id: 8hjv2p

Na adwokata i walkę o sprawiedliwość

Na adwokata i walkę o sprawiedliwość

Opis zrzutki

Witajcie kochani,

Aktualnie jestem w trakcie rozpraw sądowych z "babcią" moich dzieci...panią Teresą. Jestem już po 3 rozprawach i są to bardzo duże koszty- uczestnictwo w każdej rozprawie to 500 zł dla adwokata. Niestety ze strony Arka i jego matki wychodzi wiele kłamstw w trakcie rozpraw. Ta kobieta twierdzi, że to nie jest istotne że ja ze swoich pieniędzy wyremontowałam jej dom- ponad 100 tys zl włożyłam w remont domu Teresy P. ..... i dalej twierdzi , że wnuki mają jej płacić za to że mieszkały u niej w domu i powinny być jej wdzięczne że była tak dobrą babcią, że pozwoliła im mieszkać w swoim domu. Przypomnę tylko że ten jej dom nie nadawał się do zamieszkania przed remontem....zwykła rudera bez okien, ścian , wylewki na podłogach i bez ogrzewania. Nie mieści mi się w głowie jak można być tak podłym człowiekiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć....a Arek = DRAMAT nie dość że dzieci eksmitował z domu wraz ze swoją matką to jeszcze na codzień nie interesuje się ich losem i liczy z mamunią na 40 tys od dzieci...WSTYD!!!

Ale wierzę w to że los mu się odwdzięczy za to całe kurest... z jego strony.

Przede mną kolejne rozprawy i pisanie pism wraz z moją cudowną panią adwokat.

Trzymajcie kciuki i jeśli chcecie i możecie to proszę o pomoc... Będę ogromnie wdzięczna...


Pozdrawiam ciepło...

Aga






Kochani znajomi i nieznajomi, nadszedł czas w którym jestem zmuszona prosić Was o pomoc, postaram się opisać moją historię w taki sposób abyście zrozumieli co spotkało mnie i moje dzieci...

Nazywam się Agnieszka i jestem samodzielną mamą dwójki dzieci - 8 -letniej córki i 4-letniego synka. Do tej pory starałam się sprostać sama wszystkim wyzwaniom i trudom samotnego macierzyństwa - choć nie jest to proste..(podziwiam wszystkie mamy które same wychowują swoje dzieci-naprawdę jesteście niesamowite i praca którą codziennie wykonujecie jest nie do opisania- wiem co mówię). Dzieci wychowuję sama od 2019 roku, choć tak naprawdę zaczęło się to dużo wcześniej, gdyż nie dostawałam wsparcia od swojego byłego partnera praktycznie nigdy, a cała trudna logistyka związana z wychowywaniem dzieci była na moich barkach. Ale od początku...

