id: 7s7bje

Pomoc dla Tomasza Rubika i jego mamy

Pomoc dla Tomasza Rubika i jego mamy

Nasi użytkownicy założyli 1 232 122 zrzutki i zebrali 1 366 170 840 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki

Witam Was bardzo ciepło w imieniu swoim oraz mojej Mamy.

Mam na imię Tomek, teraz mam już prawie 53 lata i 

nigdy się nie spodziewałem, że kiedyś to zrobię.

Przez całe swoje życie, bardzo rzadko prosiłem kogoś o pomoc, bo tak mnie wychował tata, powtarzając mi, że jeżeli tylko mogę, to bym zawsze dawał sobie radę sam. I tak było, przez całe moje życie. To ja wspierałem duchowo innych, pomogłem wielu osobom, zarówno swoją otwartością, doświadczeniem, jak trzeba było, to i finansowo.

Teraz jednak, przyszedł taki moment, gdzie mimo mojej dużej walki przez ostatnie lata, na mojej drodze niestety pojawiła się przepaść, przez którą sam już nie potrafię przejść, a muszę iść dalej by ratować zdrowie i przede wszystkim dalsze życie mojej kochanej mamy.

Sam profil tutaj jest właśnie założony na mamę, bo ja niestety nie mam od lat konta bankowego, które jest wymogiem założenia konta na zrzutce.

Trudno pewnie, jak każdemu opowiadać o sobie, ale moja sytuacja doprowadziła, by opisać co mnie niestety spotkało.

Jest mi psychicznie oraz fizycznie bardzo ciężko, ale muszę przetrwać i 

zrobić co mogę dla mojej mamy, może właśnie poprzez pomoc dobrych ludzi, znajomych i przyjaciół.

Urodziłem się 10 czerwca 1971r w burzowy czwartek Bożego Ciała.

Moje dzieciństwo było bardzo spokojne, pełne ciepła rodzinnego i miłości od rodziców. W latach szkolnych uprawiałem kilka dyscyplin sportowych, między innymi grałem w tenisa, w piłkę nożną, koszykówkę, ale najwięcej czasu poświęciłem siatkówce, w której najwięcej dokonałem.

W szkole podstawowej nauka szła mi dobrze, podobnie było w technikum.

Na 18-setce u kolegi poznałem bardzo fajną i ładną dziewczynę. Od tego czasu zaczęliśmy się umawiać na randki i zostaliśmy parą. Od  początku mieliśmy pozytywny wpływ na siebie, a dzięki temu nasza miłość kwitła. I tak po kilku latach moja dziewczyna została moją narzeczoną, a następnie żoną.

Możliwości nasze na przyszłość były skromne, od początku nie mieliśmy żadnej większej pomocy od nikogo, nie dostaliśmy żadnego spadku i wiedzieliśmy, że do czego dojdziemy, musimy dojść i dorobić się sami. Marzyliśmy o własnym mieszkanku, może chociaż kawalerce, ale wiedzieliśmy, że nie będzie nam łatwo uzbierać tylko zwykłą pracą. 

Pierwszym przykrym przełomowym momentem mojego życia, było to, że nagle moich rodziców zwolnili z pracy i to w jednym tygodniu w czasach przełomu politycznego naszego kraju. Było nam bardzo ciężko i z tego powodu nie mogłem sobie pozwolić na studiowanie. Rodzice wychowując mnie przekazali mi pewne wartości, dzięki którym stałem się tym kim jestem. To rodzice kształtują dzieci, ich podejście do ludzi, do życia oraz na kogo właściwie wyrastamy w dalszym życiu. Było nam wtedy naprawdę ciężko. Musiałem podjąć wtedy poważną decyzję i zamiast kształcić się dalej, poszedłem jako młody człowiek do pracy. Było mi przykro, bo wszyscy koledzy studiowali, a ja jako jedyny musiałem już pracować, jednak wiedziałem, że muszę pomóc rodzicom. Zacząłem jako sprzedawca u wujka, wtedy jeszcze mojej dziewczyny, w małym sklepie ze sprzętem radiowo-telewizyjnym. Pracowałem tam kilka miesięcy, ale po zmianie asortymentu z RTV na kosmetyki damskie, postanowiłem poszukać czegoś innego.

Przez zupełny przypadek poznałem znajomego mojego kolegi, który wraz ze wspólnikami otwierał pierwszą wtedy w Częstochowie kawiarnię muzyczną. Okazało się, że właśnie szukali fajnego barmana. Połączenie pracy z możliwością bycia blisko artystów bardzo mi się spodobała i mimo, że nigdy wcześniej nie stałem za barem i nie znałem się na takiej pracy, postanowiłem zaryzykować i podjąć to wyzwanie. Moje obawy były niepotrzebne, szybko załapałem ten fach, a że byłem kreatywny, to miałem nawet w MENU swoje drinki, które sam wymyśliłem. Tam też nauczyłem się jak dobrze obsługiwać klientów. Byłem bardzo lubiany zarówno przez właścicieli jak i przez gości kawiarni. Pracowałbym tam pewnie jeszcze długo, bo właściciele byli fantastycznymi ludźmi, z którymi zaprzyjaźniłem się na długie lata, ale to były bardzo trudne na małe biznesy i spółka powoli upadała, aż niestety się zamknęła.

Ja całe szczęście, długo nie szukałem pracy. Poszedłem z ogłoszenia do salonu meblowego i tam szybko dostałem pracę jako sprzedawca. Miałem dobre wyniki i po dwóch latach właściciele postanowili otworzyć kolejny sklep, ale już w innym mieście. Awansując mnie na stanowisko kierownika, powierzyli mi w całości zarządzanie tym salonem. Przepracowałem tam kilka lat. Była to również bardzo fajna praca i sympatyczni właściciele, ale powoli zdawałem sobie sprawę, że dalej raczej nie mam już szansy rozwoju i awansu, więc powoli zacząłem przeglądać nowe oferty pracy. Po ukazaniu się ogłoszenia z jednej z największych sieci sklepów handlowych na świecie, która właśnie wchodziła na Polski rynek, postanowiłem napisać i odpowiedzieć na ogłoszenie rekrutacyjne. Szybko dostałem odpowiedź i pojechałem na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną. Nie ukrywam, że widząc ilu jest chętnych, nie do końca wierzyłem, że mi się uda. Jednak przygotowałem się do tego pierwszego spotkania bardzo rzetelnie i od samego początku zrobiłem na rekrutujących bardzo dobre wrażenie. Już po czasie, okazało się, że na pierwszym spotkaniu podjęli decyzje o moim zatrudnieniu na kierownika stoiska, ale nie wiedzieli, jakie mają mi je wybrać i powierzyć. W końcu po pięciu spotkaniach rekrutacyjnych i rozmowach kwalifikacyjnych zostałem zatrudniony jako kierownik stoiska „Zrób to sam”

I tak rozpoczęła się moja szesnastoletnia kariera i przygoda zawodowa w tej korporacji. Miałem od samego początku dobre wyniki i trzymałem wysokie standardy stoiska. Wraz z bardzo fajnym zespołem, profesjonalnie obsługiwaliśmy klientów, a moje pomysły zostawały mocno doceniane i praktykowane na innych stoiskach, a czasami także nawet w innych sklepach. Procentowało to coraz lepszą opinią o mojej pracy i dobrym zarządzaniu. 

Byłem zadowolony, bo była to bardzo poukładana firma, rzetelna, pełna profesjonalizmu i prawdziwego podejścia do klienta.

Szanowała pracowników i naprawdę tworzyła fantastyczne grupy ludzi na różnych poziomach.

Po kilkunastu miesiącach zostałem wytypowany i przeszedłem kryterium oceny na Seniora Handlowego, po którym zarządzałem różnymi działami, przechodząc przez nie w ramach rozwoju.

Po kilkunastu miesiącach, w których miałem dalej bardzo dobre wyniki, zostałem wytypowany na kolejne centrum oceny. Tym razem było to kryterium oceny na Dyrektora Sklepu. Cały czas praca sprawiała mi ogromną satysfakcję, mogłem swobodnie przestawiać coraz to nowe pomysły, a one były wdrażane i naprawdę doceniane. Nigdy nie spodziewałem się, że nawet czasami ciężka praca i współpraca w tak dużym zespole może dawać tyle satysfakcji. To kolejne kryterium oceny, było trudne i nie ukrywam dużym wyzwaniem dla mnie, ale z każdym rokiem nabierałem doświadczenia, a praca z profesjonalnym zespołem , dawała mi coraz większą wiedzę i pewność siebie. Pewnie dlatego ponownie przeszedłem to kryterium oceny z bardzo dobrym wynikiem i w ramach szkolenia na dyrektora oraz samodzielne zarządzanie hipermarketem, objąłem kolejny dział handlowy i jednocześnie zastępowałem obecnego wtedy dyrektora sklepu podczas jego nieobecności. To był fantastyczny człowiek, z ogromną wiedzą, kulturą osobistą, ciepłym i dobrym sercem. 

Wreszcie w roku 2006 po bardzo dobrych wynikach mojej pracy, podczas jednej z wizytacji, dostałem tak zwaną ofertę nie do odrzucenia, tj. awansu na Dyrektora Hipermarketu i przejęcie sklepu o powierzchni aż ośmiu tyś m. 

