id: 6zuhcj

Zbierałam na pitka, ale ... kichać pitka ! Ważny jest mój Syn i zabranie go na wakacje !

Zbierałam na pitka, ale ... kichać pitka ! Ważny jest mój Syn i zabranie go na wakacje !

Nasi użytkownicy założyli 1 233 878 zrzutek i zebrali 1 371 856 919 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Aktualności5

  • Miałam jutro Syna i nasze 2 psy zabrać na wakacje nad morze do Karwi. Wpłaciłam 1000 zł przedpłaty.

    Dziś pakowałam się i nagle coś wyskoczyło.

    Jestem załamana, siedzę i beczę, bo teraz nie mam na zapłacenie pobytu :(

    Wszystko sie w moim życiu wali jak domek z kart :(

    Zmieniłam cel tej zrzutki, bo dla mnie ważniejszy jest Syn , a nie jakiś pitol , którego i tak już nie ma. Został sprzedany.


    0Komentarzy
     
    2500 znaków

    Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!

    Czytaj więcej
Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.

Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.

Opis zrzutki

Dzień dobry , a może dobry wieczór :)

Z tej strony ja , kobieta po przejściach i to nie małych . Tak właściwie to nie wiem od czego zacząć, co napisać ...

Może najpierw się przedstawię :)

Mam na imię Marzena . Mieszkam w wielkopolsce . Lada moment, a dokładnie 19 stycznia będę miała 52 lata i z tej okazji chciałabym zakupić pt cruiser'a.

Już dawno dawno temu podobał mi się ten model samochodu, ale nigdy nie udało mi się go kupić :(

Niedawno szukałam jakiegoś bardzo taniego auta na wyjazd na wakacje z Synem i przypadkiem pokazał mi się ten pitek ze zdjęć i się w nim zakochałam ! Cały czas go obserwuję !!!

Nie podam linku do niego, ani opisu , bo boję się , że ktoś kto go tutaj zobaczy i kupi go, a wtedy się zapłaczę.

Niestety nie stac mnie na niego i wymyśliłam, że założę zrzutkę na jego zakup, choć wątpię , by ktoś chciał wpłacić na taki cel gdy ludzie mają większe potrzeby, nawet ja.

Jednak kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje, więc zaryzykowałam i założyłam zrzutkę pełna nadziei, bo nadzieja umiera ostatnia.

Cena jego to 19900 zł do negocjacji, ale zrzutka jest na wyższą kwotę, bo za resztę opłaciłabym ubezpieczenie na cały rok, zmieniła rejestrację i napełniła cały bak. A jak będzie więcej, to będzie też na wakacje do Karwi :)


hJCvjXSqElbOoLPY.png

Dlaczego akurat ten pt cruiser , a nie jakiś tańszy ?

Bo ten jest piękny !!! Boski z tym zderzakiem !!! A przede wszystkim widać, że zadbany na zewnątrz i wewnątrz. W opisie było napisane, że dużo jest w nim nowych części i pewnie dlatego jest taka jego cena.

Dla mnie, samotnej kobiety z dzieckiem samochód , w który obecnie nie trzeba nic wkładać to idealnie. Nie znam żadnego dobrego mechanika, który nie oszuka, nie zedrze. Nie mam też za wiele czasu by biegać po mechanikach i za częściami.

Muszę mieć sprawne auto , by w razie potrzeby w niego wsiąść i jechać na pogotowie, szpitala czy żeby spełnić wyjazdowe marzenie Syna np. jak ostatnio - wyjazd nad nasze Polskie morze.

Gdyby ktoś był chętny mi towarzyszyć w zakupie , obejrzeniu auta , to byłoby super :)

W2Fp1Rp8DUZkgFxT.png

Jest boski !!!

IBEGp7NVus3Ol4hc.png

Bardzo proszę na mnie się nie złościć ani nie oceniać, że zakładam zrzutkę na zakup samochodu .

Nikt w moich butach nie chodzi i jestem pewna, że nikt nie chciałby ich nawet przymierzyć , więc nie powinien oceniać.

Ja tylko chcę wreszcie spełnić choć jedno moje marzenie zanim umrę, a mając 52 lata jestem juz bliżej niż dalej śmierci. Przekroczyłam już pół wieku ;) Zawsze fascynowałam się starymi rzeczami, od mebli po auta i dlatego marzę o pitku.