W 2006 roku poznałam Arka.P. - ojca moich dzieci, byliśmy bardzo zakochani (tak mi się przynajmniej wydawało), następnie w 2009 roku razem z Arkiem stwierdziliśmy, że czas zamieszkać razem. Ja zastanawiałam się nad kredytem hipotecznym na mieszkanie, ale Arek powiedział, że jego matka ma w Łomiankach dom i może wyremontowalibyśmy go i tam moglibyśmy zamieszkać i powiedział, że jego matka przepiszę na Nas ten dom (bo i tak stoi pusty). Dom wymagał generalnego remontu- nie było w nim dosłownie nic (to była taka rudera nie nadająca się do zamieszkania). Nie było ścian - tylko gołe cegły, na podłodze były stare spruchniałe deski - nie było nawet wylewki na podłodze, nie było łazienki, żadnej instalacji - kanalizacyjnej, wodnej, dosłownie NIC, nie było kaloryferów - żadnego ogrzewania. Na początku nie chciałam zgodzić się na ten remont, ponieważ wiedziałam że to jest skarbonka bez dna i wymaga naprawdę wiele pracy i pieniędzy, ale Arek nie ustępował i bardzo namawiał mnie abyśmy wyremontowali ten dom. W końcu zgodziłam się - byłam bardzo zakochana.... niestety... Ale oczywiście aby zacząć remont domu - potrzebowaliśmy dużo pieniędzy - których nie mieliśmy. Arek nie miał również zdolności kredytowej - pracował jako budowlaniec, na najniższą krajową i raz tą pracę miał a innym razem nie. Ja pracowałam jako księgowa w dużej firmie farmaceutycznej, może nie zarabiałam jakoś dużo, ale miałam zdolność kredytową w banku. A więc tak się zaczęło... w 2009 roku podpisałam umowę kredytową w banku Pekao S.A.. Kredyt był na 5 lat - kwota do spłaty 85 tys. zł. Od kwietnia 2009 roku zaczęliśmy remont domu... Dom w Łomiankach był podzielony na dwie części. Jedną część z osobnym wejściem mieliśmy zajmować z Arkiem, natomiast w drugiej części mieszkała Arka babcia (babcia Stasia) i jego wujek (Jacek). Arka wujek to oddzielna historia... chyba nigdy nie pracował, tylko pił tanie wina (butelki rozrzucał naokoło posesji), żył z babci emerytury, i znosił śmieci chyba z całych Łomianek więc możecie się domyślić jak wyglądała posesja babci i wujka- to było jedno wielkie wysypisko śmieci ;( . Remont zaczęliśmy oczywiście od sprzątnięcia ich posesji- zeszło się chyba z tydzień i musieliśmy zamówić 3 duże kontenery na śmieci, ale nie wyobrażałam sobie żebyśmy mogli mieszkać w takim śmietniku, a więc uprzątneliśmy całą posesję , pomagali Nam w tym moi rodzice. Arka matka przez cały remont domu (który trwał od kwietnia do listopada nie pomogła Nam w niczym). Następnie zamówiliśmy firmę , która zrobiła wylewki w naszej części domu, inna firma zrobiła Nam szambo , z kolei inna wykopała i podłączyła studnię. W domu zrobiliśmy podłączenia kanalizacyjne i do wody. Poprowadziliśmy całą elektrykę. Zrobiliśmy łazienkę (której wcześniej nie było) i osobną toaletkę z kibelkiem. Wszystkie ściany wyłożyliśmy płytami kartonowo- gipsowymi (przypominam wcześniej na ścianach były jedynie gołe cegły), a także podwieszane sufity z płyt kartonowo- gipsowych. Kupiliśmy piec na węgiel, założyliśmy w każdym pomieszczeniu grzejniki i doprowadzenie do pieca, aby było ogrzewanie. Kupiliśmy termę na wodę , abyśmy mieli ciepłą wodę. Ściany w łazience wyłożyliśmy glazurą, podłogę terakotą, w przedpokoju na podłodze położyliśmy gres i śliczne mosiężne ozdoby do tego gresu. Na podłogi w kuchni i pokoju położyliśmy parkiet drewniany , nie chcieliśmy zwykłych paneli (w końcu remont robiliśmy dla siebie i chcieliśmy aby służyło Nam na lata).Kupiliśmy meble do kuchni, stół z krzesłami, szafę narożną do pokoju i narożnik, a także wszystkie niezbędne urządzenia (pralkę, lodówkę, płytę gazową, piekarnik, zmywarkę). ...i tak w listopadzie 2009 roku wprowadziliśmy się do Naszego świeżo wyremontowanego domku. Byliśmy szczęśliwi...

Moje szczęście nie trwało długo, bo chyba w 2011 roku moja ukochana mama trafiła do szpitala i usłyszeliśmy straszną diagnozę - rak jelita grubego z przerzutami do węzłów chłonnych... zawalił mi się cały świat, ale postanowiłam że się nie poddamy i zrobimy wszystko aby mama wyzdrowiała. Ona sama nie wierzyła, że uda jej się pokonać chorobę , ponieważ w 2009 roku mój ukochany dziadek Józiek zmarł na raka (około 2 miesiące po tym jak dowiedział się że jes chory. I mama była przekonana i mówiła Nam że też napewno nie będzie się długo męczyła i tak jak dziadek umrze... Ja nie dopuszczałam nawet tej myśli do siebie. Pracowałam w firmie farmaceutycznej i dzięki temu udało mi się zdobyć kontakt do świetnego profesora, który polecił Nam i załatwił aby mamę operowała bardzo dobra pani doktor. Wcześniej w szpitalu mama już miała zaplanowaną operację , którą miała poprowadzić lekarka która jak się później okazało nie miała zbyt dużego doświadczenia w operacji tego typu raka. Na szczęście operacja się udała , mama przeszła kilka cykli chemioterapii i jest ZDROWA :) za co jestem bardzo wdzięczna. i dziękuję Bogu, że moja obecna praca w ten sposób mi pomogła (nigdy tego nie zapomnę). DZIĘKUJĘ WAM.