Co prawda miałem tylko dwie godziny na podjęcie decyzji, ale z drugiej strony wiedziałem, że awansując, będę miał w osobie dyrektora operacyjnego, fantastycznego szefa z ogromną wiedzą i nie ukrywam, że to było jednym z ważniejszych kryteriów do podjęcia decyzji. Po kilku telefonach, poważnych i szczerych rozmowach z menadżerami na rożnych poziomach, podjąłem pozytywną decyzję. W ten sposób po kilku dniach przejąłem duży hipermarket, który znajdował się 60 km od mojego miejsca zamieszkania i zostałem jego Dyrektorem. 

To nie był łatwy okres, ale wkładałem całą swoją wiedzę, zaangażowanie, umiejętności oraz serducho w to, co robiłem i z tygodnia na tydzień szło mi coraz lepiej. Z czasem udawało mi tworzyć, z osobami tam pracującymi, naprawdę dobry, fajny i coraz bardziej zgrany zespół. Z miesiąca na miesiąc poznawali moje oczekiwania i styl zarządzania, ja poznawałem ich umiejętności, a przede wszystkim ich potencjał, dzięki czemu, standard sklepu i obsługa klienta były na coraz wyższym poziomie, a to powodowało coraz lepsze wyniki. W końcu, po trzech latach, zostaliśmy jednym z najlepszych sklepów w regionie, który przynosił bardzo dobre wyniki.


Zarząd naszej firmy doceniając moją pracę postanowił, że oprócz nagród, które udało mi się zdobyć w tamtych latach, postawi przede mną nowe wyzwanie. Powrót do rodzinnego miasta i zarządzanie największym, w tamtym czasie, hipermarketem na świecie,  a następnie przebudowę do nowego formatu, pierwszego  w Polsce.

Formacie, który był uważany za najlepszy i ekskluzywny. 

Mieliśmy wtedy fantastycznego prezesa, który miał ogromną wiedzę w zarządzaniu, a przede wszystkim w handlu. Nauczyłem się od niego bardzo dużo, bo był to wzór menedżera wysokiego szczebla. 

W hipermarkecie, który przejąłem, był fantastyczny zespół, z którym zaczynałem swoją karierę w tej firmie i z którym fantastycznie się pracowało.

Nie ukrywam, że z dużą ilością osób, do dnia dzisiejszego utrzymuję kontakt, a z niektórymi  przyjaźń. 

Byliśmy z tej nominacji bardzo dumni, bo to miał być nowoczesny format, a co za tym idzie, fantastyczne zmiany. 

Po sześciotygodniowym pobycie szkoleniowym w Anglii, wróciłem do kraju i miałem walidację oraz ocenę własnej osoby z Prezesem na cały świat. To było nieprawdopodobne przeżycie. Jednak wszystko poszło dobrze, przeszedłem kryterium oceny i stało się: to ja zostałem tym pierwszym…

Wtedy znowu okazało się, że w takiej firmie, pracują tylko zawodowcy i jedni z najlepszych menadżerów, którzy wkładają całą wiedzę, doświadczenie i prawdziwą pomoc, ciesząc się wspólnie z efektów i postępu prac każdego dnia. Ten czas wielkiego wyzwania i naprawdę olbrzymiego remontu, pokazał mi na lata, że współpraca, zaufanie, odpowiedzialność oraz zgrany zespół i wiara w to, co się robi, przynosi efekty. 

Fakt, że była to dla mnie, szkoła życia i nauka umiejętności szybkiego dostosowania się do zmian, która daje mi doświadczenie cały czas. 

Kilkutygodniowa przebudowa, a potem samo otwarcie było ogromnym wyzwaniem, ale i olbrzymim sukcesem. Musiałem jednak nadrobić te kilka miesięcy, które chcąc nie chcąc były wyjęte z życia. Nadrobić czas w domu z żoną oraz naszą Kochaną córką. Cieszyłem się z każdej chwili spędzonej z nią, mieliśmy naprawdę bardzo dużo wspólnego pod względem gustów muzycznych, filmowych i z podejściem do dobroci ludzkich serc, dlatego np: od samego początku, zawsze graliśmy z WOŚP i zbieraliśmy pieniądze dla fundacji Jurka Owsiaka. 


Wtedy też moja córka, chciała i zaczęła stawiać pierwsze kroki w pracy i po mojej namowie łączyć  przyjemne z pożytecznym, czyli pracę w schronisku w Bieszczadach. Znałem tam wszystkich, bo nieprzerwanie jeździłem tam przez kilkanaście lat, więc udało mi się jej załatwić połączenie gór i pierwszego zarobku.


Niestety, w tym okresie był drugi bardzo ciężki dla mnie szok, tj nagłe, niespodziewane i bardzo bolesne odejście mojego taty. Bardzo to przeżyłem, bo kim jestem zawdzięczałem przede wszystkim mojemu tacie. To było ogromne przeżycie, pierwsze aż tak wielkie w moim życiu, z uwagi na  okrojone możliwości opisu, więcej napisałem o tym w moim  życiorysie, do którego link załączam poniżej.


Po kilkudziesięciu miesiącach, dostałem propozycję otwarcia sklepu w nowym formacie, w budującej się największej galerii w Europie.

Bardzo chciałem wtedy trochę normalnego okresu w pracy, a nie kolejnego wyzwania, więc starałem się odmówić, ale nie do końca było to dobrze przyjmowane w firmie, więc kolejną propozycję przyjąłem, a było nią otwarcie podobnie nowego sklepu już od początku w nowym formacie, ale bliżej mojego miasta. 

Po przejęcia budynku od budowlańców, rekrutacji, szkoleniu, urządzaniu oraz zatowarowaniu, po kilku miesiącach, przyszedł czas na duże otwarcie.

Okazało się, że wg opinii specjalistów i zarządu, było to dotychczas najspokojniejsze i jednocześnie najlepsze otwarcie nowego formatu sklepu. Była to zasługa znowu fantastycznych ludzi i zgranego zespołu, który stworzyliśmy. Otwarcie takiego formatu w nowym mieście było strzałem w dziesiątkę, a w okresie Świątecznym mieliśmy rewelacyjne obroty i odebraliśmy klientów konkurencji.  


Dla mnie jednak nie był to łatwy okres. Praca i dojazdy do niej wyciągały ze mnie mnóstwo czasu i energii.

Niestety nie miałem w tym wsparcia od żony. Sama pracując na uczelni, mając kilka godzin dziennie zajęć, nie potrafiła zrozumieć, jak funkcjonuje korporacja. Non stop słyszałem, że nie potrafi zrozumieć takiej pracy i nie docierało do niej, jak można oficjalnie tyle pracować. Cały czas, nawet w wolne godziny i dni ,,wisieć,, na telefonie. Na początku wcale się nie dziwiłem, bo sam bym pewnie tego nie rozumiał na jej miejscu. Z upływem lat, coraz bardziej mijaliśmy się w naszym domu i łączyła nas właściwie tylko kochana córka. Po dwóch latach praktycznie życia osobno, postanowiłem złożyć pozew o rozwód. Trzeba być szczęśliwym w życiu i uważałem, że niestety wtedy już nie dawaliśmy sobie wzajemnej prawdziwej miłości oraz szczerego uczucia. 

Po kilku miesiącach doszło do rozprawy. Był to na całe szczęście bardzo spokojny rozwód oraz nasze rozstanie, biorąc pod uwagę inne aspekty i przeżycia tamtego roku. Jedynym zgrzytem była wysokość alimentów. Przed złożeniem pozwu rozwodowego, odbyliśmy z żoną rozmowę przy naszej córce, podczas której uzgodniliśmy to, z jaką propozycją przyszedłem, tj. podział naszych dwóch mieszkań. Ona miałaby nasze pierwsze trzypokojowego mieszkanie, które było po raz drugi super wyremontowane i urządzone. Było to nasze własnościowe mieszkanie, w pełni spłacone z kredytu. Ja pozostanę w drugim mieszkaniu, tym nowym, na które wtedy wzięliśmy oboje kredyt. Było jeszcze na tamten czas obciążone ogromnym kredytem, na około 600 tyś zł.

Powiedziałem szczerze, że chcę uczciwie podejść do sprawy rozstając się. Ja mając kilkukrotnie wyższą pensję jakoś sobie poradzę, ze spłatą kredytu, gdzie rata wtedy była w wysokości prawie 4000 zł miesięcznie oraz płacić alimenty na dziecko. Ale jeżeli nie daj Boże coś się stanie i nie podołam finansowo, to sprzedam mieszkanie i kupię coś mniejszego,  ale swojego. Wtedy moja żona się rozpłakała dziękując mi za takie podejście i za taką propozycję. Umówiliśmy się, że nie będziemy się rozstawać z orzeczeniem o  winie, że dla nas obojga córa znaczy bardzo dużo, a wręcz wszystko, więc nie będziemy uzgadniać gdzie i z kim będzie. Wiadomo, że zawsze bliższy i większy kontakt ma mama, więc zamieszka z nią. Jednak kiedy tylko będzie chciała sama przyjść do mnie, to zawsze będzie mogła, tak samo, kiedykolwiek ja będę chciał się z nią zobaczyć czy ją gdzieś zabrać, to zawsze będę mógł to zrobić, bo jak stwierdziliśmy, oboje ją bardzo kochamy, a z drugiej strony, dziecko ma obojga rodziców.