Moje życie ... hmmm ... moje życie non stop składa się dziwnych, niepojętych i traumatycznych zdarzeń. Rok w rok coś się musi złego w nim dziać i chcę je odmienić i się cieszyć , choć ten jeden raz.


Jeśli chcesz poznać to co mnie do tej pory spotkało, to czytaj dalej, ale uprzedzam, że nie jest to miłe...


18 maja 2006r mając 34 lata miałam wypadek samochodowy.

Jadąc z pracy przez las zbyt szybko , chcąc uniknąć uderzenia w sarnę i zderzania z autem z naprzeciwka manewrując autem zjechałam na pobocze , przejechałam po słupku, młodym drzewie, koziołkując wleciałam w rów melioracyjny dachem do ziemi i zawisłam na pasach... Nic mi się nie stało. W szoku wyszłam sama z auta i czekałam na poboczu aż przyjedzie po mnie mój Tato żeby mnie odwiózł do domu. Policja , pogotowie wszyscy byli w szoku jak zobaczyli auto , że nic mi nie jest .

Tato przyjechał , odwiózł mnie do domu , a po 3 godzinach przyjechał do mnie i w korytarzu mocno mnie przytulił i powiedział, że mnie kocha. Piszę o Tacie , bo ... doczytacie dalej ...

To było w roku gdy zmarł JP II , a ten wypadek był w dniu gdy JP II miał urodziny , więc uważałam, że to był Jego cud.

Niestety to zdarzenie rozpoczęło plagę nieszczęść w moim życiu. Wszystko od tamtej pory zaczęło się walić jak domek z kart i w życiu zawodowym i prywatnym.

Mąż pracował w Anglii i się tam rozpił .

W tym samym roku, 14 września mój Tato, którego kochałam nad życie popełnił samobójstwo :( Byłam z Nim bardzo związana, bo On był jedynym kochającym mnie rodzicem.

Zdarzenie to odbiło się bardzo negatywnie na moim dalszym życiu.

Tato był dyrektorem Domu Pomocy Społecznej i w nim na strychu dokonał czynu odebrania sobie życia . W klatce piersiowej miał ranę kłutą od noża kuchennego , a na szyi odcięty bandaż, na którym się wieszał na belce stropowej.

Niestety nie był tam sam :( Była tam też pracownica , która miała ranę ciętą tętnicy i przez brak pomocy wykrwawiła się na śmierć. ( link do opisu tej tragedii , po takim czasie tylko ten znalazłam : https://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,3624193.html ) .

Tak się złożyło , że i ja tam pracowałam na stanowisku st. pracownika socjalnego, ale w tym dniu byłam na chorobowym poszpitalnym i nie było mnie w tym dniu w pracy. Gdybym wtedy była... może szukałabym Taty czyli Dyrektora , bo nie było Go w biurze, w gabinecie od godziny 11:00. Do dziś mam wyrzuty sumienia , że mnie nie było, że może gdybym się bardziej wsłuchała w to co mówi i jak mówi i zadziałałabym w porę , zawiozła do lekarza, pilnowała na każdym kroku.

Pracownicy zaczęli Go szukać dopiero jak zaczynali zbierać się do domów, od 15:30 . Gdyby szukali wcześniej , to na pewno moja koleżanka/pracownica, którą też znaleziono na strychu przeżyłaby - tak powiedział lekarz i mogłaby wszystko wyjaśnić, jakim cudem tam się znalazła, co się stało, kto Tatę odciął, dlaczego się czołgał po podłodze - były ślady krwi która kapała z klatki piersiowej, dlaczego wycierał własną koszulą tą krew ? Było tyle niewyjaśnionych pytań, ciągłe przesłuchania , wizja lokalna która zapadła mi w pamięci i nigdy z niej nie wyjdzie.

Gdy wróciłam do pracy byłam obarczona przez większość pracowników śmiercią Taty i koleżanki, zniszczeniem Jej rodziny. Nawet sugerowano, że powinnam spłacić Jej pożyczki .

