Na ratowanie życia Michaliny, na diagnostykę i leczenie .
Na ratowanie życia Michaliny, na diagnostykę i leczenie .
Nasi użytkownicy założyli 1 226 447 zrzutek i zebrali 1 348 804 824 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Opis zrzutki
Dzień dobry, mam na imię Ania i jestem mamą dwóch wspaniałych dziewczyn, 20-letniej Michaliny i 24-letniej Joanny.
Joanna cierpi na Zespół Aspergera, ale moja prośba o pomoc, którą do Państwa kieruję dotyczy pierwszej z wymienionych córek, czyli 20-letniej Michasi. Niestety ona sama jest na takim etapie choroby, że nie jest w stanie osobiście napisać tej prośby, dlatego ja czynię to w jej imieniu, oczywiście w swoim własnym równie bardzo o tę pomoc proszę.
Mam też do Państwa ogromną prośbę dotyczącą dość obszernego opisu: wiem, że ludzie niechętnie czytają długie opisy, jednakże historia choroby Michaliny jest obszerna i tylko opisana w całości daje pełen obraz tego, jak wiele ta młodziutka dziewczyna doświadczyła w życiu i co w przybliżeniu czeka ją w najbliższej przyszłości.
Historia Michasi jest bardzo skomplikowana, trudna i zagmatwana, a jej problemy zdrowotne zaczęły się bardzo dawno temu i trwają po dzień dzisiejszy.
W czwartym miesiącu życia w związku z tym, iż córka przestała przybierać na wadze, a lekarze mieli problem z ustaleniem diagnozy, córka trafiła na oddział niemowlęcy jednego z poznańskich szpitali. Przyrost masy ciała ustał w trzecim miesiącu życia i mimo moich wcześniejszych, usilnych starań, wielokrotnych wizyt u lekarzy pediatrów (także w gabinetach prywatnych),
oraz u lekarzy specjalistów jak: laryngolog, chirurg, nie postawiono żadnej trafnej diagnozy.
Na oddział szpitalny córka trafiła osłabiona i odwodniona, i dopiero tam stwierdzono, że powodem wszystkich problemów jest po prostu nietolerancja białka mleka krowiego o bardzo nietypowych objawach.
Cieszyłam się wówczas, że mamy diagnozę, że wiemy już jak postępować dalej i jak pomóc wrócić do zdrowia mojej kochanej córeczce. Niestety mój wewnętrzny spokój nie trwał długo, ponieważ na oddział niemowlęcy, na którym leżała córka został przyjęty maluszek zarażony rota wirusem, czego wynikiem było zainfekowanie całego oddziału i zarażenie wszystkich leżących wówczas na nim niemowlaczków. Oddział został zamknięty, a wszystkie dzieci wraz z rodzicami zostaliśmy przewiezieni na oddział zakaźny.
Kiedy córka trafiła na oddział niemowlęcy miała uszkodzony przewód pokarmowy z powodu nietolerancji białka mleka krowiego, oraz z powodu tego, że diagnoza była stawiana zbyt długo. Kiedy więc okazało się, że na domiar złego zarażona została jeszcze rota wirusem, jej stan zdrowia, odporność i uszkodzenie przewodu pokarmowego zostały tak osłabione, iż niestety wystąpił stan zagrożenie życia. Dwa dni później u córki doszło także do zapalenie oskrzeli, a jej stan określano mianem krytyczny.
Po dwóch miesiącach leczenia wyszłyśmy w końcu do domu. Strasznie się bałam wracać do domu. Karmienie Michasi było wtedy walką o każdy łyczek specjalistycznego mleka Bebilon Pepti MCT (mleko dla dzieci z nietolerancją białka mleka krowiego i z zespołem złego wchłaniania, który był wynikiem silnego uszkodzenia całego przewodu pokarmowego). Michasia była wówczas karmiona 12 razy dziennie, porcjami po 10 ml mleka. Większe ilości natychmiast ulewała. Po powrocie do domu było bardzo ciężko, przewód pokarmowy regeneruje się bardzo powoli, więc problemy z przyrostem masy ciała, odpornością, wypróżnianiem utrzymywały się jeszcze bardzo długo.