Cała ta choroba mojej mamy dała mi dużo do myślenia i stwierdziłam, że nie mogę dłużej czekać, że chciałabym mieć dziecko, aby poznało swoją babcię - póki jest taka możliwość. Razem z Arkiem stwierdziliśmy, że najwyższa pora na dziecko, w końcu mamy swój dom , mamy siebie. W ciąże zaszłam w 2012 roku...niestety w 9 tygodniu pojechałam na usg i pan doktor powiedział, że serduszko nie bije. Musiałam zostać w szpitalu i mieć zabieg usunięcia mojego dziecka... Bardzo to przeżyłam :(

Kilka miesięcy później udało Nam się zajść w ciążę kolejny raz. Całą ciąże bardzo przeżywałam, bałam się że znowu poronię... Ale wszystkie badania, usg i wyniki wychodziły bardzo dobrze, lekarze zapewniali mnie że jest wszystko w porządku, a dziecko rozwija się prawidłowo. W pewien majowy słoneczny poniedziałek obudziłam się rano w domu i czułam bardzo duży niepokój, nie czułam również ruchów mojej córeczki. Byłam wtedy w 34 tygodniu ciąży...zadzwoniłam po mojego tatę , który mieszka wraz z moją mamą na warszawskich Bielanach (a więc stosunkowo niedaleko Naszych Łomianek) i poprosiłam aby zawiózł mnie do szpitala Bielańskiego, a że nie chciałam go denerwować powiedziałam, że mam rutynowe badania w szpitalu. Tata podwiózł mnie i pojechał spowrotem do domu. Ja poszłam na izbę przyjęć i powiedziałam pani na recepcji , że jestem w 34 tygodniu ciąży i od kilku godzin nie czuję ruchów dziecka. Pani z recepcji od razu bez kolejki kazała mi iść do gabinetu z KTG , zostałam podłączona i okazało się, że moja córeczka wogóle się nie rusza, pani szybko pobiegła po lekarza i w ciągu 30 minut znalazłam się na sali operacyjnej ....zdążyłam tylko zadzwonić do Arka i rodziców i powiedzieć żeby szybko przyjechali do szpitala bo coś dzieje się z dzieckiem i chcą mi zrobić cesarkę. W szpitalu byłam bez żadnych rzeczy dla siebie i dla dziecka. A na sale operacyjną szłam w moich niebieskich conversach... Z tego dnia pamiętam mnóstwo lekarzy wokół siebie i pielęgniarek. Pamiętam jak płakałam i krzyczałam położnej , że nie mogę przecież jeszcze rodzić bo moje dziecko jest jeszcze takie malutkie ... a ona powiedziała mi że wszystko będzie dobrze, że dzieci rodzą się nawet w 26 tygodniu ciąży... Pamiętam salę operacyjną, srebrne lampy na suficie , w których odbijało sie wszystko, mnóstwo krwi ...czułam jak mi rozcinają brzuch i ciągną moją małą córeczkę z mojego brzucha. Moje dziecko nie płakało, zaczęli je reanimować i udało się lekarzom przywrócić Lilę do życia. Miała kilka razy przetaczaną krew , 3 tygodnie w inkubatorze i niepewność czy będzie zdrowa. Mój świat się zawalił, nie widziałam czy moje dziecko będzie zdrowe, czy będzie żyło...Miała silne niedotlenienie, dostała 2 punkty w skali Apgara (!! 2 punkty!! wyobrażacie sobie??!! wszystkie dzieci , zawsze dostają 10 , a moje dziecko dostało 2) byłam jak zoombie, nie miałam siły żyć, nie miałam siły rozmawiać. Następnego dnia jak się obudziłam po operacji i zapytałam jakiejś pani doktor co z moim dzieckiem - to odpowiedziała mi, że jeszcze żyję.... Do dziś pamiętam słowa pani neonatolog, że Einstein przy porodzie też dostał tylko 2 punkty i że Lila będzie albo bardzo mądra albo niepełnosprawna i musimy mieć nadzieję, że będzie dobrze. To był bardzo trudny czas dla mnie i przewartościował mi całe moje życie...

Najpierw walka o to aby mama żyła, później walka o to aby moje dziecko żyło... Przez pierwszy rok życia Lili jeździłam z nią non stop po lekarzach , miała mnóstwo badań ...rezonans, tomografia, badania oczu, słuchu - lekarze nie mogli się nadziwić, że po tak ciężkim porodzie Liliance nic nie jest.

Profesor Dębski ze szpitala Bielańskiego - nasz przypadek opowiadał na konferencjach dla lekarzy.. to był : przeciek płodowo - matczyny, Lili krew uciekała do mojego krwiobiegu...

Lila urodziła się 21 maja zaraz kończy 9 lat i jest bardzo mądra i zupełnie zdrowa :) to jest mój mały cud.


