NA RATUNEK PSOM - POMOC PRAWNA
NA RATUNEK PSOM - POMOC PRAWNA
Nasi użytkownicy założyli 1 262 075 zrzutek i zebrali 1 449 539 662 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Aktualności1
-
Moje psy umierają w schroniskowych kojcach... proszę, pomóżcie, nim w samotności zgaśnie życie ostatniego z nich....

Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.
Opis zrzutki
Kochani ludzie! Proszę o pomoc dla mojej przyjaciółki. Jej relacja jest niżej: Nazywam się Barbara Ślaska. Dzisiaj przyszedł jeden z najsmutniejszych dni mojego życia, dzień w którym zmuszona jestem prosić was o pomoc, pomoc, która pomoże mi odzyskać tęskniące za mną psie serca, ukoić mój ból i walczyć z obecnym obrazem świata pełnego osądu, braku zrozumienia, empatii i miłości. Jestem emerytowanym lekarzem weterynarii, który pomagał wielokrotnie, bezinteresownie potrzebującym zwierzętom w schroniskach na ulicach, czy u osób ubogich. Moją miłość do zwierząt i pasję do życia realizowałam także jako hodowca przepięknych psów, jakimi są przedstawiciele rasy moskiewski pies stróżujący. Zawsze dbałam o moje psy. Łączyła mnie z nimi ogromna więź i niezwykłam pozbywać się psów starych czy chorych, tylko dlatego by kogoś nie kół w oczy widok "brzydkiego" psiego staruszka. Miałam też wiele psów, które wróciły jako psy dorosłe, niechciane, z domów właścicielskich. Od czasu do czasu, bardzo sporadycznie, udawało mi się znaleźć dom dla któregoś z nich, jednak dorosłe psy rasy uważanej za niebezpieczną, są praktycznie bez żadnych szans na adopcję. W międzyczasie straciłam także możliwość wykonywania zawodu lekarza weterynarii z powodu nie opłacania składek w Dolnośląskiej Izbie Lekarsko Weterynaryjnej, ponieważ mój gabinet położony był w bardzo ubogiej dzielnicy miasta Wrocław, a ja nie odmawiałam pomocy najuboższym. Zazwyczaj pomoc ta była zupełnie darmowa, bo wiedziałam, że właścicieli zwierząt nie będzie nigdy stać na uregulowanie długów za wizyty, a nie chciałam by z powodu braku finansów nie leczyli swoich podopiecznych. Dość szybko zyskałam więc miano "weta psów bezdomnych" i takich klientów miałam większość. Wszystkie okoliczne dzieci podrzucały mi przez płot bezdomne, chore zwierzęta, a moja empatia do nich nie pozwalała mi odmówić pomocy. Niestety praktycznie cały zysk z mojej działalności pochłaniał zakup leków i materiałów medycznych, więc nie starczało na opłaty ZUS-u i składek DILW. W ten oto sposób los odebrał mi możliwość praktyki weterynaryjnej, a z czasem, już także z racji wieku, zajmowałam się tylko hodowlą i utrzymaniem znajdujących się pod moją opieką moskiewskich psów stróżujących. Szczenięta w mojej hodowli rodziły się sporadycznie, ale to plus moja emerytura pozwalały na utrzymanie będących pod moją opieką zwierząt.
Od ponad dwóch lat razem z moimi psami mieszkaliśmy spokojnie w Rogalicach...
Niestety w najgorszych koszmarach nie przypuszczałam, że kielich miłości i zrozumienia dla zwierząt, może okazać się tak gorzki z powodu ludzkiej nienawiści. 14 października 2020 roku na miejsce mojej hodowli przyjechała policja wraz z Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami Opole. Bardzo agresywni wolontariusze wybrali sobie dzień deszczowy, po wielu alertach pogodowych, by zastać sytuację odpowiednią do manipulowania opinią publiczną. Weszli na moją posesję niepostrzeżenie, od tyłu, jak złodzieje, szukając jakiejś okoliczności, która mogłaby służyć odpowiedniej manipulacji i przekonaniu władnych osób. Towarzyszyła im Opolska TVP3, a oni sami byli pewni że uda im się zastraszyć samotnego, starszego człowieka i odebrać mu psy. Ku ich zdziwieniu nie ustąpiłam. Dlaczego? Bo miałam pod opieką także psy stare, chore, bez szans na adopcję, które w schronisku czeka śmierć lub eutanazja.