Nastąpiła też zmiana Dyrektora, którego byłam ofiarą mobbingu. Bardzo chciał się mnie pozbyć i robił wszystko bym sama zrezygnowała z pracy, ale ja nie potrafiłam odejść. Praca w DPS była jedynym miejscem gdzie czułam Taty obecność, dla Niego choć nie miałam siły to codziennie tam chodziłam do pracy. Tato pracował tam od 19 roku swojego zycia, przeszedł wszystkie stanowiska zanim został Dyrektorem i praca z ludźmi starszymi, seniorami była Jego pasją . Nawet rodzina nie była tak ważna jak ta praca. Ja już od dziecka tam bywałam, między osobami starszymi i na zwierzętami... w tamtych czasach przy DPS było gospodarstwo, więc chodziłam z Tatą do chlewni , do świnek, krów, królików, kotów, psów...

Żyłam w ciągłym strachu, bałam się ludzi , bo ludzie byli dla mnie bardzo okrutni , w pracy i poza pracą, koleżanki, rodzina i mąż.

Mama była zła, że nie było mnie wtedy w pracy . Potem wpadła w jakąś paranoję i wciąż mnie oskarżała o kradzież nawet kostki brukowej z podwórka, starych kutych przęseł , jako by wziąć stare i wymienić na nowe, bo lubię antyki.

Mąż się wściekał, że ma dorosłe dziecko w domu , że jestem jak martwa i zabierał mi moją wypłatę.

Obcy ludzie wytykali mnie palcami, że jestem córką mordercy .

Przez pierwsze dwa lata żyłam, ale bez celu... byłam żywym trupem. Wstawałam rano, jechałam do pracy, z pracy szybko do domu by nikt mnie nie widział i od razu kładłam się na łóżko i zaraz zasypiałam. Byłam wrakiem.

W 2009r, mając 38 lat zaszłam w ciążę, pierwszą i jedyną. Wtedy wydawało mi się, że już tylko będzie lepiej , byłam na zwolnieniu i miałam spokój od Dyrektora i koleżanek ... ale niestety lepiej nie było.

Przez moje choroby autoimmunologiczne ( choruję na MCTD i inne choroby współistniejące ) od 4 m-ca ciąży czułam się coraz gorzej. Mój organizm uznał płód za ciało obce i dodając mi kolejnych chorób między innymi wodę na płucach , wysokie ciśnienie ( raz miałam 230/180 ) , białkomocz za wszelką cenę chciał się go pozbyć. Moje i dziecka zdrowie oraz życie było zagrożone i musiałam mieć cesarskie cięcie w 29tyg. ciąży. Synek urodził się z wagą 990 gram.

Gdy ja przechodziłam źle ciążę, leżałam w szpitalu mój mąż, ojciec naszego dziecka ,, przechodził kryzys wieku średniego " , ale o tym dowiedziałam się dopiero gdy nasz Synek miał pół roku. Mąż nigdy nie miał czasu, by zając się Synem, wiecznie pracował w dzień i w nocy. A gdy miał czas twierdził , że jest zmęczony albo że nie wie co z takim dzieckiem robić. A było przy Małym dużo zajęć, bo trzeba było z nim jeździć na rehabilitację, w domu ćwiczyć, jeździć na różne konsultacje do różnych specjalistów. Cała opieka nad dzieckiem i domem spadła na mnie i tak jest do tej pory. Syn dobrze wyszedł ze wcześniactwa, choć przez retinopatię wcześniaczą ma głębokie niedowidzenie prawego oka.

W między czasie oprócz poznawania ,, koleżanek " mąż wpadł całkowicie w nałóg alkoholowy i byłam przez niego psychicznie gnębiona. Raz nawet uderzył mnie w twarz. Wciąż byłam dla niego ,, wredną żoną " , a po terapiach dla współuzależnionych na które chodziłam i po których wprowadziłam pewne zasady w domu byłam ,, wredną suką , chorą pierdolniętą kobietą , itp " i to wszystko słyszał nas Synek.

Mąż miał wtedy własną działalność jednoosobową i przez alkohol , niewłaściwe towarzystwo i złe się prowadzenie zadłużył ją, siebie i mnie.

Na dodatek w domu nawiedzała nas Policja, bo był oskarżony i skazany za paserstwo. Pewnego też dnia o 6:00 rano gdy byłam sama z Synem wtargnęli do domu Funkcjonariusze ze Straży Granicznej i przeszukiwali mieszkanie , bo mąż wdał się w proceder ściągania osób z Ukrainy jako pracowników do siebie ( ok. 200 osób) których nigdy nie zatrudnił , a że miał założoną działalność w domu , to przyszli do domu.

