Na życie Weny i innych ParwoPsiaków
Na życie Weny i innych ParwoPsiaków
Nasi użytkownicy założyli 1 226 309 zrzutek i zebrali 1 348 433 463 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Aktualności4
-
Drodzy,
jest nam niezmiernie przykro poinformować Was, że Wena nie dała rady walczyć dalej...
Przeciwnik był za silny i mimo, że Parwowiroza została pokonana, to spustoszenie jakie wywołała w jej malutkim organizmie przeważyło...
Wczoraj pojechaliśmy ją jedynie odwiedzić. Wierzyliśmy, że zobaczymy ją w jeszcze lepszym stanie niż dzień wcześniej. Niestety, było inaczej. Widać było po niej, że znowu cierpi. Nie chciała jeść, była bardzo apatyczna i wiotka. Wyniki to potwierdziły... Rozmaz krwi na który czekaliśmy pokazał wiele komplikacji, a przy nas mała zaczęła dziwnie oddychać... Zrobili jej USG z którego wyszło, że zaczyna się u niej zapalenie płuc. Nie mogliśmy pozwolić by cierpiała dłużej...
Wena do samego końca pokazywała mi psią miłość na tyle, ile pozwalało jej jej kruche ciałko. Przytulała się do mnie i patrzyła wymownie na Radka. Prosiła byśmy jej ulżyli...
Odeszła w naszych ramionach. Przytulana, głaskana i całkowana do samego końca. Szybko i niemal bezboleśnie.
Przykro nam, że Wasza i Nasza wiara w nią i jej życie musiała być poddana tak brutalnej próbie.
Niesamowicie trudne przeżycie...
niesamowicie trudna walka Weny i o Wenę....
Dziękujemy Wam, że walczyliście z nami.
Pomyślcie sobie dzisiaj o niej ciepło. Wyobraźcie ją sobie biegającą razem z Waszymi czworonogami które już za tęczowym mostem. Wierzmy, że tam w końcu może biegać i merdać ogonkiem.
A.
Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!
Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.
Opis zrzutki
Bardzo chciałam mieć psa. Marzyłam o tym od dawna i zdecydowanie tego potrzebowałam. Brakowało mi psiej miłości i opieki nad czworonogiem. Mój narzeczony, choć z natury jest kociarzem, pragnął spełnić moje marzenie. I wtedy tak właściwie, stało się to naszym wspólnym marzeniem - o zmianie życia i wejściu na kolejny jego level.
To była przemyślana decyzja. Zmieniliśmy mieszkanie, zdobywaliśmy wiedzę teoretyczną. Wiedzieliśmy, że chcemy adoptować, nie kupować. Wiedzieliśmy, że chcemy szczeniaka, którego będziemy mogli wychować po swojemu. Wiedzieliśmy, że chcemy sunie, które z natury są łagodniejsze i bardziej rodzinne. Znaleźliśmy nawet dla niej imię - Wena. Bo w końcu z nas dwoje artystów, którzy Weny bardzo potrzebują…
Nie wiedzieliśmy tylko która z suń potrzebujących domu do nas dołączy…
No i w końcu planowaliśmy adopotować pieska dopiero w sierpniu…
Ale..
Zakochaliśmy się w niej od pierwszego wejrzenia. Najpierw na zdjęciach na Facebooku, które podsunął algorytm, wiedząc że szukamy czworonoga. Potem na żywo - gdy odebraliśmy ją z kaliskiego schroniska 28 kwietnia około godziny 15:00. Była spokojna, trochę przestraszona. Pierwsza została adoptowana ze swojego małego stadka - rodzeństwa trafiła do schroniska ósemka. W podróży samochodem zachowywała się wzorowo, leżąc na kolanach swojego nowego, ludzkiego taty. Mało jadła i mało piła - no ale to było zrozumiałe, w końcu jej życie wywróciło się do góry nogami i nie wiedziała co ją czeka. My wtedy też nie wiedzieliśmy…
W poniedziałek, 29 kwietnia udało mi się zostać z nią w domu. Obserwowałam jak zaczyna robić się coraz bardziej smutna. Słyszeliśmy, że psy z adopcji często tak mają, co niestety uśpiło naszą czujność. Przestała jeść. Przestała pić. Po każdej pobudce zaczęła mieć wymioty. Rozpoczęły się też biegunki. Wspieraliśmy ją jak mogliśmy, ale jeszcze przez parę chwil trzymaliśmy się wersji, że tak się zdarza. Gdy zaczęła mieć biegunki z krwią, w tym raz oddaliła się do sypialni i sama przestraszyła się posoki krwi która z niej wypłynęła - zaczęliśmy działać. Pierwszy raz byliśmy w takiej sytuacji. Pierwszy raz mieliśmy psa sami - bez wsparcia rodziców i innych członków rodziny. Pierwszy raz mieliśmy psa w Warszawie - nie wiedzieliśmy gdzie się udać, gdzie prosić o pomoc. Po podróży przez Pragę, gdy Google nas zmyliło, że weterynarz jest tam otwarty, przez podróż uberem, gdzie mała traciła przytomność na moich rękach, koło 23:00 trafiliśmy na Książęcą. Do przychodni całodobowej znanej większości właścicieli zwierząt w okolicy centrum. Tam, po wykonanym teście, dowiedzieliśmy się najgorszego - Wena miała Parvovirusa…
Wiedziałam co to znaczy. Od roku obserwowałam fundacje, które walczyły z Parvo u szczeniaków. Wiedziałam, że śmiertelność jest duża (połowa szczeniaków nie przeżywa), że liczy się czas. Pani weterynarz z Książęcej odesłała nas do lecznicy Dobry Wet, gdzie jest też szpital zakaźny. Zadzwoniliśmy. Mieli dla niej miejsce. Ostrzegli, że koszty na początek to 2,5 tysiąca złotych. Nie zastanawialiśmy się ani chwili. Radek wziął Wenę i pojechał z nią do Bobrowca. Ja nie dałam rady. Wcześniej u weterynarza zemdlałam. Nie było sensu bym wprowadzała niepotrzebną panikę.