Córka łapała różne infekcje, także bakteryjne z powodu czego przez pierwszy rok życia często bywaliśmy w szpitalu (najczęściej na oddziale gastroenterologicznym). Podczas jednego z pobytów w szpitalu (około 7 miesiąca życia córeczki), Michasia została przyjęta na oddział chirurgii, ze względu na brak miejsc na oddziale gastroenterologii. Miała tam leżeć jedną dobę, do zwolnienia się miejsca na oddziale gastro. Okazało się, że sytuacja ta stała się prawdziwym zrządzeniem losu, pewnego rodzaju szczęściem w nieszczęściu. Ponieważ córka znalazła się na oddziale chirurgii, a niestety miała problemy z wypróżnianiem się (nagminne zaparcia), w wyniku czego często dochodziło do powstawania szczelinek odbytu, poprosiłam lekarzy chirurgów o skontrolowanie tej części ciała. Był obchód lekarski, a na nim chyba około ośmiu lekarzy chirurgów. Dokonali oględzin córki i powiedzieli, że wszystko jest w porządku, wówczas jeden z lekarzy zasugerował pewną wątpliwość: jego zdaniem córka miała wrodzoną wadę odbytu, a dokładniej tzw. odbyt przesunięty co oznacza, że odbyt jest w jednym miejscu, zaś zwieracz odbytu znajduje się obok, co praktycznie uniemożliwia swobodne wypróżnianie się i powoduje ciągłe zaparcia (do tej pory ów zaparcia cały czas były przez lekarzy uzasadniane, jako skutek wcześniejszego uszkodzenia przewodu pokarmowego).
Zostałyśmy wtedy na oddziale chirurgii na trochę dłużej w celu diagnostyki. Niestety podejrzenie doktora okazało się słuszne, a jedynym sposobem na przywrócenie pełnej sprawności odbytu i zapobiegnięciu poważnym skutkom tej wady było zaplanowanie skomplikowanej operacji. Żeby operacja mogła się odbyć córka musiała przejść sporo specjalistycznych badań, niestety niektóre musiały być wykonywane pod pełną narkozą.
Operacja odbyła się w 11 miesiącu życia Michasi i zakończyła się powodzeniem (w sensie technicznym). Niestety kilka dni później rana pooperacyjna przestała się goić, potem zaczęła ropieć, a stan córki pogarszał się. Okazało się, że rana pooperacyjna została zainfekowana szczepem bardzo niebezpiecznej bakterii (występującej w szczególności na oddziałach chirurgicznych) o nazwie: pseudomonas aeruginosa, w tłumaczeniu jej nazwa brzmi: pałeczka ropy błękitnej. Rana, w tym całe krocze wyglądało jak miejsce po oparzeniu, z którego zeszła skóra. Ból, cierpienie i bardzo, bardzo długie leczenie, gdyż bakteria ta strasznie szybko mutuje i uodparnia się na stosowane leki.
Całkowity proces powrotu córki do zdrowia po wszystkich wyżej opisanych problemach zdrowotnych trwał kilka lat i wymagał: stosowania drastycznej diety (bezmlecznej, bezglutenowej i bezcukrowej), nieustannych kontroli lekarskich, ograniczania zabaw typu: piaskownica, basen itd. Córka nie mogła uczęszczać do przedszkola, a jej styczność ze światem zewnętrznym musiała przebiegać bardzo powoli, oraz rozważne (wszyscy domownicy musieli bardzo uważać żeby nie przynosić do domu żadnych infekcji).