Wiele razy mówiłem to i wtedy powtórzyłem: tyle lat byliśmy razem, tyle sobie zawdzięczamy, że nie wyobrażam sobie, byśmy się rozstawali w kłótni o pieniądze, majątek, a tym bardziej o dziecko. Nie udało się nam z wielu przyczyn i pewnie jak to zawsze bywa, że wina leży gdzieś po środku, ale ja jej życzę powodzenia w życiu, by ułożyła je na nowo i w szczęściu. Przecież nie raz się jeszcze spotkamy, bo mamy wspólną córkę, gdzie będziemy pewnie omawiać i uzgodniać jej dalsze kształcenie, czy kolejne kroki życiowe. Jednak, gdy podczas sprawy rozwodowej usłyszałem, że nagle żąda ode mnie 2 000zł, zrobiło mi się przykro, bo nie tak się umawialiśmy. Naprawdę bardzo mnie tym zaskoczyła, bo mieliśmy uzgodnioną przecież połowę tej sumy. Już wtedy powinna mi się była zapalić jakaś lampka w głowie. Jednak uznałem, że nie chcę się kłócić, a kwota będzie przeznaczona na córkę, więc jakoś sobie poradzę. W efekcie końcowym uzgodniliśmy oboje przed sądem kwotę 1 500zł co miesiąc. 


Po samym rozstaniu i rozwodzie, bardzo bałem się, jakie będę miał relacje z dzieckiem, bo była dla mnie od swoich narodzin najważniejszą duszą na świecie, której poświęcałem każdą wolną chwilę. Na szczęście, rozwód nic między nami nie zmienił, wręcz przeciwnie, byliśmy jeszcze bliżej siebie. Przez kolejne lata, mimo że była nastolatką, która z roku na rok wchodziła powoli w dorosłe życie, była non stop ze mną i blisko mnie. Zawsze chciałem jej przekazać poprzez moje doświadczenia życiowe, by była przede wszystkim dobrym człowiekiem i tak mój tata zawsze mi powtarzał, by żyć tak, by nikomu nie zrobić krzywdy i zawsze rano móc sobie spojrzeć w lustro. Mimo, że Dzidzi, bo tak przez cały czas ją nazywałem i do niej mówiłem, miała dużo koleżanek i kolegów, bo była bardzo sympatyczną i atrakcyjną dziewczyną, to jednak ze mną jeździła co rok na festiwale, jak Męskie Granie czy Opener w Gdyni. Jeździliśmy kilka razy w roku w góry, nawet założyłem jej kultową książeczkę PTTK, gdzie od dziecka zbierała pieczątki ze szlaków i schronisk na odznaki. Chodziliśmy na różne mecze sportowe, oglądaliśmy wspólnie koncerty, wydarzenia sportowe i filmy w telewizji, chodziliśmy chyba na wszystkie koncerty w Częstochowie, a na dodatek co kilka dni wieczorami biegała ze mną. Wiele lat razem ćwiczyliśmy ogólnorozwojówkę, czyli chodziliśmy na lekkoatletykę do klubu sportowego. Dzięki temu, przez całe jej dzieciństwo oraz młodość byłem dumny, że wychowując ją i pokazując to wszystko co piękne i wartościowe, podobnie jak ja, pokochała prawdziwie muzykę, której z roku na rok się uczyła, poznawała ją i coraz bardziej doceniała. 

Poczuła w niej prawdziwą magię i wyjątkowość. Dostrzegła, że podobnie jak w książkach, słuchając muzyki można pobudzać wyobraźnie. Ale co chyba najważniejsze, to że dzięki mnie poczuła całą sobą miłość do gór, piękno przyrody i świata zwierząt. Sport pod każdym względem też mocno zaistniał w jej życiu, zarówno podczas jego uprawiania, gdzie dzięki temu zawsze była szczupła, wysportowana, z fantastyczną kondycją, jak i kibicowanie, które nauczyło ją zdrowej rywalizacji. Dzięki temu byłem szczęśliwy, bo naprawdę wszyscy traktowali nas jako ideał taty z córką, wręcz wzór do naśladowania. Słyszeliśmy non stop od różnych osób, że zazdroszczą nam, jaki mamy ze sobą kontakt, jakie relacje i jaka jest między nami przyjaźń oraz szczere uczucie.

Jednak nie był to łatwy okres w moim życiu.

Stresujące godziny w pracy, nagłe odejście taty oraz rozwód, spowodowało, że wtedy mój stan psychiczny był bardzo ciężki. Po kilku tygodniach mój organizm nie wytrzymał. Ponownie miałem zagrożenie powstania wrzodów, z których ledwo co uszedłem z życiem.

Lekarz który mnie leczył od kilku lat, a który wcześniej uratował mi życie, za każdym razem powtarzał, żebym mniej stresowo podchodził do życia i do pracy. No ale jak? - pytałem go. Doktorze, to tak się nie da. Taka moja praca, w której trzeba się całym sobą angażować, by mieć wyniki.  

Ale fakt był faktem. Miał racje, bo było tak, że po przejechaniu 75 km codziennie w jedną stronę i przekraczając za każdym razem drzwi recepcji do mojego wtedy hipermarketu zaczynało mnie bolec w klatce piersiowej, robiło mi się zimno, kręciło mi się w głowie i po prostu chciało mi się wyć!!!! I taki stan niestety narastał.

Mijały miesiące, a ja z tygodnia na tydzień stawałem się cieniem siebie. Byłem u psychologa, który po kilku wizytach stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem byłaby terapia. Na początku, byłem wystraszony, ale podjąłem się jej i poddałem. Po czasie okazało się, że to była bardzo dobra decyzja. To był wręcz strzał w dziesiątkę. Okazało się, że dużo osób tutaj trafia przybitych pracą i stresem. A ja poza tym miałem dwa olbrzymie dla psychiki zdarzenia: czyli odejście taty i własny rozwód. Trzy miesiące tej terapii, pokazały mi bardzo dużo, a najwięcej czym są wartości w życiu i jak walczyć z problemami. Poznałem również siebie, swój organizm i jego reakcje. Zacząłem doceniać zdrowie, codzienne szczęście z życia, a przede wszystkim inaczej patrzeć na ludzi. Powoli przekonywałem się, że to nie pieniądze i kariera daje szczęście. Po zakończeniu terapii i powrocie do pracy, szukałem możliwości zmian, spotykając się z kilkoma osobami w firmie, ale nie było to proste. Gdy ponownie trafiłem do mojego gastrologa, okazało się, że znowu miałem duże problemy układu pokarmowego, że powstają mi ponownie nadżerki. I wtedy moja wizyta, stała się zupełnie inna. Usiedliśmy wygodnie wraz z doktorem i po kilku zdaniach rozmowy usłyszałem coś po raz pierwszy od niego:

„ja teraz znowu pana wysuszę i wyleczę panie Tomku, ale jak pan dalej będzie pracował w takim tempie, jak pan nie zrobi sobie porządnego oddechu w życiu i może jakiejś terapii, to za chwilę się znowu spotkamy, a nie gwarantuję, że na tym tylko to się tak skończy.  Panie Tomku, wiem, że Pan jest po rozwodzie, ale czy nie chciałby pan sobie jeszcze ,,skorzystać,, z życia? Zaniemówiłem! Jak to? A co to ma do moich problemów z wrzodami? Bo jest pan jeszcze młody, przystojny i inteligentny -usłyszałem, więc pewnie znajdzie pan sobie jeszcze fajną towarzyszkę życia, a ja jeszcze raz, dwa czy trzy razy wysuszę pana, ale kiedyś mogę... nie zdarzyć. Nie ukrywam, że jak pan doktor chciał do mnie trafić, to zrobił to idealnie!!! Wyszedłem z gabinetu i już następnego dnia stało się. Podjąłem kolejną życiową decyzję i po szesnastu latach, postanowiłem zrobić coś może teraz wreszcie dla siebie… i rzuciłem pracę. Nie było to łatwe, bo innej pracy nie miałem, a zostałem z olbrzymim kredytem i alimentami, ale wiedziałem że wybieram zdrowie a może i jak powiedział pan doktor: życie.


Przez kolejne kilkanaście miesięcy, próbowałem różnych możliwości zarobku i znalezienia dobrej, stałej pracy. Byłem agentem ubezpieczeniowym, otworzyłem swoją małą firmę, ale to nie wystarczało na wszystkie opłaty i raty. Postanowiłem więc wynająć moje mieszkanie. Długo kombinowałem jak to zrobić i wszytko złożyć, by starczało na ratę. Próbowałem obniżyć ratę kredytu, by z kwoty uzyskanej za wynajem opłacić ratę wraz odsetkami. Byłem kilka razy w banku, ale zawsze słyszałem, że nie ma takiej opcji ani możliwości. Chciałem obniżyć wysokość raty w zamian za wydłużenie okresu spłat. Niestety nawet spotkanie z dyrektorką oddziału nic nie dało. A że nigdy się nie poddawałem, postanowiłem napisać do samego Prezesa banku opisując moją sytuacje. A był nim wtedy obecnie bardzo znany polityk...