Wróćmy do Łomianek i remontu domu... a więc za pieniądze z kredytu wyremontowaliśmy dół domu, to jest kuchnię, salon na dole, łazienki, przedpokój i zrobiliśmy kotłownię. I pieniądze z kredytu się skończyły. Arek przez cały czas zapewnial mnie, że jego matka przepiszę dom na Nas, że dom jest Nasz i jego matka nie ma nic do gadania w tym domu.....a ja cały czas wierzyłam w słowa Arka....

Góra domu była pusta , więc po jakimś czasie stwierdziliśmy, że przydałoby się zrobić również remont góry domu, tak aby Nasza ukochana córeczka miała swój pokoik. W roku 2014 zaczął się remont góry domu. Zaciągnęłam w swojej pracy dwie pożyczki z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych w sumie w wysokości 8 tys.zł. Za te pieniądze wymieniliśmy na górze okna. Gora składała się z czterech pomieszczeń: pokój dla dziecka, Nasza sypialnia, garderoba, przedpokój. Ale oczywiście brakowało Nam pieniędzy na kolejny remont, a więc pożyczyłam 20 tys.zł od moich rodziców i zaczęliśmy remont góry domu. Góra domu to było osobne mieszkanie , nie było schodów z Naszego mieszkania na górę tylko było osobne wejście na zewnątrz domu, więc musieliśmy zrobić dziurę w suficie, wstawić schody, pociągnąć całą elektrykę, zamontować sufity podwieszane, zrobić wylewki betonowe na podłogach, ściany wyłożyć płytami kartonowo- gipsowymi, kupić i zamontować grzejniki - podłączyć do pieca. Na podłogach oczywiście położyliśmy parkiet dębowy (w końcu remont robiliśmy dla siebie i chcieliśmy żeby materiały były jak najlepszej jakości), zamówiliśmy i zamontowaliśmy dębowe parapety, kupiliśmy meble do sypialni i do pokoju dziecięcego, szafy do garderoby . I tak urządziliśmy swoje przytulne gniazdko. Pożyczkę w pracy spłaciłam i pożyczkę od rodziców również. W 2015 roku również skończyły się spłaty pożyczki do Banku Pekao S.A.


W roku 2016 postanowiliśmy, ze pora na kolejne dziecko i tak w czerwcu 2017 przyszedł na świat mój ukochany synek Julian. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji (moje życie to pasmo nie kończących się nieszczęść) ...w 38 tygodniu ciąży nie czułam ruchów...pojechałam do szpitala Bielańskiego i historia zatoczyła kółko....miałam ekspresową cesarkę.... ale na szczęście tym razem okazało się , że pępowina zawinęła się wokół nóżki Julka i mojemu synkowi nic nie było...urodził się zdrowy :)


Arka matka wogole nie interesowała się wnukami, bardzo rzadko przyjeżdzała, a jak już przyjechała do Nas do łomianek to posiedziała 10 minut i mówiła , że musi wracać do domu. Dla moich dzieci była to praktycznie obca osoba, wogóle nie spędzała czasu z wnukami. Arka babcia sporo chorowała, a pani Teresa wogóle praktycznie nie interesowała się swoją matką (jak jeszcze żył wujek- pani Teresa raz na kilka tygodni przyjeżdzała do babci, gdzie babcia wymagała pomocy non stop (bo nie chodziła- poruszała sie na wózku) warunki w domu były tragiczne: brak ogrzewania, brak łazienki, brak wody (!!) i w takich warunkach babcia żyła kilkadziesiąt lat.... Jeszcze z synem pijakiem, który żył z jej emerytury....


Ale niestety od 2018 roku mój związek z Arkiem zaczął się rozpadać , nie mogliśmy się dogadać, u mnie buzujące hormony, i nie wspierający partner ...to jak możecie się domyślić mieszanka wybuchowa...ale tak trwaliśmy w tym związku. Kłótnie były głownie z tego powodu, że w dom w Łomiankach włożyliśmy już grubo ponad 100 tys. zł. a Arek nie poczuwał się do tego aby w końcu jego matka (pani Teresa.P.) przepisała na Nas ten dom - cały czas mówił i utwierdzał mnie w przekonaniu , że dom jest Nasz, że jego matka nie ma nic do gadania w tym domu, ale ja się zaczynałam bać. Byłam z dwójką dzieci w domu, który wyremontowałam za swoje pieniądze, ale tak naprawdę oprócz meldunku w Łomiankach nie miałam żadnych praw do tego domu i zaczęło mi to bardzo przeszkadzać, mówiłam Arkowi , że jeżeli jemu coś się stanie i zostanę sama z dziećmi to przecież jego matka może MNIE I DZIECI WYRZUCIĆ NA ULICĘ, ponieważ dom formalnie należał do niej. Ale Arka nie przekonywały moje argumenty, mówił że przesadzam i że jemu napewno się nic nie stanie . I tak kłótnie o to cały czas były między Nami.


