id: kgz3pw

Pomóż Łukiemu wrócić do zdrowia

Pomóż Łukiemu wrócić do zdrowia

Wpłaty nieaktywne - wymagane działanie Organizatora zrzutki. Jeśli jesteś Organizatorem - zaloguj się i podejmij wymagane działania.

Nasi użytkownicy założyli 1 233 536 zrzutek i zebrali 1 370 657 533 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Opis zrzutki

Film już dużo powiedział, jednak zachęcam do przeczytania poniższego tekstu, który został napisany po doznaniu kontuzji, aby bardziej zrozumieć powagę sytuacji oraz emocję, które mi towarzyszyły. Siemanko, nazywam się Łukasz Jendrych, mam 22 lata i potrzebuje Waszej pomocy Jestem, jak to się mówi, sportowym świrem - sport w moim życiu odgrywa ogromną rolę i bez niego nie byłbym sobą. Zaczęło się, gdy w wieku siedmiu lat postanowiłem iść w ślady mojego starszego brata i zacząłem grać w hokeja na lodzie. Zostałem bramkarzem, zresztą jak mój brat. Na lodowisku poznałem Maćka, który pokazał mi deskorolkę. Kolejna zajawka szybko przerodziła się w styl życia. Miałem dwanaście lat, gdy zostałem skejtem. Nadano mi wtedy ksywkę LILG i tak jestem sobie LiL-G aż do dziś. Gdy po kilku latach treningów musiałem się rozstać z hokejem, odkryłem nową pasję, która natychmiast całkowicie mnie pochłonęła. Trwa to od 2011 r. do teraz, a pasją jest kick boxing. Dzięki temu, że zostałem skejtem i słuchałem rapu, poznałem Jerzego Jurasa Wroński z Pokoju z widokiem na wojnę. Jego muzyka do mnie trafiała, słuchając jej oraz oglądając teledyski, postanowiłem pójść na trening kickboxingu do sekcji street fighter’a, którą prowadził Jurek. Dodawało mi otuchy, że mój dobry kolega z deskorolki Bojo już tam trenował. I tak Juras został moim trenerem, a nasz wspólna droga trwa do dziś. Wiecie jak wyglądał mój dzień jakieś cztery lata temu? Do szkoły szedłem z dwoma plecakami i deską. Od razu po szkole lądowałem pod Witosem, gdzie wraz z kolegami jeździliśmy na deskach, a prosto stamtąd na trening. I tak codziennie. W 2014 r. dostałem się do kadry polski juniorów w kickboxing’u i wyjechałem na mistrzostwa świata do Rimini. Wtedy zacząłem traktować kickboxing jeszcze bardziej poważnie i zdecydowałem stawiać go na pierwszym miejscu. Kadrę Polski zobaczyłem jako jedną wielką rodzinę! Spodobał mi się klimat panujący w tym świecie, jeszcze bardziej pragnąłem być najlepszy i to wtedy narodziło się marzenie, by zostać mistrzem Świata! Jednak w 2015 r. na mistrzostwach polski K1 pewien Krzysiu złamał mi nos w 3 miejscach i musiałem przerwać treningi na rok. Kolejny, 2016 r. był ciężki. Toczyłem walkę z samym sobą, ponieważ złamanie nosa pozostawiło ślad również na psychice, dodatkowo zmieniłem klub na Palestrę Warszawa, gdzie trenuje mój trener Jerzy. Poznałem tam niesamowitych zawodników, którzy swoimi umiejętnościami postawili mi bardzo wysoko poprzeczkę. Robiłem wszystko aby ich doścignąć! W 2017 r. byłem gotowy dać z siebie wszystko, by pokazać kim jestem i spełnić moje marzenie o zdobyciu mistrzostwa Polski. I proszę - boom! W kwietniu zostałem mistrzem Polski w kategorii do 60 kg senior! Ale nie spocząłem na laurach. W maju pojechałem na Puchar Świata, który odbywał się w Budapeszcie. I udało mi się go zdobyć! LILG pierwszy na świecie! Uczucie, kiedy słyszysz