Kiedy córka rozpoczęła naukę w szkole podstawowej, była dzieckiem wrażliwym i dość nieufnym. Myślałam wtedy, że po prostu jest bardziej wstydliwa od innych, no bo przecież nie wszystkie dzieci muszą być przebojowe. Z czasem ta wstydliwość zaczęła przybierać na sile, a córka miała coraz więcej problemów w kontaktach z rówieśnikami, zaczęła też opuszczać się w nauce. Usilnie poszukiwałam przyczyny tych wszystkich problemów. Córka była diagnozowana przez Poradnię Psychologiczno Pedagogiczną, przez neurologa i neuropsychiatrę, była też hospitalizowana (rok 2013) na oddziale neuropsychiatrii w Poznaniu. Zdiagnozowano wówczas u córki: zaburzenia około-rozwojowe oraz SLI*.
*SLI, czyli specyficzne zaburzenia językowe, to trudności w przyswajaniu przez dzieci języka ojczystego, pomimo faktu, iż dziecko rozwija się całkowicie prawidłowo, zarówno pod względem fizycznym, jak i poznawczym. Oznacza to, że przyczyn SLI nie należy doszukiwać się w:
- nieprawidłowym rozwoju układu nerwowego,
- uszkodzeniach i zaburzeniach słuchu,
- zaburzeniach psychicznych,
- występowaniu autyzmu,
- nieprawidłowej budowie i sprawności narządów artykulacyjnych.
Warto także nadmienić, że przyczyną SLI nie jest również zaniedbanie dziecka. Zachowanie rodziców, ich działanie, podobnie jak działanie środowiska, w którym przebywa dziecko, nie może wywołać SLI. Specyficzne zaburzenia językowe pojawiają się z przyczyn nierozpoznanych.
O zjawisku SLI mówi się w momencie, gdy deficyty językowe u dziecka przekładają się na jego funkcjonowanie zarówno wśród rówieśników, jak i w szkole, narażając tym samym dziecko na wiele przykrości. Występowanie specyficznych zaburzeń językowych nie ma jasno określonych przyczyn. Badacze uważają, że powodem takiego zjawiska może być nietypowe działanie układu nerwowego. Być może na takie funkcjonowanie układu nerwowego nakładają się również inne czynniki, niestety dotąd nieznane.
W Polsce do niedawna praktycznie nie istniały narzędzia badawcze do diagnozowania SLI, a co za tym idzie dostępność jakichkolwiek sensownych terapii praktycznie nie istniała. W Poznaniu znalazłam tylko dwie panie doktor, które miały w tym zakresie wiedzę. Poszukiwanie logopedy, który podjąłby się właściwej terapii niestety okazało się niewykonalne. Udało mi się wówczas znaleźć dla córki terapię za pomocą metody Tomatisa®. Jest to program naturalnej stymulacji neurosensorycznej, który znacząco poprawia zdolności motoryczne, emocjonalne i poznawcze, ale jest zarazem bardzo drogi. Udało mi się zaoszczędzić środki na odbycie przez Michasię trzech (dwutygodniowych) sesji tą metodą. Terapia ta przyniosła poprawę, ale córka nadal miała trudności w nauce, jak i coraz większe problemy w kontaktach z rówieśnikami. Dzieci niestety nie rozumieją takich problemów, dokuczają, czasem wyśmiewają w konsekwencji czego, Michasia coraz bardziej zamykała się w sobie, a z czasem w ogóle nie chciała chodzić do szkoły.