Po koniec roku 2018 w mojej pracy były zwolnienia grupowe , na które oczywiście się załapałam, ale nie ma tego złego... dostałam odprawę w pracy około 40 tys. zł. Arek oczywiście wiedział na co powinniśmy przeznaczyć te pieniądze - chciał abyśmy ocieplili dom w Łomiankach i położyli tynki, aby dom również z zewnątrz ładnie wyglądał. Ale ja pomyślałam, że warto te pieniądze przeznaczyć na inwestycję, w postaci mieszkania , które w przyszłości byłoby dla Liliany. I tak wspólnie z Arkiem podjęliśmy decyzję, aby zaciągnąć kredyt hipoteczny na kupno mieszkania. Odprawę z pracy przeznaczyłam na wkład własny na mieszkanie. A raty kredytu hipotecznego miały być spłacane z wynajmu tego mieszkania, ponieważ ustaliliśmy że mieszkanie będzie przeznaczone na wynajem.


Kłótnie pomiędzy mną a Arkiem znacznie nasiliły się w roku 2019 i Arek bez rozmowy i próby naprawienia Naszego związku ( 13 lat byliśmy parą !!!) porzuciła swoją rodzinę. W maju 2019 wyprowadził się z domu, wynajął mieszkanie w Piastowie (o czym dowiedziałam się dopiero w lipcu 2019), myślałam że poprostu jakiś czas pomieszka u rodziców na Bielanach lub u kolegi w domu. Nie chciał absolutnie rozmawiać, wyjaśniać, naprawiać tego co się popsuło między Nami. A miał powód do tego , ponieważ na początku sierpnia dowiedziałam się, że Arek przez ten cały czas spotykał się z koleżanką z pracy ukrainką (która jak się okazało miała męża i trójkę dzieci - narawę podziwiam przy trójce dzieci mieć jeszcze czas i chęci na znalezienie kochanka- szacun- Olka). Kłamał, że on potrzebuje spokoju, musi sobie wszystko przemyśleć, że narazie nie wróci do domu i że absolutnie z nikim się nie spotyka (bo ma dosyć kobiet!! hahaha bardzo śmieszne). Przez cały ten czas kiedy wynajmował mieszkanie nie utrzymywał kontaktu ze mną ani z dziećmi, zablokowal sobie mój numer, żebym przypadkiem do niego nie wydzwaniała. Nie chciał dawać pieniędzy dla dzieci - także utrzymanie całego domu i dzieci należało do mnie. W lipcu 2019 stwierdziłam, że dłużej tak nie może być i zapakowałam dzieci do samochodu i pojechałam z nimi do Arka pracy i tam powiedziałam mu że albo będzie dawał pieniądze na utrzymanie dzieci albo ma w końcu zacząć je wychowywać W sierpniu 2019 udało mi się namierzyć (z pomocą pewnego miłego pana- dziękuję bardzo) gdzie Arek wynajął to mieszkanie i dopiero wtedy mogłam zawieźć dzieci do niego do wynajmowanego mieszkania, w którym urządzał sobie schadzki z wyżej wymienioną ukrainką. Mina Arka jak uśmiechnięty otwierał drzwi wynajmowanego mieszkania bezcennna (ta mina chyba zostanie w mojej pamięci na zawsze). Jak już wiedzieliśmy gdzie mieszka to nie było mu tak trudno się ukryć i raz na jakiś czas musiał zajmować się dziećmi (skoro nie łożył na ich utrzymanie). Zaciągnęłam Arka nawet na terapię dla par....ale było to 300 zł wyrzucone w błoto, ponieważ nie miał na tyle honoru aby przyznać się do zdrady i do tego że spotyka się z jakąś kobietą.

Próbowałam nawet rozmawiać z jego matką, prosić o pomoc, aby może wpłynęła choć trochę na syna, ale ona mi tylko powiedziała, żebym najlepiej 'uciekała' od Arka bo jest taki sam jak jego ojciec. I że ona mieszkając z jego ojcem i będąc jego żoną musiała założyć mu sprawę w sądzie o alimenty bo nie dawał pieniędzy na utrzymanie swoich dzieci.

To co działo się później to jest jakiś koszmar...

