“Nie umiem powiedzieć, że nie dam rady” Wywiad z Karoliną Bacą-Pogorzelską, organizatorką zrzutki “Batalion Donbas potrzebuje wsparcia”

Napisano 27 czerwca, 2023. Aktualizacja: 25 lipca, 2024.
“Nie umiem powiedzieć, że nie dam rady”  Wywiad z Karoliną Bacą-Pogorzelską, organizatorką zrzutki “Batalion Donbas potrzebuje wsparcia”

Karolina Baca-Pogorzelska jest dziennikarką, która w marcu 2022 roku wyjechała do Ukrainy, aby relacjonować rosyjską agresję. Dwa miesiące później założyła zrzutkę z celem 50 tysięcy złotych, aby pomóc kolegom z Batalionu Donbas. Ponad rok później zrzutka nadal trwa, na liczniku jest ponad milion złotych, a skala wsparcia wykracza daleko poza jeden batalion. 

Z poniższego wywiadu dowiecie się nie tylko, co i dla kogo udało się zakupić za zebrane środki, ale także co motywuje organizatorkę zrzutki, skąd dostaje wsparcie, jak zrzutka się zaczęła i jakie były ważne momenty w czasie jej trwania. 

Z Karoliną Bacą-Pogorzelską rozmawiamy 2 czerwca - to 464. dzień wojny, a na liczniku zrzutki jest wtedy 1 126 452 zł. Niedługo później, w dniu publikacji wywiadu, kwota jest wyższa już o prawie 70 tysięcy.

Zrzutka.pl: Przełożyłyśmy nasze spotkanie, ponieważ czekała Pani na dostarczenie karetki. Pozwolę sobie więc zacząć od pytania - Czy karetka dotarła?

Karolina Baca-Pogorzelska: Tak, karetka dojechała. Jest obecnie u mechanika, bo musimy mieć pewność, że może jechać dalej. Obecnie jest żółto-pomarańczowa i nie może tak jechać na front - zostanie przemalowana na zielono i będzie się nazywała Merida. Następnie ją wyposażymy i pojedzie pracować na Donbasie, ale ze względów bezpieczeństwa nie podajemy jeszcze, do której brygady trafi.

Z: A czy taka karetka, która jedzie na front różni się od takiej karetki, którą możemy zobaczyć np. na ulicach Wrocławia? 

K: Zasadniczo i tak, i nie. Jest to po prostu zwykła karetka, bo my nie kupujemy tych wojskowych karetek, ponieważ nie mamy do nich dostępu. Różni się natomiast wyposażeniem. W takiej karetce, która jedzie na front, na pewno będzie potrzebne więcej opatrunków izraelskich i okluzyjnych, kołnierzy ortopedycznych, pasów stabilizujących miednicę. Z drugiej strony są też sprzęty, które są klasycznie na wyposażeniu karetek, czyli np. stojak na kroplówkę, łóżko, defibrylator, kardiomonitor, respirator. No i kolor jest inny.


Z: Zrzutka na pomoc dla Batalionu Donbas działa już od ponad roku - w tym czasie ponad 5 tysięcy osób wpłaciło na nią łącznie 1 126 452 zł. Ta karetka to tylko jedna z bardzo wielu potrzeb, które udało się zrealizować. Czy jest Pani w stanie wymienić, co jeszcze udało się Pani zakupić, dzięki pieniądzom zebranym na zrzutce? 

K: Muszę otworzyć sobie ściągawkę, bo nie sposób z głowy wymienić, tyle tego jest. Mamy samochody: Dzik, Karolina, Laleczka, Quasimodo, Esmeralda, Karliczek, Grażyna, Cyganka, Księżniczka Lena, Belzebub, Duch, Fury Janusz, Matylda, Antracyt, Udaw, Izolda, Bachmut, Danka, Karetka Bartek, Karetka Merida, Laweta Wiola i quad - a do tego braliśmy współudział w zakupach kilku samochodów na południu wraz z zaprzyjaźnionym wolontariuszem Maksymem z Chersonia. A myślę, że i tak pewnie coś pominęłam. Część z samochodów dostaliśmy za darmo w formie darowizny, ale musieliśmy je wyremontować i pomalować. Oczywiście zawsze to jest mniejszy koszt niż zakup takiego samochodu, ale czasem w remont auta i tak trzeba wsadzić 20 tysięcy złotych. Zaczęłam od aut, bo one są jednym z większych wydatków, ale dodatkowo dużo czasu zajmuje ich przygotowanie. 