W 2015 roku nastąpiło drastyczne pogorszenie stanu zdrowia Michasi i aby córka mogła dalej kontynuować naukę trzeba było uruchomić tryb nauczania indywidualnego. Niestety jej samopoczucie ciągle się pogarszało i pomimo, iż Michalina od roku 2013 korzystała z systematycznej pomocy psychologa to jej samoocena ciągle się umniejszała. W konsekwencji musiałyśmy skorzystać także z pomocy lekarza psychiatry, który stwierdził wówczas depresję. Było na tyle źle, że od razu wdrożył leki przeciwdepresyjne. Przez dwa lata dawki leków były modyfikowane, było też stosowane leczenie kojarzone, czyli przy pomocy innych leków, które miały wspierać działanie tego pierwszego. Oczywiście starałam się też, żeby Michasia mogła rozwijać swoje pasje, żeby pielęgnowała swoje zainteresowania, żeby systematycznie spotykała się z przyjaciółkami. Wtedy jeszcze codziennie uprawiała sport, bardzo lubiła różnego rodzaju prace manualne, jak wyplatanie makram, tworzenie biżuterii, kartek okolicznościowych, itp. Jednakże mimo wszystko jej zdrowie ciągle (powoli) podupadało.
Niestety w 2017 roku przyszło kolejne drastyczne pogorszenia zdrowia Michasi, na tyle poważne, że pojawiły się myśli samobójcze. Mimo kolejnych zmian leków, uruchomienia innych rodzajów terapii, ostatecznie Michasia wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. Tam od razu na początku swojego pobytu doznała ogromnego wstrząsu, ponieważ pani, która leżała z Michaliną na pokoju odebrała sobie życie (w trakcie nocy pocięła sobie żyły na łóżku, obok łóżka Michasi, w malutkim pokoiku, w którym były tylko we dwie). Taka sytuacja w tym szpitalu nie miała miejsca od ponad 25 lat. Zdarzyła się akurat wtedy kiedy 17-letnia dziewczyna liczyła na to, iż szpital to miejsce gdzie osoby chore otrzymują pomoc. Niestety taka pomoc nie nadeszła, a leki i terapie nadal nie pomagały. W końcu córka została wypisana do domu, z zaleceniami do dalszego stosowania leków (z nadzieją, że może potrzeba jeszcze czasu i zaczną działać). Postawiono jedynie kolejne rozpoznania, oprócz depresji stwierdzono: fobię społeczną, oraz dysmorfofobię, czyli zaburzenia w postrzeganiu swojego wyglądu. Po wyjściu ze szpitala pan profesor, który prowadził córkę w gabinecie prywatnym, nadal usiłował znaleźć lek, na który córka wreszcie by zareagowała - bezskutecznie.
Zaczęłam szukać innych metod leczenia. Znalazłam sposób na leczenie depresji lekoopornej za pomocą terapii TMS, czyli przedczaszkowej stymulacji magnetycznej. Metoda ta często pozwala na uzyskanie pozytywnych efektów, ale ponieważ jest to stosunkowo nowa metoda leczenia, postanowiłam udać się na konsultację do prekursorki tej metody w Polsce pani prof. Joanny Rymaszewskiej, która jest kierownikiem Klinikii Psychiatrii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Niestety pani profesor nie zakwalifikowała Michasi do leczenia tą metodą, gdyż przeciwwskazaniem były choroby towarzyszące jak: SLI, zaburzenia około-rozwojowe, dysmorfofobia, fobia społeczna itd.
Minął niecały rok, Michasia już wcale nie wychodziła z domu, zaczęła się kompletnie poddawać i tracić nadzieję, że ktokolwiek może jej pomóc. Nie była w stanie wyjść na spacer, na zakupy, nie miała ochoty kompletnie na nic, a jej stan pogarszał się dalej, więc znów musiała pójść do szpitala. Tam ponownie skupiono się jedynie na doborze leków (wypróbowano wtedy ostatnie dostępne na polskim rynku leki przeciwdepresyjne i przeciwlękowe). Oczywiście poprawa nie nastąpiła. Szpital nie zapewniał Michalinie żadnych terapii, bo brakowało personelu, kolejnych badań nie wykonywano, bo nie widziano ku temu wskazań. Wypisałam więc Michasię do domu, w stanie gorszym niż ją wówczas do szpitala zawiozłam, ale oczywiście z zaleceniami do dalszego stosowania (niedziałających) tabletek.