Nie chciałem uciekać od płacenia rat, nie chciałem zaprzestać płacenia alimentów na moją córkę, ale chciałem znaleźć możliwość sposobu, aby temu podołać. Mając doświadczenie z korporacji, szybko doszedłem, jakie adresy poczty elektronicznej E-MAIL mogą mieć stanowiska w banku i napisałem do samego prezesa. Na pierwszą wiadomość pan prezes nie odpisał, ale na drugą już dostałem odpowiedź i to bardzo pozytywną. Przydzielono mi osobę odpowiedzialną za kontakty ze mną, od której co prawda usłyszałem, że ich standardy nie pozwalają na zmianę wysokości a de facto obniżenie rat, ale po kilku rozmowach i negocjacjach, udało się dojść do kompromisu i poprzez wydłużenie okresu spłat, obniżona została mi kwota raty dokładnie do takiej jaką miałem mieć za wynajęcie mieszkania.

 

W umowie z bankiem oraz najmu było zastrzeżenie, że wynajmujący muszą przelewać całą kwotę na konto kredytu w banku. Byłem nawet dumny z siebie, bo wiele osób mówiło mi, że super to wymyśliłem, ale jest to nierealne, bo banki nigdy nie idą na takie umowy. A mnie się udało.

 

Wiele mnie to kosztowało, ale przez to, że nigdy się nie poddaje, to przyniosło efekt. Mało tego, ale przez to, że sumiennie całe lata spłacałem wysokie kwoty rat, usłyszałem od Pani z banku, że moja sytuacja nie jest taka zła, bo wszystkie odsetki mam już spłacone, a teraz została do spłaty tylko kwota kredytu. I od dłuższego czasu, o wysokość każdej wpłaty maleje kwota mojego  kredytu. Wtedy jakoś ponownie poczułem ulgę, bo wiedziałem, że kiedyś znajdę kupca na to mieszkanie i spłacę do końca kredyt oraz wszystkie inne zobowiązania powstałe z tego powodu. Właściwie czas działał na moją korzyść. 

Udało mi się znaleźć najemcę i wynająć apartament, a kredyt malał z każdą wpłatą. 


Po krótkim zresetowaniu się i analizie mojej sytuacji, postanowiłem zacząć ponownie totalnie nowe życie i szukać pracy w zupełnie nowym miejscu, w nowym otoczeniu i nowym mieście. 

Kredyt był spłacany przez najemców i malał, a ja potrzebowałem pracy i świeżego oddechu.

Nie namyślając się długo, a biorąc wszystkie wtedy aktualne aspekty, wybrałem Trójmiasto. Głównym argumentem był fakt, że tam zupełnie nikogo nie znałem, co powodowałoby brak wspomnień i wtedy mógłbym zapomnieć, co mnie przykrego w życiu spotkało. Wysłałem do kilku firm w Gdyni, swoje CV i list motywacyjny. Byłem tym miastem zauroczony, będąc kilka razy na tygodniowych pobytach podczas festiwalu Open’er. Nawet z dwóch firm była pierwsza reakcja i czekałem na dalsze kroki… gdy pewnego dnia zadzwonił do mnie, bliski znajomy z Podhala. To cudowny człowiek, u którego wynajmowałem apartament, u którego mieszkałem przez prawie pół roku, gdy otwierałem ostatni salon firmowy. W tym czasie bardzo się z nim zaprzyjaźniłem i wraz z jego partnerką, w trójkę, spędzaliśmy dużo miłych chwil. Był to bardzo ciepły człowiek, pełen przyjaźni i dobroci. Był słynnym rehabilitantem, ale niestety rozchorował się, była to złośliwa odmiana nowotworu. Mimo to, starał się być zawsze radosnym i pełnym energii człowiekiem. Nie patrzył na swoją chorobę, tylko żył i starał się pozytywnie patrzeć za życie a na dodatek pomagał i wspierał innych. Z czasem nasza przyjaźń jeszcze bardziej się umocniła, byliśmy dla siebie jak prawdziwa rodzina. Wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo, a właściwie można powiedzieć, że wszystko. Mnóstwo czasu spędzaliśmy razem opowiadając własne historie i przeżycia, które przeszliśmy przez życie. Dlatego, jak zadzwonił w tym czasie, kiedy chciałem zmienić swoje życie i wyjechać do Gdyni, to jakby wręcz wyczuł u mnie, że coś jest nie tak i zaproponował, abym przyjechał do nich i spędził z nimi pod Tatrami kilkanaście dni. 

I tak się stało. 

Mało tego, miałem być u nich dwa tygodnie, ale z różnych przyczyn i sytuacji, zostałem tam ponad dwa lata. To był niesamowity czas w moim życiu, pełen nieprzewidzianych zdarzeń i emocji, ale ten okres też w całości opisałem w załączonym linku, bo te dwa lata zostaną w mojej pamięci na zawsze. 

Przez cały pobyt u nich, znalazłem dorywcze pracę,  poznałem fantastyczne osoby, z którymi pracowałem w niepowtarzalnej karczmie i właścicieli, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, mimo pandemii i własnych przez to finansowych problemów.

Nauczyłem się przez ten okres by pokazywać i nie opowiadać o moich problemach, a wręcz przeciwnie, chciałem by ludzie patrzyli na mnie, jak na szczęśliwego człowieka, pełnego pozytywnego podejścia i szczęścia z każdego dnia, w zdrowiu.

Na Facebooka wrzucałem zdjęcia, jako szczęśliwy człowiek, bo wiedziałem, że jak ludzie będą mnie takiego odbierali, to też będą mieli do mnie pozytywny stosunek. Nie chciałem współczucia, ani pocieszeń, bo nie raz widziałem, że w życiu różnie bywa, a ja za każdym razem wracałbym do przykrych wspomnień...

Najważniejsze być zdrowym, cieszyć się każdą chwilą i wierzyć zawsze w to co się robi. Dzięki takiemu podejściu to tak naprawdę tylko ja wiedziałem, co przeżywam. Nawet mamie nie mówiłem wszystkiego, by się nie martwiła, bo to bardzo wrażliwa osoba i chciałem by miała spokojne życie, na które sobie zasłużyła. Mijały miesiące, nastała kolejna pandemia, która niestety cały czas się przedłużała, a ja starałem się w tym przetrwać, jednocześnie patrzeć pozytywnie w przyszłość. Cieszyłem się z jednego, że maleje mi kredyt, bo przez to z każdym miesiącem będzie mi łatwiej znaleźć  kupca na mój apartament. Już pogodziłem się, że nie odzyskam pieniędzy, których naprawdę  bardzo dużo zainwestowałem w remont i urządzenie, bo cel był taki, aby szczęśliwie spędzić w nim resztę życia, po skończeniu pracy zawodowej.

Kilka lat po kilka tysięcy comiesięcznej raty, niestety też się nie zwróci i miałem tego świadomość, ale chciałem sprzedać go, aby spłacić wszystkie długi, zobowiązania, a przede wszystkim kredyt. 


Niestety przyszedł dzień, którego nie zapomnę do końca życia. Zadzwoniła do mnie Pani z agencji nieruchomości, informując mnie o kliencie, który chce obejrzeć mieszkanie, kupić i płaci gotówką. Było ono wtedy wynajmowane od prawie trzech lat, a jak pisałem wcześniej, kwota z wynajmu szła bezpośrednio na konto kredytu. Ponownie więc odżyły moje nadzieje na normalne życie i funkcjonowanie. Gdy już planowałem przyjazd by pokazać mieszkanie przyszłemu nabywcy, ponownie przeżyłem niesamowity SZOK!!! Mianowicie, Pani z biura nieruchomości, sprawdzając księgi wieczyste doszukała się informacji, że właścicielami mieszkania jestem ja i... firma windykacyjna. Moje zdziwienie było ogromne, nie wiedziałem o co chodzi, przecież właścicielami byliśmy we dwójkę z byłą żoną. Zacząłem drążyć temat i po czasie okazało się, że od ponad roku, do banku nie wpływały pieniądze na spłatę kredytu z najmu. Albo wynajmujący nie płacili za wynajem, albo co z czasem okazywało się bardziej prawdopodobne, że dogadali się z moją byłą żoną i za wynajem płacili gotówką jej osobiście do ręki. Ja o niczym nie wiedziałem, bo monity z banku, o brak przelewów za raty, przychodziły prawdopodobnie na adres mieszkania. Bank w końcu postanowił, przy kilkunastomiesięcznym braku wpłat, sprzedać ten dług firmie windykacyjnej, która szybko również odkupiła od mojej byłej żony jej 50% udziału. Mimo, że tak jak pisałem wcześniej, nigdy nie spłacała kredytu, ani nawet jednej raty przez tyle lat, a powinna, bo oboje byliśmy kredytobiorcami. Nie informując mnie kompletnie, sprzedała swoją połowę mieszkania tej samej firmie windykacyjnej. Ja nawet nie miałem świadomości, że można tak zrobić, a co dopiero bez zgody współwłaściciela. Nie miałem pojęcia, że można sprzedać połowę, mieszkania prawnie w takiej formie. 