Wolontariuszki bardzo agresywnie i nieustępliwie żądały wydania psów, bo po spacerze w deszczu były mokre i miały ubłocone łapy. Tym argumentem udało im się zyskać przychylność towarzyszących im policjantów. Nie posiadali oni jednak nakazu prokuratora na wejście na moją posesję. Po kilku godzinach stania w deszczu pod moim płotem i próbach zastraszania mnie, odjechali. Zapewnili jednak, że wrócą. Noc, która nadeszła, była dla mnie horrorem, a każda kropla deszczu uderzająca w parapet była proroctwem gorzkich łez, które miał mi przynieść kolejny dzień. Całą noc chodziłam co jakiś czas na obchód posesji, bo widziałam już w reportażu TV, do czego zdolni są niektórzy z aktywistów organizacji prozwierzęcych.
Tego dnia i tej nocy moje psy zamknięte były w kojcach, gdyż bałam się, że tak jak kiedyś, ktoś rozetnie płot i wywabi je na zewnątrz. Poranek 15 października 2020 roku przyniósł przerwę po kilku dniach opadów. Wraz ze zmianą pogody, w moim sercu pojawiła się nadzieja, że ci ludzie już nie wrócą, że ja i moje psy jesteśmy bezpieczni, że znów będziemy mogli iść na spacer, cieszyć się życiem i razem dożyć kresu naszych dni. Dzień jak zwykle rozpoczęłam od wyprowadzenia na dwór psów, które miałam w domu. Były to psy stare, jeden cierpiący na wrodzoną niewydolność trzustki i kilka psów które zostały oddane z domów właścicielskich. Te psy, ze względu na swój wiek, stan zdrowia, czy brak socjalizacji i przyzwyczajenia, nie mogły żyć z resztą psów i mieszkały ze mną w domu. Po spacerze jak zwykle otrzymały posiłek i niezbędne leki. Następnie przyszła kolej na wypuszczenie psów z kojców, których sprzątanie w tym dniu było niecodziennym wyzwaniem. Przecież całe poprzednie popołudnie i noc oraz dzisiejszy poranek były tam zamknięte. Trzeba więc było posprzątać kupy, wymyć zasikaną podłogę i wymienić wodę, w której niektóre z nich z nudów moczyły łapy. Zanim zdążyłam się za to zabrać, przypomniało mi się, że muszę jechać do gminy złożyć odwołanie od wydanej z naruszeniem prawa decyzji odbioru psów, które posiadał TOZ w Opolu. Psy musiały więc jeszcze chwilę poczekać. Jechałam szybko, bo przez tę całą sytuację one cierpiały i przecież nie wiedziały dlaczego. Ich dwa ostatnie dni wyglądały tak bardzo inaczej. Do urzędu wpłynęło moje zażalenie, a ja czym prędzej udałam się do domu. W drodze powrotnej zadzwonił telefon... To oni, funkcjonariusze policji z Brzegu, czekali już na mnie z nakazem prokuratora. Wracając do domu, moim oczom ukazał się widok przeszło 30 samochodów ekoterrorystów, ukrytych na parkingu w pobliskim lesie. Moje serce zamarło na ten widok. Przecież wiedziałam po co przyjechali. Wiedziałam też, że moje staruszki nie przeżyją schroniskowych boksach, że chory pies nie ma szans na życie bez leków, że zwrócone psy po przejściach nie mają szans na adopcję i za jakiś czas zostaną uśpione. Myśli w mojej głowie pędziły jak oszalałe próbując znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. W rozpaczy wysiadłam z samochodu, a pod bramą czekali policjanci. Jeden z nich podał mi nakaz prokuratora. Upoważniał on policjantów i lekarza weterynarii do wejścia na moją posesję i oględzin psów w celu sporządzenia dokumentacji oraz rozporządzał, że jeśli nie