drewnianą łodzią z małym motorowym silnikiem. Taka podróż zajmuje od 5 do 7dni.
Od wczesnego dzieciństwa, Lucas choruje na tibia vara – szpotawość kolan i stawów biodrowych (dowiedz się więcej). Niestety, wada nie była korygowana i leczona. Ponadto, mając 2 lata, chłopiec spadł z 1,5 metrowej platformy. To dodatkowo skomplikowało ułożenie jego małych kości. Dzisiaj Luquitas często odmawia chodzenia, ponieważ „bolą go nóżki”. Musi być noszony przez mamę i starsze rodzeństwo. Jeżeli nie zostanie poddany operacji, w niedługim czasie przestanie chodzić. W związku z szybkim wzrostem, to ostatni dzwonek na operację. Kiedy będzie większy, jego nogi nie utrzymają ciężaru ciała, a to oznacza, że jako dorosły nie będzie w stanie zdobywać jedzenia i przetrwać w lokalnych warunkach. Podstawą życia w amazońskiej wiosce jest polowanie, łowienie ryb, praca na polu machetą i siekierą. Dlatego, jedyną szansą na normalne funkcjonowanie w przyszłości, jest dla Lucasa pomyślna operacja.
Jesteśmy jego rodzicami chrzestnymi (hiszp. padrinos – albo jak mówi sam Luquitas, „padlinos”). To dlatego, że byliśmy przy jego narodzinach i przecięliśmy jego pępowinę. To dlatego otrzymał imię po swoim ojcu chrzestnym – Łukaszu, a jego przydomek Cocoleche to lokalna wymowa naszego łamiącego język nazwiska.
Od wyjazdu z wioski w 2013 pozostawaliśmy z Meri, mamą Lucasa i rodziną w kontakcie poprzez barzo kapryśny satelitary telefon wioskowy. Dopiero w 2016 roku po 3,5 roku od naszego wyjazdu udało się nam powrócić do wioski. Luquitas bardzo urósł. Wyrósł na delikatnego, nieśmiałego chłopca, który żyje w świecie swojej wyobraźni i jest bardzo związany ze swoją mamą. Jest też zafacynowany motocyklami i samochodami, które ogląda wyłącznie podczas rzadkich wizyt w mieście, albo w formie zabawki. Podczas naszego powrotu zobaczyliśmy, że to, że „ Luquita troszkę kuleje” – tak mówiła nam jego rodzina przez telefon – jest dużo poważniejszą dysfunkcją. Żeby przemieszczać się sprawniej, Luquitas preferował poruszanie się na czworaka. Inni w wiosce zaczynali na niego wołać cangrejo, czyli „krab”.
Od czasu tej wizyty zaczęliśmy szukać sposobu, żeby pomóc Lucasowi i jego Mamie. W latach 2016 – 2017 udało się nam skontaktować Lucasa z kliniką w San Juan de Díos (zobacz ich stronę) w Iquitos, czyli stolicy departamentu Loreto. Udało się włączyć chłopca do organizowanego raz do roku programu medycznego dla dzieci dotkniętych skrajnym ubóstwem. W 2017, Luquitas pojechał z Mamą do Iquitos (ponad tydzień drogi) na badania i zakwalifikował się na operację finansowaną przez klinikę. Na tym etapie samodzielnie wspomogliśmy rodzinę Lucasa finansowo, opłacając podróż, wyżywienie oraz badania w klinice. Po zakończonej wizycie Lucas wrócił do wioski i razem z Mamą czekał na telefon informujący o dacie operacji. W tym czasie, wspomniany kapryśny wioskowy telefon zaniemógł i przez kilka tygodni wioska pozostawała bez kontaktu ze światem. W ten sposób Luquitas stracił miejsce na liście dzieci oczekujących na operację.
Postaraliśmy się, żeby w 2018 roku Lucas zakwalifikował się ponownie do programu i od lutego wspieramy finansowo Lucasa, jego Mamę i nieodzowną najstarszą siostrę Luquitas, Mini, żeby nie opuszczali Iquitos (dotychczasowe koszty utrzymania rodziny w mieście, które pokryliśmy samodzielnie, to już około 4000 tys. złotych) W tym czasie Lucas przeszedł szereg badań i pomyślnie cały proces kwalifikacji do operacji. Podczas badań okazało się, że jego przypadek jest na tyle skomplikowany, że operacja musi być wykonana w specjalistycznej klinice w odległej geograficznie i kulturowo stolicy Peru, Limie. Charytatywny program kliniki pokrywa koszty operacji, rehabilitacji oraz oferuje pokój, w którym będzie mogła zatrzymać się Mama Lucasa. Rodzina musi pokryć samodzielnie koszty życia, kiedy Lucas będzie dochodził do siebie i przechodził konieczną po operacji rehabilitację oraz… koszty leków. W tej chwili Meri jest samotną matką pięciorga dzieci (lat 3 – 15). Kiedy jest w wiosce, jej jedynym sposobem na zarobienie odrobiny pieniędzy jest produkcja mąki maniokowej (fariña) i tapioki. Takich możliwości nie ma już w mieście. Meri zna życie w wiosce, ale miasto jest dla niej raczej przerażającym światem. Funkcjonowanie umożliwia jej obecnie 15-letnia córka Mini (Minerva), która lepiej potrafi czytać, pisać i dogadywać się z mieszczanami.
W tej chwili, Lucas, Meri i Mini są w Iquitos od 2 miesięcy. Mieszkają u cioci i czekają na wyznaczenie ostatecznej daty operacji. Pozostała trójka dzieci została w wiosce z kochaną mamą Meri, Llerme. Dotychczas, w różnych sytuacjach pomagaliśmy Meri i jej rodzinie samodzielnie, jednak tym razem sytuacja przerasta nasze możliwości finansowe. Kwoty jakimi dysponujemy nie pozwolą nam wspomóc Meri, Lucasa (i, mamy nadzieję, również Mini) podczas ich pobytu w stolicy Peru i kosztu leków.
Ich pobyt w Limie może trwać od 3 do 6 miesięcy, w zależności od tego, jak pomyślnie przebiegnie operacja oraz rehabilitatacja. Koszt miesięcznego pobytu w Limie szacujemy na ok. 3000 peruwiańskich soli – czyli około 760 euro.
Mamy jednak nadzieję, że to będzie już ostatni odcinek drogi Lucasa ku chodzeniu w przyszłości. Może byłabyś/ byłbyś skłonny pomóc stanąć Lucasowi na własnych nogach i pokryć choć drobną część pobytu Meri w Limie? Wszyscy będziemy bardzo wdzięczni za każdą złotówkę.
Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o Lucasie i jego rodzinie lub o samej operacji, dajcie znać. Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania!
Dziękujemy, że przeczytaliście historię do końca!
Kinga i Łukasz Krokoszyńscy
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
no to dycha przekroczona Martinez :P
Get well Luquitas!
Jesteście super! Pozdrowienia dla chłopaka i jego rodziny :)
Powodzenia!
Dużo zdrowia companero!
Gracias!