Byłem pewny, że mieszkanie cały czas jest wynajmowane, a kredyt spłacany z pieniędzy za wynajem. Nie wiedziałem, co mam robić, byłem po poradę i pomoc w kancelarii prawnej. Po kilku dniach, skontaktowała się telefonicznie ze mną właśnie ta sama firma windykacyjna, która odkupiła dług od banku i ta sama, która potem kupiła połowę mieszka od byłej żony, z propozycją spotkania i polubownego załatwienia sprawy. Zaproponowali mi już podczas spotkania, że odkupią ode mnie pozostałe 50% oraz jednocześnie spłacając cały kredyt wzięty na to mieszkanie, oraz mój dług zaciągnięty na wcześniejsze otwarcie firmy. Byłem przez cały czas zastraszany przez nich, że nigdy nie sprzedam tego mieszkania, bo oni będąc już w połowie właścicielami, nie pozwolą na to. Straszyli, że jak im nie odsprzedam, to że z tych długów nie wyjdę do końca życia, a tak mogę zacząć od zera, ale bez kredytów i długów. Przez kilka następnych spotkań z przedstawicielem firmy windykacyjnej oraz podczas konsultacji z mecenasem, próbowałem pokazać jakie tutaj jest bezprawie i oszustwo. 

Zacząłem opowiadać wszystko od samego początku, tłumaczyć i pokazywać krok po kroku całą prawdę.

Całą historię, o uzgodnieniach z żoną w sprawie alimentów i samodzielnej spłacie kredytu oraz w jaki sposób powstał mój ,,sztuczny,, dług alimentacyjny. Opisywałem i mówiłem od początku, o rozprawie rozwodowej, po której ja miałem płacić alimenty w wysokości 1 500zł co miesiąc na córkę, a oboje jako kredytobiorcy wraz z byłą żoną powinniśmy spłacać ratę kredytu mieszkania w kwocie ok 3800, czyli po ok. 

1 600zł. Jednak chciałem być dobrym człowiekiem, dobrym ojcem, jakim byłem przez cały czas i tak jak sam zaproponowałem po rozwodzie, spłacałem raty kredytu i całość alimentów przez kilka pierwszych lat po rozwodzie. Jednak, jak wcześniej opisałem, byłem zmuszony z uwagi na moje zdrowie i wręcz zagrożenie życia, odejść po 16 latach z firmy i porzucić bardzo dobrą wynagrodzeniowo pracę. Zaczęło mi brakować na wszystkie zobowiązania, więc wziąłem kolejny kredyt. To niestety wystarczyło na niedługi okres czasu, więc poprosiłem bliską mi wtedy osobę o pomoc i wzięcie pożyczki, a gdy i to nie wystarczało, poprosiłem o pomoc moją mamę, która widziała jak wygląda moje życie wtedy i wzięła na siebie kolejny kredyt, aby pomóc mi spłacać raty kredytu mieszkaniowego. 

W pewnym momencie miałem cztery różne kredyty i pożyczki, by móc spłacać ten jeden najważniejszy, kredyt mieszkaniowy. 

Zaproponowałem wtedy spotkanie z byłą żoną. Przedstawiłem jej obecne wtedy fakty, długo rozmawialiśmy co mamy dalej robić. Ja nie byłem już w stanie dalej płacić alimentów w wysokości 1 500zł i jednocześnie spadać w całości kwotę raty kredytu w wysokości 3 400zł. 

Wtedy usłyszałem od byłej żony, że mnie rozumie i sama od siebie zaproponowała pomoc, w takiej formie, bym nie płacił alimentów, ale dalej płacił sam, co miesiąc, całą ratę wspólnego kredytu mieszkaniowego. 

Ona jakoś sobie poradzi i da radę z córką, ale prosi mnie, bym chociaż dalej płacił całość rat kredytu mieszkaniowego, by przypadkiem, komornik nie wszedł na jej pensję.

Podziękowałem jej, bo wiedziałem, że dzięki temu, przy skromnym życiu, już wystarczy mi na wszystkie spłaty. Jestem człowiekiem uczciwym i bardzo ufnym, uwierzyłem w ofertę, którą zaproponowała moja była żona myśląc, że to prawdziwa i szczera propozycja oraz pomoc. 

Moim błędem w tamtym czasie było to, że myśląc o samych kwotach i nie mając wiedzy o ważności spłat, o tym, że alimenty stanowią nadrzędną kolejność, skusiłem się na propozycję mojej byłej żony. Przez kilkanaście miesięcy spłacałem całe kwoty rat kredytu, nie płacąc alimentów do momentu, aż pewnego dnia dostałem pismo z kancelarii komorniczej o stawiennictwo. Myślałem że to jakaś pomyłka, jednak okazało się to koszmarną prawdą: moja była żona wniosła sprawę o brak moich wpłat alimentacyjnych na córkę. To był dla mnie szok i czułem się jak w jakimś koszmarnym śnie. Niestety to była prawda i po upłynięciu czasu nadanego przez komornika, wszedł on na moje konto i w całości je ’’wyczyścił’’ ze wszystkich pieniędzy. To był dla mnie totalny szok życiowy i od tego momentu moje życie właśnie poprzewracało się całkowicie. Okazało się, że zostałem tak perfidnie oszukany. Nie miałem naszej umowy na piśmie, a nawet jakbym taką miał, to i tak alimenty są nadrzędne. Wiedziałem jednak to dopiero po czasie. Mecenas wprost stwierdził: mógł Pan płacić alimenty, a była żona powinna płacić połowę każdej raty waszego wspólnego kredytu. Teraz już się nic nie da zrobić. Jedynie co, to może Pan się zgodzić na to, co proponują panowie z firmy windykacyjnej, a później założyć osobną sprawę byłej żonie i żądać: po pierwsze pieniędzy, które pańska żona dostała za sprzedaż 50% mieszkania firmy windykacyjnej oraz oddania połowy wszystkich wpłat za kredyt od momentu rozwodu, czyli 50 groszy od każdej wpłaconej złotówki z całej wartości spłat kredytu. I to ze wszystkich rat, które Pan spłacał samodzielnie przez tyle lat. Po kilku spotkaniach i ponownym straszeniu mnie przez pana z firmy windykacyjnej, że nie mam innego wyjścia, że to jedyne rozwiązanie, abym może od zera, ale zaczął nowe życie bez długów. Powiedział, że oni mają kupca na ten apartament, więc spłacą mój dług i kredyt oraz na nowy początek, dadzą mi 15 tyś zł. Teraz wiem, że zrobiłem okropny błąd, że się zgodziłem. Tyle co ja zainwestowałem w ten apartament, tyle co spłaciłem odsetek i samego kredytu...

A poddałem się wtedy...

Idealnie chyba wykorzystali czas i szok który pustoszył wszytko w mojej głowie po tych informacjach o najemcach, o banku, który sprzedał mój kredyt a przede wszystkim o sprzedaży połowy tego mieszkania przez moją byłą żonę!

Zgodziłem się, ale nie potrafię opisać co ja wtedy czułem...


Całe życie ciężko pracowałem, nikt mi nic nie dał, wszystko czego się dorobiłem, to sam i własną pracą. Miałem samochód, który kupiłem nowy na raty i spłaciłem, miałem dwa mieszkania, które jedno spłaciłem, a drugie tak długo spłacałem, przez tyle lat po kilka tysięcy miesięcznie, a zostałem z niczym. Nawet nie z zerem, tylko z długiem alimentacyjnym, który rośnie z miesiąca na miesiąc i teraz wraz z odsetkami urósł do 80tyś zł. Mimo wszystko walczyłem i założyłem wcześniej sprawę do sądu o obniżenie alimentów, jednak nic to nie dało, bo Pani Sędzina, stwierdziła, że tylko głupki porzucają pracę z tak bardzo dobrym wynagrodzeniem. Kompletnie nie reagowała na moje tłumaczenia, że nie zrobiłem tego bo mi się nie chciało pracować, tylko z uwagi na zdrowie i życie. Pękły mi trzy wrzody na dwunastnicy i ledwo uszedłem po tym z życiem. Jeden z najlepszych gastrologów, o którym wcześniej wspomniałem, a który mnie leczył i osuszał przez ponad połowę roku, dopiero po tym okresie powiedział wprost: ‘’Panie Tomaszu, jeden na tysiąc przeżywa takie pęknięcia wrzodów bez operacji. No powiem teraz już wprost, był Pan jedną nogą na tamtym świecie’’. Jednak mimo takich argumentów, Pani sędzina stwierdziła, że każdy ma ciężką i stresującą pracę, ale niewiele osób ma taką pensje i tylko nieodpowiedzialni ludzie rzucają taką pracę. Próbowałem pokazać i opisać całą sytuację, jak rośnie mój dług, a który powstał przez intrygę i tak okropne zachowanie byłej żony wobec mojej osoby. 

Tłumaczyłem Pani sędzinie moją sytuację, którą mam przez byłą żonę, jakie mi zgotowała życie. Ja jednak staram się mimo wszystko płacić alimenty przez cały czas na ile mogę. Opowiadałem i zeznawałem jak mi jest trudno, jak się staram, jak mi ciężko i ile sam sobie odmawiam, ale jednak walczę cały czas. 

Niestety, jedynie, co wtedy przy odczytaniu wyroku usłyszałem, że zostanie mi obniżona kwota alimentów z 1 500zł do 1 200zł. 

Co miałem robić? Ponownie starałem się nie myśleć o przeszłości, że w swoim życiu tyle się sam dorobiłem z czego teraz nie mam zupełnie nic, poza długiem. Nie stać mnie nawet na kancelarię i adwokata, bym powalczył o zwrot połowy wszystkich rat kredytu czy pieniędzy, które moja była żona dostała za sprzedaż 50% naszego apartamentu. 

Niestety przyszedł ponownie okropny dzień w moim życiu.

Po dwóch udarach, jednym wylewie i udarze w ciągu jednego roku, odszedł mój cudowny przyjaciel i wspaniały człowiek. 