Ogromne pieniądze przeznaczamy również na zakup dronów. Najdroższy dron jakiego kupowaliśmy to Autel Evo za ok. 60 tysięcy zł. Później kupowaliśmy Maviki, które kosztowały do ok. 40 tysięcy zł. Mavic Enterprise kosztuje ok. 17 tysięcy zł, Pro ok. 18 tysięcy zł, a “zwykły” - ok. 7,5 tysiąca zł. Natomiast te zwykłe się nie zawsze i nie wszędzie sprawdzają, zawsze więc jesteśmy proszeni o takie z troszeczkę wyższej półki, żeby mogły spełniać swoją rolę. Nie każdy to rozumie - część wolontariuszy na przykład po prostu kupuje rzeczy w ciemno, nie będąc w kontakcie z ludźmi, którzy mają na tym pracować. Wydaje im się że zrobili coś super, a te rzeczy niekoniecznie się potem przydadzą. Więc pomagać trzeba, ale z głową. 

Kupujemy też takie rzeczy mocno taktyczne jeśli chodzi o wojsko: hełmy, słuchawki taktyczne, plecaki, śpiwory, karimaty, buty, mundury, nakolanniki, nałokietniki, generatory, baterie, krótkofalówki. Jedną z naszych akcji, która się bardzo poniosła w internecie, to była akcja “Ciepłe Gacie” z hasztagiem #ciepłegacie. Polegała na tym, że kupowałyśmy bieliznę termiczną dla wojskowych. Oczywiście poza sezonem, żeby pozyskać towar w jak najlepszej cenie. O ile dobrze pamiętam, to zdobyliśmy prawie 900 kompletów tych ciepłych gaci i mogliśmy przekazać je bardzo wielu jednostkom.

Kupujemy też Starlinki, jeżeli jest taka potrzeba, bo one dają możliwość jakiejkolwiek komunikacji i funkcjonowania tam na miejscu. Kupujemy sporo medycznych rzeczy, one ciągle schodzą i ciągle trzeba je kupować - m.in. bandaże izraelskie, stazy taktyczne, opatrunki okluzyjne, czyli te na rany klatki piersiowej, hemostatyki, ostatnio opatrunki na oparzenia fosforem, bo niestety taka potrzeba zaistniała, igły do odbarczania odmy, ale też pełne apteczki. W tamtym roku, na dzień dobry, rozesłaliśmy ponad setkę w pełni wyposażonych apteczek i teraz trzeba je doposażać. Niedawno przed swoim powrotem do Ukrainy kupowałam po prostu dla kolegów 10 opatrunków okluzyjnych i 5 hemostatyków. I ja za tych 15 opatrunków zapłaciłam 1500 zł, a to była jeszcze okazyjna cena!

Jak ja teraz słyszę, że mam nowy oddział, który się formuje, i mam tam 43 osoby do doposażenia, to mi siwych włosów przybywa. A ja nie umiem powiedzieć, że nie dam rady, no więc potem staję na rzęsach, żeby wszystko załatwić.

Kolejna, a obecnie jedna z najważniejszych spraw, to optyka. Celowniki to gigantyczne koszty. Przywiozłam teraz cztery i jeden termowizor - pięć tych pudełek było wartych 80 tysięcy złotych. A to kropla w morzu potrzeb, bo na liście mam kolejny celownik, dwa drony, drukarkę 3D, dwa samochody i kilka innych rzeczy. To studnia bez dna. 

Z: Ilu osobom Pani pomaga?

K: Ja w tym miejscu muszę od razu sprostować, że to nie jest wyłącznie Batalion Donbas, ale też ponad 40 innych jednostek wojskowych. Ta zrzutka zaczęła się od Batalionu Donbas, stąd jej nazwa. To miały być dwa transporty za 50 tys. dla Batalionu Donbas i na tym miało się skończyć. Ale nazwa została, bo już nie chciałam mieszać - ten Batalion Donbas gdzieś już się wbił w świadomość, natomiast pomagamy też innym jednostkom, które zawsze wiedzą, że mogą zadzwonić i wtedy to są takie bardzo celowane działania. My ich znamy i my wiemy, że taka potrzeba może zaistnieć. Czasem są sytuacje, w których oni się znajdują nagle, bo albo jakiś sprzęt został zniszczony, albo się popsuł, albo po prostu potrzebują pomocy systemowej, której nie dostają na dany moment. No i tak się to stado rozrosło do ponad 40 jednostek, ale faktycznie Batalion Donbas jest w czołówce tych przez nas wspieranych. Niemniej jednak rekord należy do jednego z batalionów 103 Brygady.