udostępnię zwierząt do oględzin, będą mogły zostać mi odebrane. Po odczytaniu przeze mnie nakazu policjant otworzył bramę. Weszli oni, a od razu za nimi wolontariusze TOZ Opole. Pomimo moich protestów, że nakaz dotyczy tylko policji i lekarza weterynarii, TOZ nie wyszedł, a policjant odparł, że policjanci nie znają się na zwierzętach potrzebują "fachowców". Policja, grożąc mi zakuciem w kajdanki, nie wpuściła mnie na teren mojej posesji, a działacze opolskiego TOZ, jeden po drugim od razu wkładali do klatek i wynosili moje psy. Moje oczy zalały się łzami, kiedy psy wyciągane z kojców na hyclówkach były duszone, a jeden został okulawiony. Po trzech godzinach tego horroru, jeden z policjantów wysłuchał moich próśb i wpuścił mnie do domu, żebym mogła te stare i chore psy oraz psy zwrócone sama zapakować do klatek. By te najsłabsze nie musiały cierpieć tortur z rąk ekoterrorystów, którzy sparaliżowani strachem przed łagodnym, lecz dużym i z listy ras niebezpiecznych psem, a właściwie obrazem psa jaki roił im się w głowach, mieszając się z brakiem kierunkowego wykształcenia i chęcią szybkiego zysku z internetowych zbiórek, dusili psy wśród wrzasków i nie ludzkich emocji.
Kiedy włożyłam do klatki ostatniego z moich staruszków, zegar wybił 4:00 nad ranem, a ostatni kawałek mojego złamanego na milion cząstek serca, spadł ze łzą na podłogę. Byłam zmęczona, zmarznięta, bez sił do walki i sensu do dalszego życia, jednak wiedziałam co czeka moje psy. Widząc w internecie trzustkowego psa podłączonego do kroplówki, wiedziałam że pycha i głupota tych ekoterrorystów zabije też większość z odebranych mi zwierząt. Przecież mówiłam im, że pies je i pije, że musi mieć podawany Kreon, ale nic poza tym, a oni podłączyli go do kroplówki, co spowoduje obrzęk płuc i doprowadzi do jego śmierci. Jeśli tak postąpili z nim co będzie z całą resztą? Psy stare umrą w zimnych schroniskowych kojcach, te zwrócone, po przejściach, zostaną uśpione i zapomniane, a te hodowlane, pewnie jak zwykle znikną za granicą, a fundacja zasili się po 500 £ za każdego z nich. Czy bycie wykreowanym kłamstwem, pychą i obłudą ekobohaterem internetowych tłumów jest warte cierpienia i życia moich psów? Nie mogę zrozumieć serc tych ludzi, pełnych buty, niewiedzy, chęci zysku i sławy. Ja jednak nie mogę się poddać, muszę uratować moje psy, chociaż te, które czeka zapomnienie i pewna śmierć. Niestety całą moją emeryturę i wpływ ze sprzedaży kilku szczeniąt rocznie, w całości przeznaczałam na utrzymanie i leczenie psów oraz moje życie w bardzo skromnych warunkach. Dlatego proszę Państwa o wpłatę na mojego adwokata i w razie potrzeby detektywa, który pomoże mi odzyskać psy, zanim ich życie zgaśnie za kratami fundacyjny kojców, jak w Sekłaku. Wiem, że czasu mam tyle, ile będą wpływać pieniądze na ekoterrorystyczne zbiórki różnych stowarzyszeń na rzecz zabranych mi psów, a może nawet mniej. Pomóżcie mi proszę, póki jeszcze część moich psów żyje.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj ile osób odwiedziło i wsparło tę zrzutkę z twojego polecenia! Dowiedz się więcej.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj ile osób odwiedziło i wsparło tę zrzutkę z twojego polecenia! Dowiedz się więcej.