Kilka dni nie mogłem dojść do siebie...

Ból był okropny i nie do opisania. Myśli cały czas nie dawały spokoju, bo odchodzą tak dobrzy ludzie a tyle wrednych i złych dalej żyje na tym świecie.


Jego śmierć zmieniła tak dużo, że musiałem się wyprowadzić i zostawić Tatry, przeprowadzając się w Beskidy, by spróbować tutaj życia od nowa.


Niestety kilka miesięcy temu, dowiedziałem się, że mam wezwanie do sądu o spadek po moim tacie. Mojej byłej żonie było jeszcze mało i wraz z córką oraz komornikiem wniosły o przejęcie 1/4 mieszkania moich rodziców. Mieliśmy z rodzicami mieszkanie większość życia spółdzielcze, ale gdy miałem pracę i możliwość, to wykupiłem im to mieszkanie na własność. Jak to zawsze bywa w normalnej rodzinie, mama i tata mieli po połowie własności. Jednak po śmierci taty, który nie napisał i nie zostawił żadnego testamentu, jego cześć dziedziczę ja wraz z mamą po połowie. Ja wiedząc, że to jest z automatu nic z tym nie robiłem. Jednak i tutaj moja była żona postanowiła mnie, a na dodatek jeszcze zacząć niszczyć moją mamę, zakładając sprawę o przejęcie połowy spadku po tacie, które mi przysługiwało po jego śmierci, za moje zadłużenie alimentacyjne. Mało tego, pani adwokat mojej byłej żony i córki zaproponowała przed samą rozprawą, że wyciągają do mnie rękę i chcą ugodowo załatwić sprawę. Zaproponowała, że anulują mi ten dług alimentacyjny, jak moja mama zrzeknie się swoich pozostałych 3/4 mieszkania. One przejmą całość mieszkania, a mnie w zamian za to szybko zredukują cały dług alimentacyjny.

Jak to powiedział wtedy mecenas, no tak: kuj żelazo puki gorące, powiedziały sobie, bo wiedzą w jakim jest pan stanie i liczą że i na to teraz pan się zgodzi i  odpuści, ale niestety tutaj już w grę wchodzi pańska mama i gdzie się podzieje, gdzie zamieszka?

Musi Pan zacząć naprawdę walczyć...


Sąd, podczas tej rozprawy stwierdził, że po przejęciu 1/4 spadku nie jest powiedziane, że córka wraz ze swoją matką sprzeda tą cześć własności, którą by dostała w spadku. Ja jednak mówiłem i dawałem przykłady, że przecież już tak się wcześniej stało, więc u nich nie ma żadnych kryteriów ludzkich czy widełek człowieczeństwa. A mama jest bardzo czułą i delikatną starszą osobą, która przez tą sytuację nie może spokojnie żyć. Jeżeli u mnie, dość twardego faceta, który rzadko się poddaje, spowodowało tyluletni kryzys zarówno finansowy jak i a może przede wszystkim psychiczny, to co się stanie z moją bardzo uczuciową mamą. Bardzo się boję o nią, bo sam wiem, ile zdrowia mnie kosztowało i nadal kosztuje cała ta historia. Długo leczyłem się terapeutycznie u psychologa przez ostatnie lata, przeszedłem przecież trzymiesięczną terapię i zachorowałem na depresję, która mimo tabletek dolega mi często do dzisiaj.

Niestety, żadne moje słowa, argumenty i prośby nic nie dały. Tą rozprawę przegrałem...


Tyle lat starałem się nie odpuszczać, nie załamałem tym, co mnie spotkało, a wręcz przeciwnie, starałem się na miarę możliwości żyć szczęściem każdego dnia, radością z każdej miłej chwili i zawsze szukać pozytywów. Fakt, że nie byłem nigdy sam, miałem wsparcie od przyjaciół, którzy mi pomagali, wspierali mnie, nie pozwalali abym żył za długo w samotności. Było mi i jest jednak tak bardzo ciężko, bo życie ucieka, końca problemów nie widać a to już trwa ponad dziesięć lat... Jak bywałem już blisko prostej, to wychodziło coś nowego. Wierzyłem jednak, że sumienność przez ten cały czas kiedyś pozwoli wyjść z tego i zacząć, chociaż późno, to jednak ponownie spokojnie żyć od nowa, bez długów. Dlatego przez cały czas, przez te wszystkie lata, walczyłem i spłacałem wszystkie pożyczki i raty, mając wiarę, że sprzedam moje mieszkanie, a kwota uzyskana ze sprzedaży pozwoli mi na spłatę pozostałych rat kredytu oraz wszystkich innych zobowiązań. 

Jednak teraz na czym mi najbardziej zależy, to na zdrowiu, spokoju i życiu mojej mamy. 

Po decyzji i wyroku sądu o przejęciu 1/4 mieszkania mojej mamy, moja była żona bardzo szybko działa by pewnie mnie dalej straszyć i chcieć sprzedać tą część, co sprawi, że nowy właściciel będzie mógł wchodzić do mieszkania, jak do swojej własności i nachodzić moją schorowaną mamę. Pięć  tygodni temu zatrudniły i przysłały rzeczoznawcę, do wyceny mieszkania.

To co przeżyłem, widząc smutek w oczach oraz na twarzy mojej mamy, nie jestem w stanie opisać.

Wiem, że zrobiłem błędy w życiu, ale nigdy nie skrzywdziłem kogoś, a tym bardziej moja mama, która jest Bogu winna, a musi tak bardzo przeżywać to, jak ludzie mogą być bezwzględni i robić wszystko co się da na złość. Bo to nie jest tak, że czegoś im brakuje, tylko robią to z czystej zachłanności i perfidności. Moja córka ma z czego żyć, bo jak teraz sama zeznała, w sierpniu 2021r. skończyła studia i od tego czasu, ma pracę oraz ma gdzie mieszkać, ponieważ jest jedynym właścicielem trzypokojowego własnościowego mieszkania w Częstochowie. 

Na pytanie sędziego, czy to prawda i skąd ma to mieszkanie, zeznała: że mieszkanie dostała od rodziców, czyli ode mnie i mamy. Mieszkanie, które było długo spłacane, ponieważ było kiedyś wzięte na bardzo wysoko, w tamtych latach, oprocentowany kredyt, wynoszący 25,5%. Nigdy nie byłem bogaty i nigdy nie dostałem w spadku nic od nikogo, sam jak wcześniej to opisałem, zarabiałem na siebie od samego początku na wszystko, dlatego tym bardziej chciałem aby moja córa miała coś na życiowy start. Ciężko pracowałem by zarabić na to mieszkanie, by podczas naszego byłego małżeństwa je spłacić.

Teraz zmuszony jestem to wszystko opisać, aby może ktoś zrozumiał mnie, zrozumiał czasami moją ciszę, brak chęci do rozmów, kontaktów czy spotkań.

Wiem ile razy słyszałem, że zniknąłem, że się nie odzywam, że się czasami zamknąłem... 

Proszę za to o wybaczenie i zrozumienie. Bardzo trudno mi było się spotykać i opowiadać o tym, a może szczerze mówiąc, wstyd mi było przyznać się, jak się dawałem nabrać i pokazać jaki czasami byłem słaby odpuszczając...

Wierzyłem, że w końcu uda mi się z tego wyjść i wrócić do żywych.


Teraz już sam nie dam rady, a niestety czas nie działa już kompletnie na moją korzyść po ostatniej rozprawie i wyroku.

Ponownie zostałem oskarżony o niepłacenie alimentów i mimo, że płacę ile mogę, to zostałem oskarżony, bo suma moich wpłat nie wystarcza i przekroczyłem jakby wartość trzymiesięcznego braku wpłat.

Sędzia na początku był bardzo krytyczny do mojej osoby, patrząc tylko na zarzuty, o jakie zostałem oskarżony. 

Jednak podczas długich przesłuchań starałem się pokazać, całą moją historię, co mnie spotkało. Podczas moich zeznań Pan sędzia zaczął dostrzegać moje problemy i dopytywał, by więcej zrozumieć. Wezwał na świadków moją byłą żonę i córkę, dopytując czy moje zeznania są prawdziwe.

Córka potwierdziła, jak wcześniej wspomniałem, że jest jedyną właścicielką trzypokojowego mieszkania. Na pytanie skąd je ma, potwierdziła, że dostała od rodziców. Potwierdziła, że dostawała alimenty, ale nie zawsze w takiej kwocie jak był wyrok oraz że już 2,5 temu skończyła studia i ma stałą i dobrze płatną pracę w Warszawie, więc teraz już nie chce bieżących alimentów tylko spłatę długów, które tak urosły.

A na pytanie, kto mieszka w jej własnościowym mieszkaniu, odpowiedziała: mama. A od kiedy? dopytywał sędzia.

Właściwie to od momentu rozwodu odpowiedziała. Wtedy sędzia zwrócił się do mnie, że widzi Pan, może Pan założyć sprawę o uchylenie alimentów.

Jednak moja była żona niestety skłamała podczas zeznań na kilka pytań, a szczególnie twierdząc, że nie pamięta naszej umowy, od której wszystko się zaczęło, o czym pisałem wcześniej, bym nie płacił alimentów, tylko spłacał sam całe kwoty miesięcznych rat kredytu mieszkaniowego. Chciałem pokazać sędziemu, że to jest kłamstwo i by dopytać o szczegóły tej rozmowy, ale sędzia mi nie pozwolił, twierdząc, że to jednak nie jest tematem rozprawy.