Arek wraz ze swoją matką stwierdzili, że skoro kupiliśmy mieszkanie (na kredyt na 30 lat - kwota do spłaty 600 tys. zł. !!) to ja z dziećmi mam się wyprowadzić z JEGO MATKI DOMU. BO PRZECIEŻ DOM JEST JEJ!!

Nie dość , że zostałam sama z dwójką małych dzieci, z kredytem do spłaty (Arek oczywiście nie dołożyl do kredytu ani złotówki), to jeszcze w domu w Łomiankach gdzie nie było zwykłego ogrzewania - tylko piec na węgiel. Arek nie miał potrzeby NIGDY, aby pokazać mi jak obsługuje się piec, aby było ogrzewanie i ciepło w domu. Nie przejmował się tym, że przecież w domu mieszkają JEGO DZIECI.

Kłotnie z Arkiem nasiliły się, a nawet we wrześniu 2019 zostałam pobita przez Arka i trafiłam do szpitala na zszycie kolana. Zdjęcia zamieszczę.

W 2020 roku odebrałam klucze do mieszkania, które było w stanie deweloperskim, a więc nie było nawet tynków na ścianach, ani łazienki - tylko rura w ścianie.

Nadeszła pierwsza zima, po wyprowadzce z domu Arka, ja sama , dwójka malutkich dzieci (Julo miał 1,5 roku) i PIEC NA WĘGIEL BEZ PODAJNIKA- czyli dorzucac trzeba około 3 razy dziennie węgiel do pieca aby w domu było w miarę ciepło. Musiałam się nauczyć obsługi pieca, w kotłowni spędzałam nieraz po 2 godziny po pracy , bo rozpalenie w takim piecu to nie jest prosta sprawa, bardzo często poprostu płakałam z bezradności w tej kotłownii dzwoniłam do taty i błagałam żeby pomógł mi rozpalić w tym piecu. Dzieci chodziły do przedszkola i żłobka , ja pracowałam na pełny etat - musiałam wstawać o 4 rano żeby dorzucić kilka wiader węgla do pieca, żeby w ciągu dnia jak Nas nie będzie w domu nie wygasiło sie i było ciepło jak wrocimy wieczorem ....i tak przetrwałam 3 zimy... tak to nie było życie tylko walka o przetrwanie. A Arek nie widział potrzeby aby pomóc mi przy piecu cokolwiek. Jak prosiłam jego matkę o pomoc, że cokolwiek wpłynęla na Arka postępowanie- to wiecie co mi odpisywała? że Arek nie jest moim służącym.... Mam wrażenie że proszenie Arka matki o pomoc, to była najgorsza decyzja w moim życiu. To jest kobieta pozbawiona uczuć, która nawet własnymi wnukami się nie interesowała nigdy.

Wystąpiłam do sądu o alimenty, co też nie jest wbrew pozorom prostą sprawą....bo matka najpierw musi udowodnić, że dzieci potrzebują pieniędzy od ojca , musiała przez wiele miesięcy zbierać faktury, paragony, żeby udowodnić w sądzie, że dzieci potrzebują na przykład jeść. Prawo w Polsce jest chore i ktoś kto nie miał z tym do czynienia nawet nie zdaje sobie sprawy jak durne są te przepisy.

W końcu się udało, dzieci dostały alimenty. Jak odebrałam wyrok z sądu, zadzwoniłam do Arka (który oczywiście miał zablokowany mój numer) i nie odebrał telefonu. Nie chciałam dlużej czekać na jego łąskę czy zacznie płacić należne dzieciom pieniądze , zaniosłam wyrok z sądu do komornika . I hurra po roku walki w sądzie w końcu co miesiąc alimenty dla dzieci wpływają na konto.


Nasz koszmar się nie kończył....zaczęłam dostawac pisma od adwokata, ktorego wynajęła Arka matka z groźbami, że jak sie nie wyprowadzę z dzieci z domu to mamy jej (Arka matce) płacić karę za to, że tam mieszkamy 2,5 tys. miesięcznie.... Ja odpisywałam na te pisma z groźbami , że oczywiście mogę wraz z jej wnukami się wyprowadzić, ale chciałabym odzyskać chociaż część pieniędzy które zainwestowałam w remont jej domu ( przez te 11 lat które tam mieszkaliśmy). Jego matka w tych pismach od adwokata przyznała, że oczywiście pieniądze są Nam należne, ale nie od niej ale od Arka. I tak kilka razy przepychaliśmy się tymi pismami od adwokatów. Ja tak naprawdę nie miałam się gdzie wyprowadzić z dziećmi, bo mieszkanie które zakupiłam z Arkiem było w trakcie remontu, większość rzeczy robiłam w mieszkaniu razem z moim tata po pracy, gdyż nie było mnie stać na wynajęcie ekipy remontowej. Tak więc po pracy, dzieci zostawały pod opieką mojej mamy, a ja jeździłam do mieszkania szlifować i malować ściany....