Z: A skąd Pani znała Batalion Donbas - ten od którego zaczęła się zrzutka?

K: Batalion Donbas to jest jeden z najbardziej legendarnych Batalionów od roku 2014. To jest jedna ze specjednostek, w której jest kilkanaście różnych pododdziałów. Ja poznałam chłopaków z tego Batalionu, kiedy pisałam książkę z Michałem Potockim “Czarne Złoto. Wojny o węgiel z Donbasu”. Poznaliśmy się w Słowiańsku na koncercie Oresta Lutego, zupełnie przez przypadek. Od tamtego czasu utrzymywaliśmy kontakt - oni cały czas walczyli, a ja od nich czerpałam wtedy wiedzę o tym, co się dzieje na froncie. Kiedy przyjechałam do Ukrainy 10 marca 2022 roku byliśmy w kontakcie i oni mnie wtedy zapytali, czy ktoś mógłby im kupić termowizor. Oni mieli na to pieniądze własne, bo sami zrobili zrzutkę w oddziale, ale chodziło o to, żeby go kupić w Polsce, bo w Ukrainie nie dało się go dostać. Wtedy był ten moment, kiedy wszystko nagle po prostu wyszło, a jak było to miało ceny kosmiczne. Tata mojego kolegi kupił ten termowizor, przewiózł go przez granicę, a ja im go przekazałam. 

To był jeszcze ten czas, kiedy tam wszystko funkcjonowało i znajomi z “Azowa” poprosili o samochody i oni płacili za nie, tylko te auta trzeba było znaleźć w Polsce, przygotować i przywieźć, no bo przecież oni nie mogli po nie wyjechać. No i my ze znajomymi do tych samochodów zawsze po prostu coś wrzucaliśmy, żeby powietrza nie wozić. I właśnie wtedy kolega z Batalionu Donbas powiedział, że oni dostali ten termowizor na początku wojny, ale że coś może jeszcze by się dało załatwić. Im wszystkim było na początku wstyd prosić. To znaczy jak mieli pieniądze to prosili, żebym coś załatwiła, ale o to żeby im coś dać, na co już nie mają pieniędzy, to się wstydzili prosić. Ale to już był ten czas, że było ciężko, więc ja powiedziałam wprost “Chłopcy, idziecie do dowódcy, piszecie mi listę rzeczy, których potrzebujecie na już”. No i oni to zrobili. To była lista z rzeczami jak plecaki, jakieś pasy, nakolanniki, nałokietniki, kamizelki kuloodporne”. My z Leną, moją przyjaciółką, się nad tym pochyliłyśmy i pomyślałyśmy, że przecież my nie możemy chodzić po znajomych i prosić ciągle, żeby dali “stówkę”, bo to był już taki koszt, że ja sobie nie wyobrażałam, jak my to mamy zrobić. Wtedy powiedziałam “Chodź, zrobimy jakąś zrzutkę”. 

Jak można prześledzić, zrzutka rzeczywiście była na początku założona na 50 tysięcy zł na Batalion Donbas. I to się udało zrobić w ok. 48 godzin! My kupiłyśmy wszystko, co było na tej liście chłopaków za wyjątkiem kamizelek kuloodpornych, które dostałyśmy za darmo od Fundacji Otwarty Dialog. No i to tak to się miało skończyć, ale te pieniądze płynęły. Lena zaczęła odbierać telefony: “Słuchaj, bo wy taką zrzutkę robicie. A nie miałybyście dla tej jednostki czegoś tam?” I ja pomyślałam, że ja po prostu przedłużę tę zrzutkę, ale nie będę jej zamykać, żeby otworzyć nową, bo ten link już wszędzie chodzi po internecie. Pomyślałam, że po prostu będę tłumaczyć, że to nie tylko na Batalion Donbas, który z resztą powiedział, żeby się tymi środkami dzielić. No i tak to się zaczęło rozkręcać. Ja nawet w sumie nie wiem, kiedy ten hamulec puścił na maksa. 