Na koniec, kiedy już na sali rozpraw zostałem sam, sędzia spytał mnie, jakiego wyroku oczekuje? Jeszcze raz poprosiłem o zrozumienie, że nie wiem, czy podczas rozprawy i w tym ogromnym stresie, wszystko opowiedziałem i zeznałem, ale z mojej strony wszystko było prawdą, a przede wszystkim, że nie jestem i nigdy nie byłem złym Tatą, który nie chciał płacić alimentów i ich unikał. Chciałem i robiłem co mogłem, by moja córka była szczęśliwa, by ją dobrze wychować, zapewnić jej dobry start w dorosłe życie i przyszłość, którego sam nie miałem.

Nigdy niczego córce nie brakowało, zawsze była dla mnie najważniejsza.

ZAWSZE ją kochałem całym sercem, dalej kocham i pewnie mimo wszystko zawsze będę czuł do niej to uczucie, bo wierzę, że została bardzo zmanipulowana przez te lata. Cały czas dalej wierzę, że może gdy będzie miała już swoją rodzinę, inaczej spojrzy na całość i dotrze do niej prawda.

Sędzia powiedział, że mnie rozumie, widać moje ogromne chęci i uczucie, ale to muszę już sobie wyjaśnić z córką. Odpowiedziałem, że chciałem z nią się spotkać i porozmawiać, tyle razy przez te ostatnie lata próbowałem, ale ona tak została odsunięta ode mnie, że jak to sama zeznała, teraz nie chce narazie spotkania z ojcem. A na pytanie sędziego dlaczego? A że to jest już jej prywatna sprawa.

Próbowałem kontaktu nawet przez naszych wspólnych przyjaciół. Rozmawiali z nią jesienią, przekazali prośbę o spotkanie, ale odpowiedziała, że bardzo wszystko przeżyła, potrzebuje czasu i jeszcze teraz nie ma siły na spotkanie ze mną. Może jestem naiwny, ale wierzę w to, że to wszystko stało się poprzez oczernianie mnie w ostatnich latach, przez moją byłą żonę. Mam mnóstwo dowodów i naprawdę ogromną ilość opowieści od znajomych, potwierdzających te fakty. Wiem, że jak non stop słyszy się pewne sugestie, czy może i jakieś wymyślone oskarżenia, to w końcu po jakimś czasie, każdy w to uwierzy.

Myślę, że podczas tej rozprawy, jednak zatliła się nadzieja, bo sam sędzia słyszał, że jak zeznała, że teraz już nie chce alimentów od taty. Ma pracę i jest już w stanie spokojnie sama się utrzymać. Sędzia jednak odpowiedział mi: no tak, ale sprawa dotyczy się lat 2021/22 i nawet wtedy, jak już skończyła studia oraz podjęła pracę, to wyrok był ważny. I tak będzie, dopóki Pan nie założy sprawy o uchylenie alimentów. Tylko wyrok sądowy może spowodować uchylenie, a dopóki taki nie zapadnie, będzie on dalej na Panu wisiał. Pozostało mi więc o poproszenie i danie mi szansy oraz czasu na spłatę tego długu, bo jak pójdę do więzienia, to przecież nie będę mógł go spłacić. Przez cały czas opiekuję się mamą, nawet jak nie ma mnie z nią przez kilkanaście dni, to codziennie dzwonię. Kocham mamę, bo jest cudownym człowiekiem, wspaniałą uczuciową kobietą i najlepszą mamą jaką mogłem sobie wyobrazić. 

Już od kilkunastu lat, po śmierci taty, opiekuje się nią jak tylko mogę i potrafię, robię jej wszystkie zakupy, opłaty i kupuje lekarstwa, sprzątam mieszkanie, myje okna, naprawiam wszystko co się zepsuje, a co najważniejsze spędzam z nią każdą możliwą chwilę, jak jestem w Częstochowie, bo wiem i widzę jak tego bardzo potrzebuje, jak się tymi chwilami cieszy. A zostałem tylko ja... bo wnuczka nie odzywa się do niej od lat. 

Codziennie się modli za mnie, by udało mi się wreszcie wyjść z tych problemów. Widzi i przeżywa, ile set listów i różnych powiadomień przychodzi do mnie z banków i od komorników a ona je odbiera i za każdym razem  bardzo to przeżywa ze mną. 

Sędzia na koniec stwierdził, że naprawdę to wszytko rozumie, ale takie jest obecnie prawo, a alimenty są nadrzędne. Jak łączna wartość, powstałych wskutek zaległości, stanowi równowartość conajmniej 3 świadczeń okresowych, to jestem oskarżony o uchylanie się wykonywania obowiązku alimentacyjnego, z możliwością kary więzienia i ja właśnie jestem o to oskarżony.

No i stało się, dostałem wyrok, który sąd warunkowo zawiesił i umorzył postępowanie karne tytułem próby. Jednocześnie nałożył obowiązek naprawienia szkody na rzecz pokrzywdzonej poprzez zapłatę zobowiązania. Zdaniem sądu warunkowe umorzenie jest tytułem próby, który pozwoli zweryfikować pozytywną prognozę wobec oskarżonego na spłatę zaległości do sierpnia 2024.


Tak jak pisałem na początku, po takiej walce, nie mogę myśleć o poddaniu się, bo mam dla kogo żyć, ale chyba już sam sobie nie poradzę, bo skąd nagle zebrać taką kwotę?

Postanowiłem więc szukać pomocy, bo muszę wierzyć w dobro ludzi, a jednocześnie naprawdę boję się o moją mamę, która nic nie jest winna i za swoją dobroć, ciepło, skromność i ciężką pracę przez całe swoje życie teraz cierpi.

To naprawdę kochana kobieta i delikatna osoba. Zawsze żyła skromnie, ale nigdy nie narzekała. Wręcz przeciwnie, nigdy nie chciała pomocy, nawet nie chciała prezentów od najbliższych. Wolała skromne, ale dawać sama niż dostawać. Kiedy było mnie na to stać, to sam  wykupiłem rodzicom to mieszkanie na własność. Mama mnie wspiera jak tylko może, chociaż sama ma jedną z najniższych emerytur, sama żyje i odżywia się naprawdę bardzo skromnie, a przy tym wszystkim, to ona dawała mi otuchę i wiarę. To przy niej nauczyłem się, jak można żyć w miarę normalnie, za niewielkie pieniądze, jak można dużo oszczędzać np. na jedzeniu, by za nieduże pieniądze żyć i jeść smacznie. Teraz po tym wszystkim, co mnie spotkało przypominam sobie, jak mój Tata ostrzegał mnie przed rozwodem i powtarzał: tyle lat się dorabiałeś do tego co masz, zaczynałeś od zera, bo my z mamą nie mogliśmy tobie pomóc, teraz oddajesz wszystko, a sam zostajesz z takimi długami. Teraz wiem, że miał rację. Chciałem mimo rozstania zapewnić przyszłość mojej córce i jednocześnie życzyłem mojej byłej żonie szczęścia w jej nowym życiu. Wiem, że nie ustrzegłem się błędów, pewnie wiele spraw mogłem inaczej załatwić, pewnie niektóre moje zachowania nie powinny się zdarzyć, za które powinienem przeprosić, ale nie spodziewałem się, ile jest jadu w ludziach. Nie pomyślałbym nigdy, że można tak źle potraktować kogoś, po tylu latach bycia razem. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, by nawet w złości wyrzucić na śmietnik czyjeś rzeczy i pamiątki, jak to zrobiła moja była żona, wyrzucając i niszcząc moje wspomnienia z tylu lat życia. Jednak uważam, że najgorsze, co robiła, to fakt, że zniszczyła moje relacje i miłość z córką. Przez ostatnie lata systematycznie wraz z moimi byłymi teściami, niszczyli moje relacje z córką. Nie mogłem w to uwierzyć, dzieci czasami szukają całe życie i na całym świecie swoich rodziców, bo przecież ma się ich jednych, a tutaj matka tyle nienawiści wkładała do głowy mojej córce, by zmieniała o mnie zdanie miesiąc po miesiącu. Nie potrafiłem i nie potrafię tego zrozumieć. Ja nigdy, nawet jak byłem zły na żonę, to nie okazywałem tego córce. Wiele razy jak przychodząc do mnie zła od mamy mówiła, jednocześnie pytając mnie, np.’’ Tati, czy możliwe jest, by kobieta miała okres cały miesiąc?’’ Ja od razu reagowałem mówiąc:’’ Dzidzi, nie możesz tak mówić, bo to Twoja Mama. A sam, ze strony byłej żony, dostawałem tyle pomówień i kłamstw. Nie potrafiłem sobie nawet wymyśleć, co oni muszą jej mówić i wpajać, że powoli traciła ze mną relacje, a nawet zaczęła unikać. Stało się nawet tak, że córka nie odbierała ode mnie telefonu, nie odpisywała na żadne wiadomości i nie miałem z nią kontaktu przez kilka miesięcy. Bałem się, czy może coś się stało, napisałem do mojej byłej żony z zapytaniem co się dzieje. W odpowiedzi usłyszałem, że ona nie wie. Może mnie po prostu nie chce widzieć. Ale jak? Za co? Co się nagle stało z dnia na dzień? Co ja niby zrobiłem, że nagle zapadła  cisza i trwała do momentu, kiedy po tych kilku miesiącach, gdy mieszkałem i otwierałem drugi sklep firmowy, gdy córka nagle napisała do mnie z zapytaniem: czy możemy się spotkać. Ja oczywiście się zgodziłem i ucieszyłem, ale nie ukrywam, że miałem obawy, co się stało i co się dzieje. Moja córa przyszła po mnie do sklepu i poszliśmy na kawę do kawiarni. Siedliśmy sobie po środku wypełnionego po brzegi Starbucks-u. Od samego początku zaczęła opowiadać, co się u niej działo przez te miesiące ciszy i tak to trwało chyba z 20 minut. Nie wytrzymałem wtedy, przerwałem jej i powiedziałem: Dzidzi, poczekaj, zatrzymaj się na chwilkę. Opowiadasz mi wszystko fajnie, jakby się nic nie stało, ale chyba coś się córcia stało…? Wtedy ona zbladła. Najpierw zamilkła, potem popłynęły jej łzy, a następnie nie wytrzymała wstała, podeszła do mnie, usiadła mi na kolanach i okropnie się rozpłakała. Objąłem ją i mocno przytuliłem, a ona wtedy, nie patrząc, ile wokół nas jest ludzi, mocno szlochając powiedziała trzy słowa, których nie zapomnę do końca życia. Tati: PRZEPRASZAM, WYBACZ MI, TO SIĘ NIGDY WIĘCEJ NIE POWTÓRZY! Byłem w szoku, co zrobiła. Ile musiała znaleźć odwagi by to zrobić, co ona biedna musiała przeżywać, by tak zareagować? Co oni z nią zrobili? Nie miałem już sumienia ją pytać co się stało, czemu tak się zrobiło, by już nie przeżywała tego. Wybaczyłem jej w momencie i od tego czasu znowu było normalnie. Studiowała w mieście, gdzie ja po otwarciu sklepu pracowałem, więc spotykaliśmy się, chodziliśmy na spacery, gotowaliśmy sobie dla siebie. Było znowu jak dawniej. Z Hiszpanii, gdzie wyjechała do pracy na wakacje wysyłała mi prawie codziennie filmy i zdjęcia. 