Nie było już żadnych możliwości farmakologicznych. Wszelkie terapie (indywidualne, grupowe, poznawczo-behawioralne, prywatnie i na NFZ) zawiodły, terapia TMS też nie wchodziła w grę. Znów przetrząsałam internet. Znalazłam informacje, że czasem depresja wynika z powodu zatrucia organizmu (np. przez metale ciężkie), lub z powodu pasożytów, albo też w wyniku różnego rodzaju nietolerancji pokarmowych. Znalazłam specjalistów, którzy oczyścili, odrobaczyli i suplementowali organizm Michasi. Niestety nadal nie nastąpiła żadna, nawet najmniejsza poprawa. Stan zdrowia Michasi wciąż się pogarszał.
Próbowałyśmy też biorezonansu i akupunktury, w trakcie leczenia tymi sposobami, lekarz zasugerował, żeby Michalina stosowała dietę nie łączenia białek i węglowodanów w jednym posiłku. Choć stosowanie tej diety wcale nie jest łatwe, to Michalinie bardzo się spodobała. Niestety z czasem dieta zaczęła przeobrażać się w prawdziwą obsesję na temat zdrowego żywienia, oraz liczenia kalorii.
Tak zaczęła się nasza walka z kolejną, straszną, podstępną chorobą jaką jest anoreksja.
Wcześniejsze problemy zdrowotne i ich leczenie, nie przynosiły żadnej poprawy stanu zdrowia Michasi, mimo iż ona zawsze starała się zastosowywać do zaleceń lekarzy i terapeutów, skrupulatnie przyjmowała leki. W przypadku anoreksji chora nabiera złudnych przekonań, że wreszcie zaczyna mieć nad czyś kontrolę i co gorsza widzi tego efekty w postaci nieustającego spadku masy ciała. Ciągła utrata na wadze powoduje, więc satysfakcję oraz zadowolenie, oczywiście odczucia te szybko mijają, więc chora znów dąży utraty masy ciała. W ten sposób osoby chore na anoreksję wpadają w tryb błędnego koła tej podstępnej i manipulacyjnej choroby. Z czasem zachowują się jak osoby totalnie od tej choroby uzależnione, wręcz zaczynają traktować ją jak najlepszą przyjaciółkę, zaś każdego kto chce pomóc traktują jak wroga, który chce odebrać to co mają najlepszego, jedyną rzecz, która je ”uszczęśliwia”. Osoby chore na anoreksję nie rozumieją, że ich zdrowie coraz bardziej podupada i, że choroba zagraża ich życiu. Nie zauważają także, że stają się coraz bardziej wychudzone i choć z ciała wystają kości, a w ich głowach wciąż kołacze myśli, że trzeba nadal chudnąć.
Od czasu kiedy Michalina zaczęła skrupulatnie liczyć kalorie, od razu była objęta opieką pani psycho-dietetyk i psychoterapeuty oczywiście w gabinetach prywatnych, gdyż NFZ nie ma żadnych propozycji leczenia ambulatoryjnego dla osób zmagających się z anoreksją. Mimo, że córka miała zapewnioną opiekę psycho-dietetyczki od samego początku choroby, a wizyty odbywały się co tydzień, to niestety nie udało się zatrzymać u córki spadku masy ciała. W czerwcu tego roku córka ważyła 37,5 kg przy wzroście 170 cm, co dawało wynik BMI: 13,5. Ponieważ takie parametry to stan zagrożenia życia, dalsze leczenie Michaliny poprzez wizyty ambulatoryjne nie mogły się dale odbywać. Żaden lekarz, żaden psycholog ani dietetyk nie chce i nie może brać na siebie odpowiedzialności za dalsze leczenie osoby tak wyniszczonej, której życie jak często nazywają jest jak tykająca bomba.