wyczytywane: „ The winner of the world cup becomes Lukas Jendłych” i stajesz na pierwszym miejscu na podium obok Macedończyka i Turka, jest nie do opisania. Spełnione marzenie by być numerem jeden nakręciło mnie jeszcze bardziej do działania. W czerwcu pojechałem na następny puchar świata, tym razem w Rimini. Zająłem tam trzecie miejsce. Pomyślałem wtedy - no trudno, muszę mocniej trenować. I trenowałem. We wrześniu zdobyłem Puchar Polski. Te wyniki pozwoliły mi zakwalifikować się do kadry Polski seniorów i tym samym spełnić kolejne marzenie. Następnie dowiedziałem się, że w listopadzie pojadę na Mistrzostwa Świata do Budapesztu. Pomyślałem wtedy, że woooow.. mam szansę spełnić wielkie marzenie i zostać mistrzem Świata! Niestety nie udało się, w pierwszej walce przegrałem z Rosjaninem. Nie poddałem się. Przygotowywanie się do zawodów to ciężka praca, można nawet powiedzieć, że męczarnia. Przez cały rok trenowałem bardzo intensywnie sześć razy w tygodniu. Treningi łączyłem z pracą - pięć dni w tygodniu, od 8 do 16. Do tego pilnowałem bardzo ograniczonej dieta, aby zmieścić się w limicie wagowym 60 kg (na co dzień ważę 67kg). Wiecie jakie to ciężkie ciągle nie móc pozwolić sobie na ciastko do kawy, czy patrzeć jak wszyscy dookoła jedzą kebsika? Ponosiłem wiele wyrzeczeń. Po tak owocnym roku jakim był 2017 pomyślałem sobie: „Hej Łuki, chyba coś potrafisz!”. Więc poprzeczkę na 2018 r. postawiłem sobie jeszcze wyżej. Zobaczyłem, że mi to wychodzi, że mam pewne osiągnięcia i że mogę być jeszcze lepszy. Miałem motywację i chęci. 1 stycznia, kiedy większość ludzi odchorowywała sylwestrową noc bądź wypijała kolejny litr wody na kaca, ja byłem na sali treningowej, by nowy rok powitać wykonując 2018 kopnięć - w niespełna 3 godziny. To był wyczyn i niesamowity pomysł naszego trenera Łukasza Roli. W ten sposób zacząłem rok który miał być przełomowym. Wszystko szło zgodnie z planem aż do 28 lutego, który stał się dniem sądu. Podczas przygotowań do najważniejszych dla mnie zawodów – mistrzostw Polski k1, które odbyły się 17 marca w Warszawie, w trakcie treningu coś poszło nie tak. Myślałem że to po prostu zwykłe naciągnięcie, które ogranicza mi ruchy i tyle. Do najważniejszych zawodów zostały tylko trzy tygodnie… Nie dopuszczałem do siebie myśli że mogę nie wystartować w tych zawodach, myślałem „2 ketonale i dam radę” przecież jestem wojownikiem! Jednak wybrałem się do zaprzyjaźnionego fizjoterapeuty na konsultację. Nie zapomnę tego dnia do końca życia. 1 marca 2018 r. Następny dzień po pechowym treningu, opowiem Wam o nim. Wstałem rano i poczułem że z tą nogą jest kiepsko, ale pojechałem do pracy. Z godziny na godzinę było coraz gorzej. Noga co raz odmawiała posłuszeństwa, aż musiałem podpierać się kijem od szczotki. Wtedy dotarło do mnie że mogę nie wystartować w zawodach, do których tak ciężko przygotowywałem się od trzech miesięcy. Wpadłem w rozpacz, płakałem i mazałem się jak dzieciak, przecierając oczy zupełnie mokrym rękawem. Nagle podszedł do mnie mój przełożony i powiedział „Łukasz, idź już do domu! Nie przejmuj się pracą, wiem jak bardzo ci zależy. Zrób wszystko co w twojej mocy, a pracą się nie przejmuj”. Od razu umówiłem się z fizjoterapeutą. Szybko dojechałem. Jego mina