Wtedy tylko przypomniałem sobie, jak moja żona obawiała się naszych, czyli mojej relacji z córką, gdy np. dowiedziała się, że będę otwierał sklep w mieście, którym właśnie ona studiuje. Wręcz mi  zabroniła tego robić. Wiem, że to wydaje się śmieszne, ale teraz wychodzi, jakim złym człowieka jest moja była żona i jaką... matką. Wiem, że to poważnie zabrzmiało, ale jaka dobra matka tak się zachowuje? Niestety po kilku miesiącach dopięła swego. Po wyjazdowym wspólnym koncercie Jack-a White-a, którego oboje uwielbiamy, sytuacja się powtórzyła i trwa… niestety właśnie do dzisiaj.


Walczyłem tyle lat i nie poddawałem się.

Starałem się robić swoje, płacić alimenty, spłacać kredyt i inne zobowiązania, które w większości wziąłem na spłatę kredytu na mieszkanie w najgorszych okresach, bo wierzyłem, że kiedyś przy jego sprzedaży, wyjdę momentalnie na prostą. Starałem się nie myśleć ile i co straciłem, tylko myśleć pozytywnie i patrzeć jedynie w przyszłość. Żyłem skromnie, ale nie narzekałem, a wręcz przeciwnie. Starałem się cieszyć każdą chwilą, bo nie majątek jest ważny, tylko ludzie których człowiek ma wokół siebie. I tak ostatnie lata walczyłem i myślałem, że mi się uda, a zostałem bez niczego.

Sprzedałem już wszystko co miałem i co dało się sprzedać. Nawet moją kolekcję ponad 1 500 płyt.

Prawie 30 lat ciężkiej pracy...

A zostałem z gigantycznymi jak na mnie teraz alimentami, jeszcze z niektórymi zadłużeniami i pożyczkami, które jak i inne sumiennie spłacam od lat co miesiąc. Zostałem z wyrokiem, który szybko muszę spłacić by nie iść do więzienia i ze strachem, co stanie się z mieszkaniem mamy, które za kilka tygodni będzie licytowane.

Stanąłem więc nad przepaścią!

Po namowach najbliższych mi osób, które mi podpowiedziały, by zrobić ten krok, aby opisać wszystko i poprosić o pomoc.

Przecież sam tyle kiedyś ludziom pomogłeś, więc i Ty  teraz może poproś o nią. Są jeszcze dobrzy ludzie i wierzymy, że też Tobie teraz pomogą, tylko musiałbyś to wszystko opowiedzieć. Są portale, które po to właśnie powstały. 

Tak więc zrobiłem to, bo wierzę, że dzięki Wam uratuje jeszcze swoje życie, a przede wszystkim spokój i życie mamy. Niestety czasu mi zostało bardzo mało, bo już na początku marca, przychodzi komornik spisać mieszkanie mamy, przed wystawieniem go na licytację...

Zebrałem więc wszystkie siły, by przez kilkanaście tygodni, opisać szczerze całe moje życie i przez co musiałem przejść.

Mam świadomość, że pewnie nie jest to do końca czytelne, może nie do końca składne, czy nawet zrozumiałe. Tak bardzo ciężko mi to zebrać i nawet opisać chronologicznie, ponieważ cały czas wracam wspomnieniami do tych wszystkich chwil, a naprawdę nie jest mi łatwo wspominać. Tak bardzo jest mi trudno pogodzić się z tym, że całe życie starałem się czegoś dorobić, aby zapewnić najpierw mojej rodzinie przyszłość, a potem, po rozwodzie dalej córce i mamie. Teraz nie mam nic...

Myślałem i zbierałem się, żeby to wszystko opisać bardzo długo, a nie było to łatwe. Zacząłem kilka razy, ale za każdym razem kończyłem to po kilku dniach z bólem głowy. Ale teraz się udało, bo wiem nie mogę się poddać... 

Udało się to opisać, bo 

jestem z kobietą, która mnie wspiera duchowo, psychicznie oraz finansowo.

Mam nadzieję, że wytrzyma to wszystko i zostanie mimo tych problemów ze mną i dalej będziemy razem.

Dlatego piszę do Was i zakładam tutaj konto, by zwrócić się i poprosić o pomoc. 

Poprosić o każde możliwe wsparcie.

Wiem, że są dla każdego teraz ciężkie, a nawet bardzo ciężkie czasy, ale będzie mnie cieszyć, a właście może uratować każda pomoc. Nie lubię czegoś obiecywać, jak nie jestem pewny, a szczególnie, że moja sytuacja jest teraz taka. 


Jednak zrobię wszystko, by ta pomoc była w formie pożyczki i zrobię co mi się  uda za życia, by wyjść z tych problemów, oddać każdą złotówkę, wszystkim, którzy mi teraz pomogą.

Boże, jak mi to ciężko pisać, ale wierzę w dobroć, wierzę w ludzi, wierzę, że dalej istnieją dobre dusze, które mi pomogą, a ja kiedyś będę im się mógł odwdzięczyć całym sobą, całym sercem, wszystkim co mam i co potrafię. 

Wierzę, że uda się przetrzymać ten bardzo ciężki okres i od kwietnia ponownie będę miał pracę, Obecnie jestem bezrobotny i modlę się o to, by nie zachorować, bo nie mam ubezpieczenia.


Może Wasza pomoc, pozwoli mi spłacić te długi, uratować mamy mieszkanie i jej spokój, a samemu uniknąć więzienia.

Bardzo Was proszę o wszelką pomoc, bardzo proszę…

Wierzę, że i ja będę mógł się odwzajemnić wsparciem i pomocą.

Tomek



Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Skarbonki

Jeszcze nikt nie założył skarbonki na tej zrzutce. Twoja może być pierwsza!

Komentarze 2

 
2500 znaków
  • Elżbieta Normantowicz

    Szok 🙁 Tomasz Rubik - pierwsza myśl: kolorowy ptak. Tak Cię pamiętam jako menadżera w pracy. Pomimo utartych schematów w sieci handlowej, zawsze próbowałeś zachować indywidualne podejście, ciekawsze, bardziej kreatywne i nas jako swoich pracowników zachęcałeś do takiego działania. Z mojej strony ogromny szacunek ❤️Tomku, za to jaki byłeś i jesteś, ponieważ wiedziałam, że niezależnie jak intensywna była nasza wymiana zdań, zawsze można było wypracować z Tobą kompromis. Stawiałeś człowieka na pierwszym miejscu a nie tytuł i pomimo błędów jakie popełnialiśmy, potrafiłeś dać kolejną szansę. Po przeczytaniu całej historii ostatnich lat Tomka, musiałam się podzielić swoim skromnym zdaniem. Podziwiam go za odwagę i chęć dalszej walki o lepsze jutro. Dlatego moi mili okażmy swoje dobra serca💖 i pomóżmy Tomkowi, dajmy szansę na odrobinę spokoju i równowagi.

    • Barbara Rubik

      Pięknie dziękuję Elu za wparcie, pomoc oraz za tak miły i wzruszający komentarz. To daje tak dużą wiarę, energię i moc. Dziękuję jeszcze raz i ciepło Cię pozdrawiam - Tomek