Z: A skąd Pani wiedziała co i gdzie jest najbardziej potrzebne?

K: Dostawałam informacje od jednostek, ktoś mnie odnajdywał na Facebooku, ktoś komuś dał namiar na mnie. Albo robiłam materiał i jechałam do jednostki i ja wtedy te konkretne potrzeby widziałam na własne oczy. Widziałam jaka jest bieda. I tak to mniej więcej cały czas wygląda, że to się po prostu samo kręci. Na szczęście dużą część rzeczy udaje się też za darmo zorganizować, co oszczędza pieniądze. W tej chwili na przykład mamy taką sytuację, że okazało się, że szpital w Pokrowsku potrzebuje tak podstawowych rzeczy jak worki na śmieci, papier toaletowy, Domestos, proszki do prania czy mokre chusteczki. A to wszystko zajmuje bardzo dużo miejsca, więc nie chciałam tego wozić z Polski. Pomyślałam więc, że kupię w Ukrainie, bo to przecież jest możliwe i to też dla ich gospodarki będzie dobre. Natomiast okazało się, że zakupy sfinansuje ELEOS i ja tylko muszę je zawieźć do Pokrowska. No więc czasem się zdarza tak, że nie muszę wydawać pieniędzy ze zrzutki, a czasem muszę ich wydać więcej, niż planuję.

Z: Tak jak Pani powiedziała - ta zrzutka się tak rozrastała i rozrastała i nagle się okazywało, że nie dość, że pieniądze płyną, to w ogóle potrzeby płyną i to wszystko płynie. Czy Pani widzi gdzieś koniec tego czy po prostu jesteśmy w rozpędzonym wagoniku cały czas?

K: No na razie granica została znowu przesunięta, bo miał być milion i szczerze naprawdę myślałam już o tym, żeby po tym milionie zamknąć zrzutkę, bo ja już naprawdę momentami nie wyrabiam na zakrętach. Ale w tamtym momencie miałam już listę, co potrzeba, gdzie i komu, więc jest na razie granica postawiona na 2 miliony. Ale ja się nie będę zarzekać, że cokolwiek, bo ja sama widzę co się dzieje, ja tam jestem cały czas i kiedy na własne oczy człowiek zobaczy, porozmawia, dotknie i poczuje to wie, jaka tam jest bieda. Więc pozostańmy póki co przy tym rozpędzonym wagoniku.

Z: Mówi Pani o tym, że człowiek na własne oczy widzi jaka jest bieda i czego brakuje i tak myślę, że te potrzeby po prostu się nie kończą, prawda? To nie jest tak, że możemy wymienić czego brakuje i potem to odhaczyć?

K: Nie, bo zupełnie inne są potrzeby wojskowe, o których mówię, a my wspomagamy nie tylko wojsko, tylko również cywilów oraz zwierzęta, bo przecież były momenty, kiedy woziliśmy niezliczone ilości karmy dla psów do schroniska w Bachmucie, kiedy jeszcze ono tam do sierpnia/września funkcjonowało. Załatwiamy lekarstwa dla cywilów, które ja kupuje na miejscu. I teraz ważna informacja, czemu też taka pomoc w takich miejscach jest potrzebna. W Ukrainie sklepy są i są zaopatrzone - logistyka ukraińska jest znakomita. Tylko że ceny są mało znakomite, a ci ludzie nie mają na to pieniędzy. Podam taki przykład, kilka domów dalej, tam gdzie ja mieszkam, w tej chwili jest mama z 22-letnim chłopcem z porażeniem mózgowym i ona nie chce wyjechać. Ona ma 7 tysięcy hrywien [ok. 800 zł - przyp. zrzutka.pl] zasiłku na tego niepełnosprawnego chłopca, nie może pracować bo jest sama z nim. Ja jej oczywiście pomagam - jakieś jedzenie przywożę, jakieś zakupy zrobię. Ale ostatnio poprosiła mnie ona i jeszcze jedna sąsiadka, żeby im kupić zapas leków na miesiąc, jak pojadę do apteki lepiej zaopatrzonej. Pojechałam do tej apteki i wydałam zdaje się jakieś 6 tysięcy hrywien na nie dwie, czyli powiedzmy 3 tysiące miesięcznie kosztują lekarstwa dla mojej sąsiadki i jej syna. A ona ma tylko 7 tysięcy hrywien. 

