id: fvhnrt

Zrzutka na leczenie immunologiczne do in vitro

Zrzutka na leczenie immunologiczne do in vitro

Nasi użytkownicy założyli 1 232 090 zrzutek i zebrali 1 366 063 624 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki

Dzień dobry wszystkim :)

Mam na imię Paulina, mam 31 lat, tyle co mój mąż, którego poznałam jeszcze w liceum i z którym mam za sobą prawie 15 wspólnych lat. Niestety, ostatnie pięć lat nie było tak szczęśliwe, jakbyśmy oboje tego chcieli...

Dotknęła nas niepłodność. Niby niewielki problem, przecież to nie rak, nikt nie umiera (przynajmniej na początku myślałam że nikt nie umiera...), ludzie mają większe problemy... Proszę mi uwierzyć, tylko czlowiek przechodzący przez to PIEKŁO wie, jaka to jest ciężka droga. moj ocean łez dawno się wyczerpal... Ale do rzeczy.

Poznaliśmy się z mężem, gdy obie mieliśmy 16 lat w pierwszej klasie liceum. Okazało się, że nasze rodziny pochodzą z jednej miejscowości i się znają, ale my poznaliśmy się dopiero w mieście. Ślub wzięliśmy po studiach i miał to być początek końca problemów, okazał się to początek najgorszej ścieżki, jaką kazano mi iść w życiu. Pół roku po ślubie zaczęliśmy starać się o dziecko. I tak już to trwa cztery i pół roku.

n225ab4514dc4bdb.jpegLudzie marzą, żeby mieć luksusowe auta, mieszkanie, wyjechać na fajną wycieczkę... Ja marzę o rodzinie i od zawsze marzyłam. Od zawsze też czułam, że będzie z tym problem. Obwinialam z początku męża- przeszedł dwa razy świnkę, operację poszerzenia moczowodu w okresie dojrzewania, jako dziecko dostał piłką w jądra... Nie wytrzymałam presji i z momentem decyzji o staraniu o dziecko poprosiłam męża o podstawowe badania nasienia. Wynik nie był rewelacyjny, i nasza droga się rozpoczęła.

Zaczęto diagnozować mnie. Hashimoto, insulinoopornosc, jednak wciąż nie było tragedii, liczyliśmy, że powiedzie się jedną z czterech inseminacji. NIC. ZERO. Brak ciąży. Decyzja o in vitro. W międzyczasie przeszłam dwa razy histeriskopie, ponieważ w szpitalu pomylili się i nie zauważyli, że 26 dzień cyklu to za późno na ten zabieg. Moja histeroskopia stawała 4,5 godziny zamiast 30 minut, ponieważ na wejściu do macicy znaleziono najbardziej nietypową wrodzoną przegrodę w historii pani doktor, która mnie operowała.

Przy pierwszej próbie in vitro, kiedy mieliśmy transfer zarodka do macicy, mój tata zachorował na glejaka wielopostaciowego. Muszę przyznać, że warunki psychiczne, w jakich podchodziliśmy do tej próby nie były idealne, można się domyślać co wtedy wszyscy czuli.

Przy drugim transferze na raka jajnika zachorowała moja młodsza siostra. Zaczęłam myśleć , że nie jest to przypadek, że akurat kiedy mamy transfery, w dużej odległości czasu między sobą, w rodzinie wydarza się jakaś tragedia.

Po drugim nieudanym transferze załamałam się. Wszyscy znajomi / rodzina zachodzili w ciążę. Ja nic, czułam się (w sumie dalej czuje się) jak podczłowiek, istota niezdolna do posiadania potomstwa, która nic po sobie nie zostawi , której nie będzie miał nawet kto pochować po śmierci... Zrywałam kontakt z osobami, które informowały mnie o swojej ciąży. Nagle okazało się, że nie mamy znajomych, odwróciliśmy się przeze mnie od rodziny. Tak dalej być nie mogło, nasze małżeństwo przez to wszystko też wisiało na włosku.

Mam wspaniałych przyjaciół, którzy zrozumieli i wybaczyli mi brak kontaktu. Z pomocą najbliższych udało nam się jakoś podnieść po porażce i wróciliśmy do leczenia.

Nasz lekarz prowadzący podjął decyzję, że skoro mieliśmy dwa piękne zarodki, które się nie przyjęły, a w zasadzie nic takiego nam nie jest żeby in vitro się nie udało, to problemem musi być immunologia. I mial rację. Wysłał nas do Łodzi, gdzie okazało się, że mam zbyt wysoką odporność i mój organizm dosłownie zjada zarodek jakby był komórką nowotworową. Przyjmuję leki immunosupresyjne, żeby zahamować układ odpornościowy i szczepienia z limfocytów męża lub męża i dawców krwi, żeby mój organizm wytworzył przeciwciała chroniące zarodek. To wszystko kosztuje kolosalne pieniądze. Przestało być nas na to stać. Niestety pomimo leczenia immunologicznego nie udał nam się trzeci transfer, przy którym mój tata dostał wznowy raka mózgu... To nie jest żart. Przygotowujemy się powoli do czwartego transferu.

Nie narzekam już, że nie jeżdżę na wakacje. Nie narzekam, że nie kupię sobie auta , albo że w nowym domu mialam przez długi czas stół zbudowany z pustaków. Nie. Chcę tylko mieć dziecko. Jedno jedyne. Tylko o to proszę. Dlatego proszę o Wasze wsparcie. Sami już długo nie pociągniemy. Koszt jednej szczepionki z limfocytów to 870-910 zł. Wizyta u lekarza w Łodzi to dodatkowe 350 zł. Plus dojazd z Trójmiasta. Plus badanie allo mlr (przeciwciała chroniące zarodek) to też 600 zł. Plus leki immunosupresyjne do in vitro takie jak accofil też są bardzo drogie. Muszę przyjmować te szczepionki raz na miesiąc lub dwa. Jeden wyjazd do Łodzi to koszt rzędu 1500 - 2000 zł. Skąd mamy wziąć jeszcze pieniądze na in vitro??? :( Gdzie koszt samego in vitro to przy dobrych wiatrach 10.000...

Proszę Was o wsparcie. Chciałabym być z mężem pełną rodziną. Tylko tyle chcę w życiu osiągnąć.

Dziękuję,

Paulina i Krzysztof, może kiedyś przyszli rodzice Michałka lub Jagódki

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze

 
2500 znaków
Zrzutka - Brak zdjęć

Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!