Szczury Strzelina
Szczury Strzelina
Nasi użytkownicy założyli 1 221 814 zrzutek i zebrali 1 336 362 654 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Opis zrzutki
Jak daleko może sięgać ludzka ignorancja?
. .
Ile cierpienia może kryć się w małym, trzymiesięcznym futerku? A jednocześnie ile determinacji jest w stanie wzbudzić w sobie ta mała istotka, aby ocalić życie? Pytania te zagłuszyły moje myśli, gdy pierwszy raz zobaczyłam 8 puchatych kuleczek nieszczęścia. Moja przygoda ze szczurami trwa od kilu lat. Wiele przez ten czas sie nauczyłam, a jeszcze więcej widziałam dramatów, cierpienia i nieszczęścia tych małych zwierząt, bo zazwyczaj takie trafiają do moich stad.
Czasami zdarzają się takie sytuacje, które nadal przerastają moje największe koszmary. Pierwszy post odnośnie tej sytuacji ominęłam. Może liczyłam na to, że znajdzie się jakaś dobra dusza, która ogarnie...nie wiem. Minęło parę dni...dostałam film...mała wijąca się z bólu szczurka z wykręconą głową, a na innym - leżąca bezwładnie... Myślę sobie...nie przeżyje bez pomocy. Znam takie przypadki i choć przez internet nie zdiagnozuje się zwierzęcia to taki stan wskazywać może na długo nie leczoną infekcję ucha, która w dość szybkim tempie może doprowadzić do zapalenia mózgu i śmierci w olbrzymich męczarniach.
Dzieliło nas 140km – grzał mi się telefon od wymiany wiadomości i trwających ustaleń jak z nią postąpić po przejęciu – to była niedziela, brak jasnych informacji od osoby, pod opieką której przebywała...czy nadal żyje? Czy dożyje do przyjazdu koleżanki? A jeśli tak, to czy maluch w agonii przeżyje podróż? Koleżanka ruszyła autem, nadal telefony i ten strach co zastanie.. Leżała w klatce, w ciemnej szafie, w łazience - sama, oddzielona od swoich dzieci, na prętach, bez ruchu, odwodniona, głodna. Pytając co się działo słyszę „nie chciała jeść i pić od dwóch dni” – wg „opiekuna”. Łzy cisnęły się do oczu...ale trzeba jechać, ratować...próbować! Nie czas na oceny, edukowanie, bo każda minuta była na wagę złota. Przecież czekała ją jeszcze długa podróż.
Dość niepewnie szykowałam kroplówki i leki, siedząc na linii z wetką...ale dojechały! Najpierw zobaczyłam klatkę...klatkę mniejszą od mojej kiszonki. W miskach hmm...nie dziwie się, że nie jadły. No i to nieśmiertelne wapienko ...
To nie koniec...zabrałam się za transportery. Matka miotu w jednym, natomiast dzieci i druga samica w drugim. Po otwarciu transporterka z mamusią moim oczom ukazała się rzucająca się na boki, wijąca się z bólu, zdezorientowana kulka futra. Chuda, odwodniona..na oko 150g nieszczęścia. Przy tym wszystkim również piękna, szara i ufna choć niesamowicie przerażona. Matka z tego co udało się ustalić, została oddzielona od własnych dzieci dwa dni wcześniej, bo jak stwierdził były właściciel: strasznie się rzucała i nie była w stanie karmić dzieci. Co jasno uświadomiło nam, że maluchy zostały pozbawione podstawowego pokarmu na dwa dni.
Dzięki naszej cudownej Pani doktor, pomimo zamkniętej lecznicy szybko zorganizowałyśmy wszystko i wdrożyłyśmy kroplówki, w międzyczasie ogarniając maluszki. Tu pojawia się moje kolejne przemyślenie, jak bardzo musiały być głodne...skoro dostały michę z kaszką ratunkową, gotowaną kaszę, karmę i młóciły wszystko bez wybrzydzania. Dzięki cudownym osobom szybko porozdzielałyśmy na płcie – dzieci miały już ok 4 tyg, znalazłam dziewczynkom z miotu dom tymczasowy we Wrocławiu, więc one jechały w dalszą drogę. Widoku tego nie zapomnę nigdy, widać było znaczne wychudzenie. Dzieci były smutne niemiłosiernie, aczkolwiek cieszył nas widok zajadających mordek.
Natomiast samiczka, która się z nimi znajdowała nie ma tyle szczęścia. Z naszych ustaleń wynika, że również była w ciąży. Nie wiemy co do końca się stało. Według słów oddającego, „ciąża się wchłonęła”, chociaż bierzemy pod uwagę ryzyko poronienia, albo po prostu zjadła miot :( Nie kontrolowane krwawienia po wchłoniętej ciąży zaniepokoiły mnie bardzo. Oczywiście zwierzęta weterynarza na oczy nie widziały u dotychczasowego „opiekuna”:( Zaniepokoił mnie również różowy kolor moczu łaciatej. I serce ściskało wiedząc, że obie większe samiczki mają po 3-4 miesiące i świadomie zostały dopuszczone do rozrodu. Widać całkowity brak wiedzy o konsekwencjach ciąży u tak młodej samicy, która sama jest jeszcze dzieckiem.