Nie miałam siły już tego znosić , ani nie chciałam narażać Syna na stres , bo mąż codziennie pił w domu i poza domem. Gdy przychodził do domu pijany, to go nie wpuszczałam i całą noc siedział pod drzwiami i walił w nie. Czasem idąc do domu się przewracał i zasypiał np. między chodnikiem a samochodami i wtedy przychodzili do mnie sąsiedzi, że mam po niego iść.

W 2014r. zmarła moja mama, a po jej śmierci dowiedziałam się, że w 2009r. mnie wydziedziczyła. Wszystko przepisała mojemu dużo młodszemu Bratu, który jest tak samo do mnie nastawiony jak ona. Wtedy doszło do mnie, że nigdy mnie nie chciała, a gdy zachorowała , to się to pogłębiło. Nawet mojego Syna, swojego wnuka nie bardzo uznawała, nigdy Mu nic nie dała, żadnego prezentu nawet na święta choć wraz z moim bratem przychodziła do mnie na wigilię. Nie miałam siły podważać testamentu, nie chciałam stracić brata, ale okazuje się , że Jego już dawno straciłam. Przez te wszystkie lata po śmierci Taty, gdy mieszkał tylko z mamą został przez nią odpowiednio ,, zaprogramowany ".

Z mężem rozstałam w 2018r. Od tamtej pory mąż zamieszkuje u swojej ówczesnej kochanki starszej ode mnie o 13 lat ok. 100 km dalej i tam wraz z nią się stacza dalej. Niestety od tamtej pory nie utrzymuje kontaktu z Synem. A gdy zobaczył , że bez niego żyje mi się lepiej, to na złość najpierw przestał łożyć na dziecko , a potem raty kredytów i wszystko zostawił na mojej głowie.

Kupiłam psa . Poznałam wspaniałego mężczyznę, było wtedy naprawdę cudownie i myślałam, że to już koniec moich nieszczęść , ale nie... przyszła pandemia i rzadko się widywaliśmy ( nie mieszkaliśmy razem ) , potem przyszła inflacja , raty kredytowe o 100 % wyższe , zaczęły się u mnie problemy finansowe i zaczęło się psuć między nami :(

Syn zachorował i m-c później partner zakończył ze mną związek, 3 dni przed wigilią i zostałam zupełnie sama jak palec. Od tamtego momentu trudno jest mi się pozbierać.

Od połowy października 2022r. mojego Syna zaczęła boleć głowa , z dnia na dzień coraz bardziej , tak mocno , że nawet leki p/bólowe na działały. Lekarz rodzinny sugerował migrenę, depresję, niechęć do szkoły i symulowanie choroby. Syn coraz mniej jadł, w nocy z bólu nie umiał spać, w ciągu dnia siedział w pokoju po ciemku, nie interesował się niczym. Leżał tylko na tapczanie. Był zrezygnowany.

Zauważyłam , że się poddaje i prosiłam Go by tego nie robił i wtedy powiedział, że ma dość życia z tym bólem. Długo rozmawialiśmy i namówiłam Go, by pomyślał o czymś przyjemnym , co chciałby zrobić jak wyzdrowieje i to zrobimy. Wymyslił, że chce w przyszłe wakacje pojechać do Karwi , w miejsce gdzie co roku Go zabierałam oprócz 2020r gdy był koronawirus i w 2022r przez brak funduszy.

W listopadzie Syn dostał zeza na prawe oko, to na które niedowidzi , a na drugi dzień opadła Mu powieka na lewym oku . Myślałam, że ma udar. Szybko trafiłam z Nim do szpitala miejskiego , a z niego karetką na sygnale do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Początkowo zdiagnozowano u Syna gruczolaka przysadki , ale potem okazało się, że nie jest to gruczolak i tak naprawdę lekarze nie wiedzą co to jest bo nigdy nie spotkali się z takim przypadkiem, nie ma go w książkach . Nazywają to zmianą. Zmiana ta uciskała na przysadkę i przez to Syna bolała głowa i następowały te wszystkie objawy. Przez ucisk przysadka nie produkowała wszystkich hormonów, narządy powoli wysiadały i gdyby Syn nie trafił do Warszawy już by nie żył. Miał niedoczynność kory nadnerczy, ale po roku przyjmowania sterydów kortyzon się unormował. Zmiana się zmniejszyła i nie uciska na przysadkę. Obecnie Syn bierze tylko leki na tarczycę. Jesteśmy pod stałą kontrolą , co kwartał jeździmy do CZD na rezonans głowy i oddział endokrynologiczny na badania. 4 lutego br. znów tam się wybieramy.

