Witam wszystkich pomocnych,

Dwa tygodnie temu przygarnęliśmy porzuconego psiaka. Jest to trzymiesięczny Labrador, który właśnie walczy o życie. W tak krótkim czasie szczeniak przeżył tyle, co stary pies. Chłopina był zapchlony, zarobaczony i mocno pogryziony przez kleszcze. Okazało się, że choruje na chorobę odkleszczową zwaną babeszjoza. Psiak w stanie agonalnym trafił do kliniki. Tam podłączono mu kroplówkę i podano antybiotyk. Po dobie spędzonej w klinice wydawało się, że młody jest silny i szybko się pozbiera. Niestety radość okazała się przedwczesna. Po pięciu dniach terapii psiak znowu źle się poczuł - tym razem już na poważnie. Zaczęło się od silnych biegunek, wymiotów i totalnego braku apetytu. Z godziny na godzinę było coraz gorzej. 3-go maja zaniepokojeni całą sytuacją pojechaliśmy do kliniki. Po przeprowadzonym wywiadzie i szybkim teście okazało się, że pies podłapał jeszcze wrednego wirusa i choruje na Parwowirozę – psi tyfus. Lekarz w szybkim tempie skierował nas do kliniki, która ma oddział wirusowy w celu dalszego leczenia. Pojechaliśmy i podjęliśmy walkę.

I tu zaczęły się schody. Okazało się, że psiak musi zostać poddany długiej i kosztownej kuracji trwającej min. 7 dni. Koszt jednej doby, to 250-300 zł.

I nie byłby to aż tak wielki dramat gdyby nie fakt, że już przy pierwszej chorobie mocno nadwyrężyliśmy swój budżet, a i sytuacja w jakiej się teraz wszyscy znajdujemy też nie jest sprzyjająca.

Prosimy więc wszystkich o wsparcie w celu ratowania tego małego stwora.

Dziękujemy i pozdrawiamy