Pani Teresa wymyśliła sobie (w piśmie od adwokata ) , ze jak się nie wyprowadzę od marca 2020 roku to ona będzie sobie naliczać te miesięczne "kary" mi i moim dzieciom - w wysokości 2,5 tys. zł. Ja nie przejmowałam się za bardzo tym jej straszeniem, ponieważ wydawało mi się, że żaden człowiek, a szczególnie babcia, nie jest w stanie zrobić takiego horroru własnym wnukom. Pani Teresa w końcu (nawet nigdy nie przyszła i nie powiedziała tego w twarz) wystąpiła do sądu o eksmisję mnie i moich dzieci z domu. Przypominam były to poczatki pandemii....gdzie nie wiadomo było co będzie dalej , czy ludzie będą mogli pracować, firmy były zamykane, a pani Teresa postanowiła w tym czasie eksmitować swoje wnuki z ich rodzinnego domu (w którym mieszkali od urodzenia). Poczta Polska w tych czasach niefunkcjonowała zbyt dobrze, a więc te pisma przychodziły do mnie z opóźnieniem, na przykładm pismo o tej każe 2,5 tys.zł odebrałam dopiero w lipcu 2020, a babcia Teresa karę naliczała sobie już chyba od marca lub kwietnia 2020. CHORE!! Wogóle z jakiej racji? na jakiej podstawie? ta kobieta wymyśliła sobie karę... Dom został wyprowadzony z ruiny , gdzie nawet bezdomny nie chciałby zamieszkać i doprowadzony do stanu w jakim nadawał się do zamieszkania dzięki moim pieniądzom, to jeśli już komuś należy się zwrot pieniędzy to mi i moim dzieciom, za to , że wyremontowaliśmy tej kobiecie dom.

Po bardzo ciężkich dwóch latach , gdzie musiałam sama wszystko ogarniac w domu, palić w piecu i dbać o ogródek, postanowiłam , że muszę w końcu wyprowadzić się z dziećmi z tego domu. Po wielu rozmowach z Arkiem, on stwierdził, że oczywiście spłaci mnie i dzieci . Dostałam od niego nawet projekt aktu notarialnego, w którym zobowiązuje się spłacić mnie i dzieci w kwocie 50 tys. zł. w miesięcznych ratach po 500 zł miesięcznie (100 rat). Byłam pewna że Arek dotrzyma dane słowo i zacznie Nas spłacać, ale niestety tak się nie stało...on teraz twierdzi, ze żadne pieniądze nie są należne mi i dzieciom.



Podsumowując: rozstaliśmy się z Arkiem po 13 latach związku....on dostał wyremontowany dom 120 metrów, ja dostałam dwójkę dzieci i mieszkanie z hipoteką 600 tys. zł i eksmisję z Naszego wspólnego domu w Łomiankach...


Z domu wyprowadziłam się z dziećmi w czerwcu 2021 roku, a pismo o eksmisji odebrałam z poczty dopiero w lipcu 2021 (wiecie jak działa poczta polska,...szkoda słów) nawet nie wiedziałam wcześniej że babcia Teresa naprawdę była zdolna do tego aby EKSMITOWAĆ Z DOMU SWOJE WNUKI!! Moja mała głowa tego nie ogarnia, że ktokolwiek byłby zdolny zrobić coś tak podłego i pozbawionego jakichkolwiek skrupułów. To jest wogóle sprzeczne z jakimikolwiek wartościami moralnymi.... Jak złym człowiekiem trzeba być żeby być w stanie zrobić coś takiego...nie mieści mi się to w głowie...



Wyprowadziłam się wraz z dziećmi w 06/2021, ale nie dałam rady zabrać wszystkich rzeczy, powoli zwoziłam je wraz z dziećmi z

Łomianek do mieszkania w Warszawie. Pewnego dnia Arek zabrał mi klucze i wymienił zamki w drzwiach... tak , że nie mogłam zabrać pozostałych rzeczy dzieci i swoich. Arek nie chciał mi otworzyć drzwi. Przyjechałam w kolejny weekend i z pomocą ślusarza rozwierciliśmy zamki i mogłam resztę rzeczy zabrać ....(ale i tak nie wszystkie), a Arek poszedł na policję i zgłosił, że wlamałam się do Naszego domu (w którym mieszkałam 11 lat!!) - policjantka która mnie przesłuchiwała nie mogła uwierzyć, że Arek mógł coś takiego zrobić i na całą tą historię otworzyła tylko szeroko oczy i nie mogła uwierzyć w to co słyszy...sprawa oczywście została umorzona. A resztę rzeczy moich i dzieci Arek wyrzucił z domu w workach na śmieci (zdjęcia dodałam)....były tam ubrania dzieci, buty, rysunki z przedszkola.... wszystko zniszczone , bo leżało na dworzu...