W naszym rozumieniu my kupujemy czasem takie właśnie drobne rzeczy, że ta kwota patrząc na wielkość zrzutki to jest jakiś grosz, ale ten grosz komuś świat stawia na nogi. A z drugiej strony kupujemy rzeczy warte kilkadziesiąt tysięcy złotych, które też mają za zadanie głównie ratować życie czy pomóc jakoś tak przeżyć. Najgorsze jest podejmowanie tych decyzji, bo jeżeli tych potrzeb nagle jest tyle, to ja nie wiem, co ja mam w pierwszej kolejności kupić. Mi zawsze brakuje tych pieniędzy w porównaniu do listy potrzeb, którą mam i to jest najtrudniejsze


Z: Mówi Pani o trudnych decyzjach, o tych przychodzących potrzebach, o zwiększaniu celu zrzutki. Jakie były wyjątkowe momenty pod kątem emocjonalnym podczas trwania tej zrzutki?

K: Wiele ich było. Najbardziej emocjonalne momenty są wtedy, kiedy patrzę na konto i widzę, że nie mam pieniędzy, a właśnie ktoś skredytował rzeczy za np. 70 tysięcy zł i ja wiem, że muszę to później oddać. I nagle się udaje! Jest złoty strzał! Bo czasami przychodzi ktoś i mówi: “Wpłacę Ci 30 tysięcy”. 

Takim momentem na pewno było też pierwsze auto, bo to miało być jedyne auto. To była Laleczka dla Batalionu Donbas. Kiedy udało nam się zebrać pieniądze i kupić to auto, to był niesamowity moment. Nie wiedziałam, że później będzie tyle samochodów, ale mimo to nadal każde auto jest takim przeżyciem dla nas, bo samochód to jest po prostu walka. Walka o papiery, żeby legalnie przejechało, to jest walka o mechaników, którzy czasem łapią się za głowę, co my im dostarczamy, to jest też walka z czasem, bo wyjazd się szykuje, a tu nagle jeszcze jakaś usterka się znajdzie.

Takim momentem był też zakup pierwszej karetki. Na początku roku dostaliśmy fantastyczną ofertę. To był Transit z 2014 roku przystosowany już na karetkę. Jego wartość to powinno być pewnie z 50 tysięcy zł, a cena wynosiła 34 tysiące zł. I ja wtedy myślałam, że muszę mieć tę karetkę, ale nie wiedziałam, skąd wziąć takie pieniądze! I w pewnym momencie zgłosił się człowiek i powiedział “Karolina, ile tam ci jeszcze brakuje?”, ja mu odpowiedziałam, że nic prawie nie mam. A on na to “Dobra, idę na zrzutkę, masz 30 tysięcy - kupuj karetkę”. Pamiętam, siedziałam wtedy z medykami, do których ta karetka miała trafić i się popłakałam strasznie, bo ja w tę karetkę to w ogóle nie wierzyłam, bo ta oferta była bardzo ograniczona czasowo, a my tych pieniędzy kompletnie nie mieliśmy. 

Po prostu tam, gdzie jest dużo zer, tam są emocje - czy zdążymy, czy nie zdążymy, uda się, nie uda. No i zazwyczaj się udaje jakimś psim swędem - czasem ktoś coś skredytuje, jak nie ma pieniędzy na zrzutce, a czasem są takie niespodzianki jak wczorajsza. Powiedziałam, że nie znajdę 13 tysięcy na bardzo konkretny termowizor dla Batalionu Donbas. No nie miałam tych pieniędzy i kropka. Wczoraj poszłam odebrać paczkę do dobrej duszy, która nam pomaga i zaopatruje nas w dobrych cenach. Ja patrzę, a w przesyłce było jedno pudełko więcej i to właśnie ten termowizor! I ta dobra dusza mówi: “Masz, na Dzień Dziecka”. I ja już teraz wiem, że tych 13 tysięcy nie muszę szukać, a jak one się znajdą to już wiem, że kupię następnego drona, który kosztuje 18 tysięcy. No ale to trzeba dozbierać, więc emocji nie brakuje. 