Zaczęły się wyrzuty sumienia, że nie zareagowaliśmy wcześniej… Choć irracjonalne w sytuacji gdy trafiła do nas dzień wcześniej, co prawdopodobnie ją uratowało… Bo przecież gdyby została w schronisku, albo trafiła do kogoś mieszkającego w małej miejscowości bez weterynarza 24/7, albo kogoś kto nie mógł finansowo pozwolić sobie na drogie leczenie, nie miałaby już żadnych szans….
Wena od tego momentu przebywa właśnie w szpitalu zakaźnym „Dobry Wet”. Drogiej lecznicy, ale z na prawdę dużym odsetkiem ozdrowień po Parvo. Nie możemy jej odwiedzać. Raz dziennie dostajemy jej zdjęcie. Czasem filmik. Dwa razy dziennie rozmawiamy z lekarzami, którzy informują nas o postępach leczenia. Mija tydzień. Stan Weny dalej jest zły, stabilny. Choroba zrobiła w jej organizmie spustoszenie. Panie Weterynarki mówią wprost, że to jeden z najostrzejszych przebiegów choroby z jakimi miały do czynienia.
Tak się złożyło, że choć od dawna nie byłam zbyt aktywna w social mediach, to całą akcje relacjonuje na instagramie: Każdy jej mały sukces w walce, Każdy kryzys w chorobie, Każdy telefon z lecznicy i brak telefonu w nocy (co oznaczało, że Wena dalej walczyła i się nie poddawała). Dzięki temu, dostajemy ogrom wsparcia od osób, które przejęły się losem Weny. Setki wiadomości, tysiące reakcji na relacje. Widzimy jak wiele osób trzyma kciuki i wierzy, że ta historia musi mieć szczęśliwy finał. My też staramy się w to wierzyć, choć po takim czasie życia w bólu, strachu, rozpaczy, niewiedzy i bezsilności, nadzieja lubi umykać…
Ale powiedzieliśmy A - Adoptowaliśmy właśnie ją, właśnie naszą Wenę.
Musimy powiedzieć B - Bronić jej aż do końca, aż usłyszymy STOP.
Po tygodniu jej walki, nie słabniemy w tym postanowieniu, choć koszty leczenia zbliżają się do granicy naszych finansowych możliwości. Oszczędności, które notabene były przeznaczone na nasz ślub, zaczynają się kurczyć. Kwota leczenia Weny przekroczyła już 10 tysięcy złotych i ciągle rośnie. Jeszcze chwilę damy radę… ale znaleźliśmy się w sytuacji, w której proszenie o pomoc przestaje być uwłaczające czy trudne. Z resztą namawiają nas do tego właśnie osoby, które na instagramie codziennie czekają na nowe wieści co z Wojowniczą Księżniczką Weną (!) i stąd postanowiliśmy odpalić tą zbiórkę…
Wszystkie pieniądze, które zostaną zebrane na tej zbiórce w pierwszej kolejności zostaną przeznaczone na dalsze ratowanie Weny. Jeśli jednak nie będą jej już potrzebne (bo wierzymy, że WYZDROWIEJE!!!), to oddamy je na rzecz ratowania innych psów z tym przeklętym wirusem. Nie liczymy na żaden zwrot wpłaconych już przez nas pieniędzy.
STAN WENY NA DZISIAJ:
Wena ma dużo powikłań po Parvo. W trakcie tego tygodnia była oczywiście leczona surowicą. Miała podawane kroplówki, antybiotyki, leki przeciwwymiotne i inne które mogły ją wspomóc w wchłanianiu odpowiednich surowców. W trakcie kryzysów chorobowych miała kwasice, żółtaczkę, dodatkowo wrzodziejące zapalenie spojówki. Leukocyty na bardzo niskim poziomie. Miała transfuzje krwi i albumin ludzkich. Niestety, one dalej są bardzo niskie. Dalej też, po paru dniach przerwy ma krwiste biegunki, które prowadzą do utraty krwi... Zaczęła mieć obrzęki na łapkach. Przednie są zimne, ale jest w nich jeszcze czucie głębokie. Jedna tylna zaczyna mieć obrzęk. Niestety hipoalbuminemia nie pozwala na gojenie łapek, co może spowodować martwice... Na szczęście nie ma płynu w klatce piersiowej.
Wenie zostało wczoraj podane osocze, założona jest też sąda która pozwala na dokarmianie jej...
Czekamy na wieści jak morfologia kontrolna, czy jest poprawa. Wierzymy, że jeszcze będzie dobrze.
Bo nasza fighterka (jak ją czesto nazywają obserwujący jej historię) dalej walczy!
Pomożesz nam nie zwątpić?
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Życzę powodzenia, szybkiego powrotu do zdrowia dla tego maleństwa🥹❤️
Trzymaj się i walcz dzielnie słodka mordko!