A więc babusia (Teresa.P.) w związku z tym, że wnuki same się wyprowadziły z domu, musiała znowu iść do sądu i wycofać wniosek o eksmisję... dostałam z sądu pismo , że sprawa o eksmisję zostałą umorzona w związku z wycofaniem pozwu w tym zakresie...

Ale...zapomniała dodać , że babcia Teresa w tym wniosku również zamieściła żądanie, że ja wraz z moimi dziećmi mamy jej zapłacić karę w wysokości 30 tys. zł (to jest 2,5 tys. miesięcznie) za mieszkanie w Naszym domu. Jak dostałam pismo z sądu o umorzeniu sprawy o eksmisję, oczywiście pojechałam od razu do sądu, aby dowiedzieć się czy sprawa o zapłatę tej kary również została umorzona i w sądzie dostałam informację, że tak . Że nie ma już żadnego toczącego się postępowania sądowego przeciwko moim dzieciom i w mojej sprawie. A więc odetchnęłam z ulgą.


Arek zgodził się na ugodę, że spłaci mnie i dzieci z nakładów które poczyniliśmy na remont domu. Poprosiłam więc adwokatkę , która prowadziła moje sprawy o alimenty, ab napisała Nam taką ugodę w której Arek zobowiązuje się spłacić Nas (100 rat po 500 zł), wynagrodzenie jakie musiałam zapłacić adwokatce za napisanie pisma to 500 zł, po czym Arek stwierdził, że nie będzie podpisywał żadnej ugody i mi i dzieciom nic się nie należy.


Stwierdziłam, że muszę choć w części odzyskać pieniądze włożone w dom Arka matki i poprosiłam adwokatkę o napisanie pozwu i poprowadzenie spraw w sądzie. Koszt pozwu 5 tys. zł i uczestnictwo w każdej rozprawie 400 zł. A więc koszty są ogromne, aby walczyć o sprawiedliwość.


Wczoraj odebrałam pismo z sądu...a w Nim informacja, że odbyła się sprawa na posiedzeniu NIEJAWNYM i mam zapłacić babci moich dzieci to jest pani Teresie .P. 30 tys. zł oraz 5 117zł kosztów sądowych i 3617 zł kosztów zastępstwa procesowego. Nie dostałam żadnych wezwań z sądu, że jest prowadzone jakieś postępowanie przeciwko mnie, ani w mojej skrzynce pocztowej nie było zostawione żadne awizo. Niewiem gdzie sąd wysyłał te powiadomienia i pozwy od babci moich dzieci, ja ich nigdy nie widziałam i nie otrzymałam. Jestem załamana :( nie dość że samotne macierzyństwo, kredyt hipoteczny gdzie raty w ciągu kilku miesięcy wzrosły z 1300 zł do chwili obecnej 2300 zł. a podwyżki stóp procentowych mają cały czas rosnąć...


W chwili obecnej po kontakcie z adwokatem muszę złożyć sprzeciw od pozwu. A Koszt poprowadzenia kolejnej sprawy to kolejne tysiące. Jestem załamana, ale wiem że musze być silna i walczyć dla moich dzieci... Przez ostatnie 3 lata starałam się ze wszystkich sił, ale ten wyrok z sądu zwalił mnie z nóg, już poprostu niemam siły . Od 2019 roku mam depresję...od 3 lat ciągle biorę leki, aby móc kolejnego dnia wstać dla moich dzieci, pójść do pracy i żyć w miarę normalnie...ale ciągle spada na moją głowę coś nowego... Nie mogę pojąć jak można własne wnuki eksmitować z ich rodzinnego domu....



Historię starałam się opisać tak aby każdy mógł zrozumieć....mam nadzieję , że mi się udało. Nawet jak nie uda mi się nic uzbierać to nie szkodzi...chcę poprostu aby ludzie wiedzieli co Arek wraz ze swoją mamusią wyprawiają i jakimi ludźmi są...


Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze

 
2500 znaków
Zrzutka - Brak zdjęć

Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!