5 kotów i my w potrzebie po tragicznym pożarze
5 kotów i my w potrzebie po tragicznym pożarze
Nasi użytkownicy założyli 1 286 951 zrzutek i zebrali 1 514 598 696 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Opis zrzutki
W nocy z 11 na 12 sierpnia, około godziny 1:30, kładłam się spać, gdy poczułam dziwny zapach spalenizny. Najpierw pomyślałam, że coś pali się na zewnątrz, więc podeszłam do uchylonego okna i rozejrzałam się… Cisza i spokój. Chwilę później okazało się jednak, że źródło jest o wiele bliżej — w naszym mieszkaniu.
Wstałam i poszłam sprawdzić kolejne pomieszczenie. Nie musiałam długo szukać — gdy stanęłam w progu mojego pokoju, zobaczyłam gęsty, czarny dym unoszący się w kuchni. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Wpadłam do mamy i zaczęłam ją budzić (co było trudne, bo była już po wieczornej dawce antydepresantów). Nie wiedziałam, co dokładnie się dzieje, ale wiedziałam, że mamy tylko chwilę!
Sprzęty AGD płonęły, a ogień obejmował meble i cały nasz dobytek w kuchni i salonie. Natychmiast zadzwoniłam na 112, podając adres i opisując sytuację. Rozmowa z dyspozytorem trwała 8 minut — to były najdłuższe minuty mojego życia. Leżałyśmy na podłodze, modląc się, żeby strażacy byli już w drodze. Dyspozytor kazał nam zostać w miejscu, ale po 4 minutach wiedziałam, że jeśli nie wyjdziemy teraz, nie wyjdziemy wcale. Dym był tak gęsty, że mama zaczęła tracić przytomnoś.
Podjęłam decyzję o ewakuacji. Słyszałam już syreny, więc złapałam mamę za rękę i wybiegłyśmy tak, jak stałyśmy — mama w szlafroku i boso, ja w koszulce i spodenkach, które dosłownie zakładałam w biegu na klatce schodowej. Później ratownicy potwierdzili, że to była najlepsza możliwa decyzja — gdybyśmy zostały, mogłybyśmy zostać wyniesione nieprzytomne… albo w czarnych workach.
W mieszkaniu było pięć naszych kotów. Powiedziałam strażakom, że są przerażone i raczej same nie wyjdą. Zaczęli je ratować. Pierwsza była Myszka, którą mama przytuliła i schowała pod szlafrok, płacząc z ulgi. Potem wynieśli moją Rudkę — była tak spanikowana, że schowała się pod biurkiem. Trzeci był Morduś — siedział na parapecie i według strażaka rozważał skok, patrząc na płonące mieszkanie.
Dwie pozostałe kotki wyskoczyły przez okno. Z kapitanem straży i latarką przeszukiwaliśmy okolice. Jedną znalazłam kilkadziesiąt metrów dalej, w wysokiej trawie – była tak przerażona, że nawet nie próbowała uciekać. Zosię odnalazłyśmy dopiero wieczorem – siedziała na balkonie, czekając, aż będzie bezpiecznie.
Kotów nie mieliśmy gdzie ulokować, więc jeszcze w trakcie trwania akcji dogaszania, szybko zdecydowałam, że zabierzemy je do naszego samochodu przerobionego na campervana. Tam przynajmniej miały względnie komfortowe warunki w tej dramatycznej sytuacji.
Po akcji, która zakończyła się około godziny 3:00, zostałyśmy jeszcze dwie godziny, pilnując, czy nic się już nie tli. Potem ja trafiłam na SOR – miałam zawroty głowy, nudności i ból głowy. Spędziłam tam kilka godzin na badaniach, kroplówkach i tlenoterapii z powodu zatrucia tlenkiem węgla i zasadowicy…
Pożar zniszczył praktycznie całe mieszkanie. Zabrał nam praktycznie wszystko – meble, materace, sprzęty domowe, środki czystości, zapasy żywności, w tym jedzenie dla kotów. Ubrania, które ocalały, przesiąkły dymem lub są nadpalone, większości mimo prób ratowania nie da się doprać z sadzy, a same leki zostały nadpalone i nie nadają się do użytku.
Jakby tego było mało…
Życie doświadczyło nas już wcześniej. W czerwcu pożegnałyśmy mojego tatę, z którym przez ponad rok walczyłyśmy o każdy dzień życia. Chorował na złośliwy nowotwór odbytnicy z naciekami i odległymi przerzutami – diagnoza w maju 2024 roku wywróciła nasz świat do góry nogami. Od poniedziałku do piątku woziłam go na terapię, pilnowałyśmy leków, próbowałyśmy zapewnić mu choć odrobinę komfortu, nawet gdy same byłyśmy już na wyczerpaniu. Bywały dni, gdy żadne leki przeciwbólowe nie działały, a patrzenie na jego cierpienie łamało nas od środka. Sama zawaliłam studia w semestrze letnim, ale rodzina była dla mnie ważniejsza w szczególności kiedy wiedziałam, że dni taty są policzone a ja nie znam dnia ani godziny.