Z: Ponad 5 tysięcy osób wpłaciło na zrzutkę dla Batalionu Donbas, a udostępniona w internecie została ponad 8 tysięcy razy - to daje poczucie, że jest dużo osób, którym zależy. A proszę mi powiedzieć, ile osób pomaga Pani na miejscu?

K: Mam swoją ekipę, na którą mogę liczyć. Lena jest obecnie w Polsce, a w Kijowie pomaga mi jej mama i kupuje rzeczy w Ukrainie, więc nie trzeba ich przewozić przez granicę. Jest Maciej, który jest specjalistą od wyszukiwania najtańszej medycyny. Jest Wojtek, który nie wiem, jakim cudem ogarnia zniżki na optykę. Jest Adrian, który w zasadzie przewoził wszystkie samochody. Jest Gabrysia, która kupuje rzeczy w Polsce, kiedy ja jestem w Ukrainie. Jest Ania, która zawsze jest do dyspozycji i szybko może ogarnąć drobniejsze rzeczy. Jest Kasia, która nie lubi jak się o niej mówi, i która bardzo często coś kupuje. To wszystko jakoś się toczy - gdzieś tam, ktoś się włączy: pojedzie, zrobi research, ogarnie fizycznie na miejscu. Nie wiem, jak ja bym bez tych ludzi mogła funkcjonować. Bez tej logistyki, która się w Polsce odbywa, to ja bym tego nie udźwignęła.

Z: A kto pomaga z Ukraińskiej strony? Bo zrzutka jest polsko-ukraińska, prawda?

K: No tak, zrzutka jest polsko-ukraińska. Jej współorganizatorka, Lena, jest Ukrainką. Po stronie ukraińskiej jest też Wowa, który często użycza w Charkowie swojego magazynu i który pomagał w przewiezieniu samochodów, bo polscy kierowcy mogli dojechać na przykład tylko do Kijowa, on je odbierał i jechał dalej. To wszystko jest kooperacją. Jest fundacja блага надія, która pomaga w takich sytuacjach kryzysowych, kiedy trzeba załatwić dokumenty na przykład na samochód. To prawda, że więcej jest tej polskiej logistyki, ale to zdecydowanie jest taka polsko- ukraińska współpraca.


Z: Jest Pani ciągle w biegu, ciągle na telefonie, pisze Pani artykuły, a kiedy Pani śpi?

K: Nie no, ja śpię. Czasem zdecydowanie za mało, ale to nie jest tak, że doba jest za krótka. Ja rzeczywiście muszę bardzo umiejętnie gospodarować czasem, biorąc też pod uwagę, że jego część spędzam za kierownicą. Czas musi być na wszystko. Jakby tak policzyć odkąd ja wyjechałam, czyli 10 marca 2022, to praktycznie rok spędziłam w Ukrainie. Ja tam po prostu zamieszkałam. Nie miałam ani jednego dnia wolnego, ale to nie jest tak, że każdy dzień wygląda tak samo. Są takie dni, w które po prostu trzeba sobie pozwolić na odpoczynek. Tam gdzie ja mieszkam jest bania, czyli sauna, którą trzeba rozpalić, żeby była ciepła woda. Można wtedy połączyć przyjemne z pożytecznym, to znaczy skorzystać z sauny i się wykąpać w ciepłej wodzie, co nie jest codziennością. To są takie momenty, z których trzeba korzystać. Trzeba próbować znaleźć czas na sen, bo inaczej dobrze nie będzie. 

Z: A skąd pani bierze siłę? Skąd bierze motywację, żeby jechać dalej w tym rozpędzonym wagoniku?