Wówczas okazuje się, że pozostaje tylko szpital psychiatryczny i podawanie jedzenia za pomocą sondy do żołądka (na siłę, na czas karmienia stosowane są pasy). Po doświadczonych traumach, oraz braku jakiejkolwiek pomocy na oddziałach psychiatrycznych, udało mi się załatwić córce przyjęcie na oddział endokrynologii w Poznaniu, ale tam córka i tak ostatecznie otrzymała skierowanie do szpitala psychiatrycznego, gdyż leczenie anoreksji może być prowadzone tylko w tym straszliwym miejscu. Michasia odmówiła kolejnej hospitalizacji na oddziale psychiatrycznym, a tym bardziej takiemu sposobowi leczenia.
Oczywiści wiadomo, że osoba tak bardzo chora odmówi, wtedy jedyną opcją żeby w takiej sytuacji zmusić chorą do tak drastycznego sposobu leczenia jest jej ubezwłasnowolnienie (groźba utraty życia nie jest dla osób chorych na anoreksję praktycznie żadną groźbą). Decyzja przed, którą wówczas zostaje postawiony rodzic wobec własnego dziecka jest najgorszym koszmarem. Córka powiedziała mi wtedy: „mamo, jeśli mi to zrobisz odbiorę sobie życie”, lekarze natomiast, że jeśli ja tego nie zrobię to życie odbierze córce anoreksja. To z czym zmaga się wówczas człowiek, to co działo się wtedy w mojej głowie było przerażające. Wiedziałam przecież jak do tej pory wyglądało leczenie Michasi na oddziale psychiatrii. Chorzy są faszerowani lekami, psychoterapia się nie odbywa, bo brakuje personelu. Pielęgniarki, zwłaszcza te z większym stażem pracy są wypalone, a opieka nad chorymi psychiatrycznie bardzo je irytuje, co okazują na każdym kroku (kompletny brak empatii i dbania o godność tych osób). Leczenie anoreksji poprzez karmienie na siłę może spowodować więcej szkód niż pożytku, a przyrost masy ciała jest na tyle drastyczny, że osoba chora kompletnie nie jest w stanie tego zaakceptować.
W mojej głowie roiło się od pytań. Jedno z nich brzmiało: co jeśli córka po wyjściu ze szpitala będzie tak rozżalona i odarta z godności, że spełniłaby swoją groźbę o odebraniu sobie życia.. Płakałam.. Bałam się.. To wszystko było i jest strasznie trudne do udźwignięcia. Nikt nie chce doradzić co robić, nikt nie chce być współodpowiedzialny. Pozostajesz z tym sama i dalej walczysz o swoje ukochane dziecko najlepiej jak potrafisz.
Ja znalazłam prywatny ośrodek, który zajmuje się leczeniem zaburzeń odżywiania i natychmiast zawiozłam tam Michalinę. Okazało się, że prywatny ośrodek to jedyna alternatywa zamiast szpitala. Córka zgodziła się tylko dlatego, iż wiedziała, że jeśli nie tam to pozostaje szpital psychiatryczny i karmienie z użyciem sondy. Terapię w ośrodku Michasia rozpoczęła 12 lipca 2021 roku. Terapia trwała 5 tygodni i polegała na powolnym zwiększeniu masy ciała o 0,5 kg tygodniowo, poza tym chore są objęte stałym nadzorem asystentek. Ośrodek zapewnia także 130 godzin na miesiąc różnego rodzaju zajęć terapeutycznych. Ośrodek, w którym była Michalina ma miano jednego z najlepszych w Polsce. Miejsce to jest prowadzone między innymi przez profesora psychiatrii, który jak na uzyskany tytuł naukowy jest stosunkowo młodym człowiekiem. Kiedy czytałam o tym lekarzu w internecie (jeszcze przed przyjęciem Michasi), dowiadywałam się o nim dużo dobrego. Między innymi, że nawet jeśli terapia w ośrodku jest bezowocna, to on nie pozostawia swoich podopiecznych samych sobie. Jest to lekarz, który drąży, obserwuje, prowadzi co tygodniową terapię z rodziną, poszerza wywiad, szuka i próbuje zrozumieć, oraz znaleźć podłoże anoreksji u danej pacjentki. Jak sam powiedział Michasia to jeden z jego bardziej skomplikowanych przypadków, a cały przebieg jej chorowania to, że nie działają żadne leki ani żadne terapie musi mieć jakąś przyczynę. Biorąc pod uwagę to co Michasia przeszła od czasu niemowlęctwa do dnia dzisiejszego spowodowało, że pan profesor podejrzewa, iż córka może cierpieć na przewlekłe zapalenie mózgu o charakterze autoimmunologicznym, genetycznym itp.