Po 1,5h podałyśmy siwej mamusi zestaw leków i pełną michę. Mimo znacznie przekrzywionej główki pół nocy spędziła przy misce. Myślałam, że się popłaczę. Uwierzyłam, że faktycznie się uda. Ona chciała żyć, walczyła i widziała chyba w moich oczach że ja też stanę na głowie, że się nie poddam. Nazajutrz z samego rana, spakowałam wszystkich i biegłam do gabinetu. Konkretny przegląd, tony leków, witamin, wspomagaczy, czyszczenie bolących uszu – to tylko część tego co przeszła pierwszego poranka u mnie Siwa. Bardzo bolesne zastrzyki znosiła dzielnie, nawet nie drgnęła...jakby czuła, że to jej pomaga!
. . . .
Robiłyśmy co należy, nie patrząc na koszty...Wizyty co drugi dzień w lecznicy, płukanie uszek, leki, leki leki…i w domu ciąg dalszy. Siwa mamuśka do tej pory jest na antybiotykach i kaszkach ratunkowych, ponieważ bardzo powoli nabiera wagi. Codziennie masujemy wykrzywioną główkę, która mam nadzieję, że lada moment wróci do normalnego stanu.
Druga łaciata samiczka przeszła antybiotykoterapię, usg sprawdzające i zaleca się pilną kastrację. Zbadano oczywiście maluszki. Na szczęście oprócz początków świerzbu, nic większego im nie dolegało, pomimo że tak szybko zostały odebrane od mamy.
Jak widać nasza walka się nie kończy. Chociaż Siwa czuje się lepiej, nadal wymaga leczenia, badań, masaży no i dokarmiania. Uratowałam już trochę zwierzaków dając im stały dom u siebie ale te 8 dodatkowych zwierzaków spadło mi z nieba, nieplanowanie, jednak nie mogłam inaczej – mieszkałam najbliżej spośród wszystkich osób chcących im pomóc. Przechodząc do prozy życia leczenie tylu zwierzaków oraz niezbędne badania, leki i zabiegi ale też i karma ratunkowa i wszystko inne - przerastają nasze możliwości finansowe. Zwierzaki są obecnie w dwóch domach: 5 u mnie, 3 u Karoliny. Z tego miejsca chciałabym podziękować Karolinie za tymczasowanie dziewczynek i zafundowanie im wizyty kontrolnej oraz za ogarnianie tej bomby energicznej :D
Wiem ilu z Was po pojawieniu się pierwszego posta o cierpiącej Siwej chciało wówczas pomóc. Dlatego zwracamy się z prośbą o wsparcie, bo Siwa przecież po coś walczyła. O życie...lepsze życie, dla siebie i maluchów...one wszystkie na początku życia miały strasznego pecha. Jak myślę o Siwej, o rozłące z dziećmi, które słyszała, o niesamowitym bólu ucha…i porzuceniu, gdzieś tam w szafie tak naprawdę w oczekiwaniu na śmierć bez sił żeby zjeść i się napić, sama, niechciana...
Dziękuję dr Ani za to, że jest i pomaga zawsze, poświęcając również swój czas wolny aby uratować małe życie. Nigdy nie robiłam zbiórek ale tym razem wierzymy w Wasze dobre serca i prosimy wsparcie. Wierzymy, że uda się zebrać potrzebną kwotę na pokrycie rachunku, który póki co jest nadal otwarty i na dalsze badania i zabieg dla Łaciatej, aby w zdrowiu mogła poczuć, co to znaczy „prawdziwy opiekun” i dobry dom.
Wierzymy, że moment, gdy otworzyły się drzwi od szafy a Siwa poczuła ciepłe dłonie i zobaczyła światło, były tym momentem, w którym wpadł promyk słońca prowadzący ją w stronę przeciwną niż za tęczowy most. Było blisko, ale odbierając usłyszała na uszko od Marzeny, że ma się trzymać, że damy radę jeśli tylko ona będzie chciała walczyć. I damy też dom im wszystkim – najlepszy z szurniętym, zaszczurzonym człowiekiem.
Dodaje na szybko fotki wizyt dotychczasowych, czeka nas jeszcze kastracja łaciatej i rtg mamełki, plus antybiotyki doustnie.
A oto kolejne wizyty (dziewczyny musiały urosnąć do sterylizacji, a potem z powodu koronawirusa wszystko się wydłużyło);
Oraz paragony:
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!