Jakby tego wszystkiego było mało, w chwili, kiedy dotarło do nas, że tata jest w bardzo ciężkim stanie i zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia, postanowiłam z moim ówczesnym partnerem przyspieszyć ślub. To nie była łatwa decyzja, ale czułam, że muszę to zrobić – chciałam, żeby tata mógł być przy mnie w najważniejszym dniu mojego życia. Marzyłam, by zobaczył mnie w białej sukni, poprowadził do ołtarza i pobłogosławił, zanim odejdzie.
Ustaliliśmy datę w pierwszej połowie czerwca. Suknia była już kupiona, miejsce wybrane, ksiądz umówiony, sala zarezerwowana, zaproszenia wysłane. Wszystko powoli nabierało kształtów, a ja – mimo całego bólu związanego z chorobą taty – zaczęłam czuć iskierkę radości. Wydawało się, że ten jeden, wyjątkowy dzień pozwoli nam choć na chwilę zapomnieć o cierpieniu i pożegnaniach.
A potem stało się coś, czego nigdy się nie spodziewałam. Na dwa tygodnie przed ślubem mężczyzna, którego uważałam za miłość swojego życia, po prostu odszedł. Bez rozmowy, bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania. Przestał się odzywać, zablokował mnie wszędzie. Z dnia na dzień zostałam sama – z rozbitym sercem, odwołanym ślubem i wizją, że tata nigdy nie zobaczy mnie w tej roli mimo, że tak bardzo chciałam jego obecności w tym dniu.
To był kolejny cios, który w tamtym momencie wydawał się już ponad moje siły. Miałam poczucie, że świat wali się na moją głowę kawałek po kawałku, a ja mogę tylko stać w środku tego wszystkiego i patrzeć, jak wszystko, co kochałam, po znika.
W czerwcu 2025 roku podjęłyśmy najtrudniejszą decyzję w naszym życiu - przeniesienie taty do hospicjum. Wiedziałyśmy, że tam otrzyma najlepszą opiekę, której w domu nie byłyśmy w stanie mu zapewnić. Personel otoczył go troską, godnością i miłością, a odpowiednie leczenie i opieka, której nie byłyśmy w stanie zapewnić mu w domu, pozwoliło mu wreszcie odetchnąć bez bólu. Po wielu miesiącach walki wreszcie zobaczyłyśmy w jego oczach spokój.
Tata spędził tam niespełna dwa tygodnie. Zmarł dwa dni przed swoimi 52 urodzinami. Choć to była ogromna strata, jesteśmy wdzięczne, że odszedł w spokoju, otoczony miłością i przede wszystkim godnie.
I nagle... Kolejny cios...
Dziś nie mamy gdzie się podziać. Każda, nawet najmniejsza pomoc, pozwoli nam kupić ubrania, meble, podstawowe sprzęty domowe i środki dla naszych kotów.
Z całego serca dziękujemy każdej osobie, która nas wesprze — Wasza pomoc daje nam nadzieję i siłę, by zacząć od nowa ❤️
Jesteśmy ogromnie wdzięczne, że żyjemy i że wszyscy — także nasze ukochane koty — wyszliśmy z tego cali. Ratownicy, którzy gasili pożar, mówili później, że widzieli już wiele tragedii, ale ten pożar był jednym z najgorszych. Sami przyznali, że byli pełni podziwu, iż udało się uratować nie tylko nas ale i wszystkie nasze kociaki
>> Kochani, sukcesywnie będę aktualizować informacje, dodawać zdjęcia oraz filmy że zdarzenia i dokumentację, ale w pierszej kolejności muszę się zająć nami <<

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj ile osób odwiedziło i wsparło tę zrzutkę z twojego polecenia! Dowiedz się więcej.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj ile osób odwiedziło i wsparło tę zrzutkę z twojego polecenia! Dowiedz się więcej.
Kupuj, Wspieraj, Sprzedawaj, Dodawaj.
Kupuj, Wspieraj, Sprzedawaj, Dodawaj. Czytaj więcej
Pomagaj organizatorowi zrzutki jeszcze bardziej!
Dodaj swoją ofertę/licytację - Ty wystawiasz, a środki trafiają bezpośrednio na zrzutkę. Czytaj więcej.
Ta zrzutka nie ma jeszcze żadnych ofert/licytacji.