K: Ja mam dwie córki. Jedna ma siedem i pół roku, druga ma dziewięć lat. I wie Pani, ja sobie patrzę na te dzieci w Ukrainie. Ostatnio obejrzałam taki filmik, jak dzieci szły do schronu w Kijowie, usłyszały wybuch i zaczęły z krzykiem biec do tego schronu. To była obrona przeciwlotnicza, która zestrzeliła kolejnego iskandera i jak ja sobie pomyślałam, że ja bym widziała swoje dzieci na takim filmie, to mi by serce pękło. I może to jest slogan, i może mało kto w to wierzy, ale jeżeli ta wojna nie zatrzyma się w Ukrainie, to my prędzej czy później, może nie za rok, może nawet nie za pięć, ale my będziemy następni. Rosja się nie zatrzyma, to jest szalony kraj. To nie jest tylko szalony Putin, to jest imperialistyczny kraj terrorystyczny i jeżeli komuś się wydaje, że to by do nas nie doszło, to jest nieprawda. Ja nie chcę oglądać moich czy innych dzieci w takiej sytuacji. Ja nie chcę słyszeć w moim kraju syren. Ja nie chcę słyszeć eksplozji. Ja nie chcę widzieć wychodząc na balkon pracującej obrony przeciwlotniczej i tych kul ognia, które się wtedy widzi. Ja nie chcę się zastanawiać, czy na mój dom albo dom sąsiada spadną odłamki rakiety, albo innego irańskiego drona. I chyba to jest to.

Z: Przyznam, że trudno mi teraz przejść do kolejnego pytania. To co Pani powiedziała, było bardzo mocne. 

K: Ze mną to jest trochę tak, jak to się mówi “jak się ma miękkie serce, to trzeba być twardym”, a ja mam bardzo miękkie serce. Ale z drugiej strony prawda jest taka, że mi też czasem brakuje siły. Kiedy muszę przejechać przez granicę, to mnie boli brzuch, bo ukraińska granica to jest piekło, wszyscy są już zmęczeni, wszyscy są na siebie wściekli. Ale z drugiej strony potem przyjdzie do mnie ta Olena z tym chorym chłopcem, albo przyjdzie taki drugi dziadek. No i co? Nie zrobię? Nie przyjadę? Nie pojadę? 

No i chyba też najbardziej mnie te sprawy związane z dziećmi bolą, bo jak jadę gdzieś i widzę te dzieciaki, które mają po parę lat i tak naprawdę wiele z nich na wschodzie przecież żyje od urodzenia w rzeczywistości wojennej, bo ta wojna zaczęła się w 2014 roku. Zresztą nawet pisałam wczoraj artykuł o zabitych dzieciach na wojnie, tak z okazji Dnia Dziecka. Rosjanie przecież atakując Kijów zabili również dzieci. Oficjalnie w tej chwili od 24 lutego zginęło 484 dzieci, a to nie są pełne dane, ponieważ nie mamy miarodajnych danych z Mariupola czy z Wołnowachy. A o samym Mariupolu mówi się, że zginęło 20 tysięcy cywilów, a to są bardzo ostrożne szacunki! Ich było więcej, bo niektóre organizacje mówią nawet, że 40. No to nawet, jeśli to było 20 tysięcy cywilów, to możemy się domyślać ile wśród nich było dzieci. 19 tysięcy dzieci ukraińskich zostało deportowanych do Rosji. Prawie tysiąc dzieci zostało rannych, kilkaset dzieci ukraińskich od 24 lutego straciło na wojnie oboje rodziców - są sierotami, a kilkaset kolejnych straciło przynajmniej jedno z rodziców. To są dane, które powinny każdemu wyskakiwać z lodówki każdego dnia, jak sobie chce spojrzeć w lustro i powiedzieć “To nie jest nasza wojna”! Bo jak my tak będziemy mówić, bo jak takich wariatów jak ja będzie mniej, to skończy się to tym, czym skończył się rok 2014 - zapomnimy, zamrozimy i damy przyzwolenie. To co zrobiliśmy po roku 2014, to co zrobił cywilizowany zachodni świat, kiedy podpisywał umowę Nord stream 2. Wszyscy na to pozwalali. Tam ginęli ludzie, a my robiliśmy biznesy z Rosją

Ja bym chciała już tę zrzutkę zamknąć. Tylko nie dlatego, że mi nie starczy siły albo motywacji czy ludziom, z którymi ja pracuję. Tylko dlatego, że ona nie będzie już więcej potrzebna. To wszystko. I to jest moje największe marzenie - zamknąć to, ale tylko na takich warunkach.

Wpłać na zrzutkę “Batalion Donbas potrzebuje wsparcia” i wesprzyj 40 ukraińskich jednostek wojskowych oraz najbardziej potrzebujących cywilów



Facebook Twitter