Ja chyba z nerwów nabawiłam się nadciśnienia i w ubiegłym roku gdy pielęgniarki mierzyły ciśnienie Synowi poprosiłam, by mi też mierzyły i trafiłam do szpitala w też Międzylesiu , ale ogólnym. Syn w CZD , a ja ... już nawet nie pamiętam . Od tej pory nie tylko leczę się na MCTD, ale też na nadciśnienie. Zaczęłam chodzić też do psychiatry, by żyć.

W 2023r udało mi się uzyskać spadek w 1/3 połowy spadku po Tacie , z którego spłaciłam jeden cały wcześniej wymówiony duży kredyt , bieżące zaległości, kupiłam w piorunującym tempie tanie auto suzuki Liana i pojechaliśmy z Synem i psami ( mamy obecnie 2 ) do Karwi , tam gdzie Syn chciał i tam gdzie odkąd miałam 25 lat jeździłam z całą rodziną ( Tatą, babcią i innymi członkami rodziny oraz naszymi zwierzętami ). Obiecałam przecież Synowi, że jak wyzdrowieje to pojedziemy i obietnicę dotrzymałam. W drodze powrotnej auto padło , ale jakoś sobie poradziłam . Oczywiście nie sama, ale z pomocą cudownej rodziny , która też wracała z Karwi i się przy nas zatrzymała. Od powrotu z Karwi Liana stoi pod blokiem , bo nie warto jej naprawiać. Koszty naprawy przewyższą koszt auta :(


Nie wiem czemu mnie tyle złych rzeczy spotyka ... może urodziłam się po to, by dzwigać jakiś krzyż za grzechy innych.

Gdy Tato popełnił samobójstwo pytałam Boga , po co mnie uratował 18 maja 2006 r , po co przeżyłam wtedy wypadek ? By potem cierpieć gdy mój Tato odszedł ?

Gdy zaszłam w ciążę , która była trudna dla mnie i Syna i oboje przeżyliśmy myślałam, że przeżyłam ten wypadek , bo miałam urodzić , bo mój Syn coś dokona.

Ale On zachorował i to ciężko, ledwo uszedł z życiem więc po co przeżyłam wypadek ?

Wymyśliłam więc, że może to wszystko po to, by dzięki Niemu i tej chorobie, którą w sobie ma lekarze opiszą Jego objawy i ją jakoś nazwą skoro jest jeszcze nieznana , a On jest takim króliczkiem doświadczalnym, któremu podają leki czasem na chybił trafił i sprawdzają, który zadziała.

Nie wiem ... po prostu nie wiem ... Przyjmuję wszystko co los przyniesie ... innego wyjścia nie mam ;) Przy okazji uczę się siebie , nabieram pewnych życiowych doświadczeń...

Opisałam najbardziej poruszające mnie sytuacje, takie które najbardziej bolą, ale było jeszcze wiele innych niemiłych i gdybym wszystkie chciała opisać, to powstałaby wielotomowa opowieść.


No i takie to moje życie. Już nawet się do niego przyzwyczaiłam, że jest takie dziwne, ale czasem chciałabym by się odmieniło.

Chciałabym sobie coś podarować , bo od lat dbam wciąż o innych, a nikt o mnie. Od nikogo od dawna nie dostałam żadnego prezentu, nawet w te święta.

Za niedługo mam urodziny i pragnę na te 52 urodziny zakupić pitka, ale mnie na niego nie stać :(

Może jednak ktoś , jakiś Anioł będzie chciał odmienić mój i mojego Syna los na lepszy , na szczęśliwszy .

Wiem... powiecie, że jestem głupia, naiwna i wierzę w cuda , ale ... wiara i cele , które obieram trzymają mnie przy życiu ... dzięki nim się nie poddaję i prę do przodu nawet jeśli się wszystko wokół wali.



lsF3DzgqGI9l68Ce.jpg

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze

 
2500 znaków
Zrzutka - Brak zdjęć

Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!