podczas badania, to był ten zły „poker face”. Za każdym razem kiedy zapłakany pytałem czy jest źle on odpowiadał ponuro, żeby dać mu dokończyć badanie. W końcu kazał mi usiąść i oznajmił coś, czego się nie spodziewałem - „Łukasz, prawdopodobnie masz zerwane więzadło”. Od razu zapytałem czy będę mógł walczyć za trzy tygodnie, a on odparł że na pewno nie. Dociekałem czy jest to poważna kontuzja, mając wciąż nadzieję, że na koniec usłyszę coś optymistycznego. Ale fizjoterapeuta odparł, że prawdopodobnie czeka mnie operacja i bardzo długa rehabilitacja. „Myślę że w tym roku już nie wystartujesz w żadnych zawodach i będziesz musiał zrobić ponad półroczną przerwę od treningów”. I to był mój pierwszy w życiu nokaut! Padam na deski i nie wstaję! Słyszę 6 7 8 9! 10! It’s over! Tak to był koniec. Rezonans magnetyczny potwierdził jego przypuszczenia o zerwanym więzadle, dodatkowo uszkodzeniu uległa łękotka. Nie chciałem się pogodzić z tym werdyktem. Udałem się do 4 ortopedów, do każdego z nadzieją, że poprzedni lekarz mylił się w swojej diagnozie. Lecz wszyscy byli zgodni – zerwane więzadło krzyżowe przednie, konieczna operacja! Przy moim trybie życia, z moimi pasjami - muszę zrobić operację aby móc normalnie funkcjonować. W tej chwili mogę jedynie ostrożnie kuśtykać. Chodzę w stabilizatorze i muszę bardzo uważać, ponieważ jeden błędny ruch może spowodować kolejne urazy. Kolano jest niestabilne i łatwo może ulec dalszemu uszkodzeniu. Co dalej z LiL-G? LiL-G się nie poddaje, ponieważ ma silny charakter oraz wspaniałych ludzi obok siebie, którzy bardzo bardzo chcą mu pomóc. Żeby wrócić do zdrowia, muszę zebrać 17k na najlepszego lekarza ortopedę. Takiego, który jak najlepiej przeprowadzi rekonstrukcję więzadła, polegającą na przeszczepie z więzadła rzepki. Następnie czeka mnie długa (i kosztowna) rehabilitacja. Będę wdzięczny, jeśli pomożecie mi wrócić do normalnego życia i zdobyć tytuł mistrza świata. Bardzo chciałabym dalej móc cieszyć się deskorolką i poznawać nowe zwariowane sporty. Nie dopuszczam myśli, że nie stanę na desce, czy nie przyjdę na salę do Palestry… Ta zbiórka jest jedną z trzech akcji charytatywnych, o następnych dowiecie się wkrótce z mojego profilu FB https://m.facebook.com/%C5%81ukasz-LiL-G-Jendrych-365702510574108/?modal=admin_todo_tour Gdy uda się zebrać wystarczająca kwotę na porycie mojego leczenia nadwyżkowa kwota zostanie przekazana na operację, którą musi odbyć Piotrek Durzyński zaprzyjaźniony fizjoterapeuta. Piotrek traci wzrok. Choroba Stargardta jest to choroba genetyczna, która niszczy siatkówkę. Piotrek mówi „ W wieku 9 lat zacząłem tracić wzrok, na szczęście degeneracja tej struktury zatrzymała swoje postępowanie. Uszkodzenie siatkówki objawia się zaburzeniem widzenia centralnego, krótkowzrocznością, światłowstrętem. W 2017r wprowadzono nowatorką metodę, która polega na wstrzyknięciu do oka komórek macierzystych. Zabieg kosztuję 19 tyś.” Wpłacając dowolną sumę pomożesz mi i Piotrkowi wrócić do zdrowia #wartopomagać !

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Download apps
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!
Pobierz aplikację mobilną Zrzutka.pl i zbieraj na swój cel gdziekolwiek jesteś!

Komentarze 15

 
2500 znaków