Niestety w Polsce diagnostyka ukierunkowana na te schorzenia nie jest możliwa, gdyż istnieje tylko kilka dostępnych badań, które nie wiele mówią na temat tych schorzeń. Jeśli diagnostyka jest nie możliwa to oczywiście nie ma też odpowiednich form leczenia. Pierwszym krajem, który diagnozował i leczył tego typu schorzenia to USA, jednakże bardzo dużym uznaniem cieszy się także Klinika Neuroimmunologii VIVERE w Kijowie, Ukraina. Córka miała wykonane te kilka badań dostępnych w Polsce jednak pilnie potrzebna jest pełna diagnostyka i odpowiednie, celowane leczenie. W przypadku Michasi liczy się czas, ponieważ jeśli potwierdzą się przypuszczenia pana profesora to może oznaczać, że córka choruje już bardzo długo, a im choroba dłużej atakuje mózg tym rośnie ryzyko trwałych uszkodzeń. Ponadto konieczność natychmiastowego podjęcia działań w kierunku diagnostyki i leczenia wynika również ze względu na anoreksję i jej ciężki przebieg zwłaszcza, że życie Michasi wciąż jest zagrożone.
Ze względu na stan zdrowia Michaliny, Klinika zaprasza córkę już 17 września br. na pierwszy przyjazd celem wykonania diagnostyki, potem wracamy do domu i czekamy na wyniki około miesiąca i wracamy na leczenie.
Jak się Państwo domyślają leczenie i koszty związane z wyjazdem do Kliniki w Kijowie kompletnie mnie przerastają. Lata dotychczasowego leczenia kompletnie spustoszyły naszą sytuację finansową.
Proszę zatem wszystkich ludzi o dobrym sercu o pomoc.
Jeśli macie Państwo możliwość wesprzeć moją córkę finansowo powiem po prostu: błagam.
Oczywiście jak w każdy przypadku jeśli chodzi o życie i zdrowie liczy się każda złotówka.
Pomóżcie skorzystać mojej córeczce Michasi z danej szansy na odzyskanie zdrowia i uratowanie życia, ja sama nie dam rady.
Jako matka nie mam w życiu innych pragnień jak tylko powrót do zdrowia Michasi i życie w zdrowiu obydwu moich córek.
Myślę, że jestem też winna Państwu jeszcze jedną informację. Nasza rodzina jest rodziną niepełną, jestem po rozwodzie od 15 lat.
Mój były mąż nie uczestniczy w życiu córek.
Obiecuję podzielić się z Państwem informacjami na temat tego jak brzmiała ostateczna diagnoza, oraz jakie leczenie zostało zastosowane.
Z całego serca dziękuję, oraz życzę Państwu ogromu zdrowia,
Ania.
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Jak się trzyma Michalina?
Walcz Michalina, tak jak to robiłaś w klubie. Pozdrawiamy
Bardzo serdecznie dziękujemy. Michalina jest w tej chwili ponownie w Klinice pod Opolem, ale bardzo serdecznie dziękuje za te słowa.
Bardzo dziękujemy Wszystkim Osobom za okazane serce i za wpłaty.
Trzymam kciuki i jestem myślami z Wami dziewczyny😘
Bardzo serdecznie dziękujemy.