id: tkwnb6

Kiedy kredyt na leczenie kotów to już za mało

Kiedy kredyt na leczenie kotów to już za mało

Nasi użytkownicy założyli 1 160 933 zrzutki i zebrali 1 205 450 254 zł

A ty na co dziś zbierasz?

Aktualności1

  • VMzEvnMNNh5JEG4J.jpg

    0Komentarzy
     
    2500 znaków

    Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!

    Czytaj więcej
Ta zrzutka nie ma jeszcze aktualności.

Ta zrzutka nie ma jeszcze aktualności.

Opis zrzutki

O miłości i nadziei


Chciałam napisać o wielkiej miłości do nich i o wielkiej miłości, jaką one dają. Chciałam napisać o strachu, który wręcz nie pozwala oddychać, o codziennych lękach, o ogromnym zmartwieniu, jakie wywołują ich choroby i o chwilach nadziei, o szczęściu, kiedy jest choć chwilę lepiej, kiedy widać poprawę. Chciałam napisać o godzinach, dniach, nocach spędzonych przy bardzo chorych, kiedy nie było nadziei. Chciałam napisać o radości, jaką daje pomoc, o skrzydłach, które wyrastają u ramion, kiedy okazuje się, że ten już niemal skazany na pewną śmierć jednak żyje, dał radę! Chciałam napisać o tylu emocjach. O tym, ile złego przeżyły, zanim do mnie trafiły, jaką traumę niektóre wciąż jeszcze noszą w sobie. O tym, że dla paru suchy chleb jest rarytasem, o który proszą, bo jak były malutkie, ich mama przynosiła im brudne, zapleśniałe kromki wyciągnięte ze śmietnika… Ale też o tym, ile dobrego razem przeżyliśmy. Jakie wspaniałe lata za nami. Ile radości, zabaw, przytulania, mruczenia… A kiedy przeczytałam to, co poniżej napisałam o moich kotach, stwierdzam, że to tylko parę faktów i to niepełnych ze względu na pojemność strony, że ten opis nie opowie wszystkiego. Wiem jednak, że wpis czytali będą ludzie wyjątkowi, ludzie, którzy mają serca otwarte na krzywdę, biedę, nieszczęścia. Tacy, którzy niosą pomoc potrzebującym. Stąd odważyłam się w ogóle wystosować prośbę o wsparcie i otworzyć, opisując pokrótce sytuację. A takie otwarcie się nie jest proste w sytuacji, kiedy tak naprawdę na co dzień nie za bardzo można się nawet przyznawać do posiadania takiej grupy zwierząt, bo łatwo można być nazywanym kociarą i wariatką w jednym.


Fakty


15 kotów w wieku od niespełna 7,5 roku do 17,5 roku. Zadbane, nakarmione, leczone, kochane tak bardzo, jak to tylko możliwe. To trzy kocie rodziny i oraz dwa kocurki staruszkowie. Wszystkie uratowane z okropnych warunków, nieraz cudem wyleczone z chorób, które miały jako bezdomne.

Zbiórka jest potrzebna na dalsze leczenie. Miesięcznie wydajemy już ostatnio ok. 15 tys. na samo postępowanie diagnostyczno-lecznicze. Do tego dochodzą leki, które kupuje się w aptece ludzkiej, karma, piasek, dowóz do lekarza. Przez tyle lat dzięki ciężkiej pracy w kilku miejscach były zdobywane środki na leczenie, ale teraz z pomocy lekarza bardzo często musi korzystać większość kotów, stąd prośba o pomoc. Największe marzenie to, żeby żyły, żebyśmy wszyscy razem byli podczas świąt Bożego Narodzenia. A żeby miały na to szanse, muszą chodzić do lekarza. A żeby mogły chodzić do lekarza, trzeba mieć na to środki.

Od lat zmagamy się z wieloma chorobami. Najpierw było nieraz długie, żmudne leczenie zaraz po przyniesieniu do domu z przeróżnych strasznych miejsc, potem u niektórych wieloletnie chwile spokoju przerywane jedynie jakimiś kocimi pandemiami czy bólami brzuszka. Niektóre miały stałe problemy gastryczne czy związane ze słabą odpornością, alergią, zapaleniem pęcherza. Byliśmy częstymi gośćmi przychodni weterynaryjnej, ale dawaliśmy sobie radę. Potem zaczęły się coraz brzydsze choroby związane z wiekiem, a także z faktem, że przecież żaden z kotów nie pochodził z tzw. dobrego domu, czego skutki widać coraz bardziej, im są starsze. W tej chwili każdy z kotów ma jakiś problem zdrowotny, a niektóre po prostu powoli odchodzą – trzeba im tylko dać szansę, by jak najdłużej spokojnie mogły żyć i aby mogły się leczyć. Dwa z nich są bardzo mocno chore na nerki, każdy dzień to walka, by jeszcze dały radę. Walczymy o życie.


Ukochane koty



Stasiu ma ciut ponad 10 lat,  umiera, choć on o tym nie wie. Tak bardzo stara się żyć, jeść, przytulać. Jest coraz gorzej - bardzo chore nerki wymagały stałego nawadniania, leków, sprawdzania poprzez badanie USG, czy nie zatykają się moczowody, nie rosną miedniczki nerkowe, czy nie ma zastoju. Wiele razy tak niestety było, bo Stasiu ma też kamienie. Od takiego przytkania zaczęła się jego długa choroba. Wtedy antybiotyki, leki, wzmożone płukanie. Jakoś trwało aż do momentu, kiedy w brzuszku i w tkankach pod skórą zaczęła pojawiać się woda. Teraz jest gorzej. Dalej jesteśmy co dzień u lekarza, ale lęk coraz większy, musi dostawać leki odwadniające, a to niszczy nerki. I w ten sposób koło się zamyka. Z jednej strony jest odwodniony, z drugiej w ciałku zbiera się płyn. Gdyby mógł mieć dializy, mógłby żyć, ale to nieosiągalne - bo w Warszawie, bo bardzo często trzeba robić, bo bardzo drogie. A Stasiu każdego dnia pokazuje, jaki jest dzielny, ale przy jego ogólnym schudnięciu związanym z chorymi nerkami widać coraz większy brzuszek. Woda nie chce odpuścić.

Zosia ma troszkę ponad 7 lat, powoli odchodzi na nerki. Czarna, słodka Zosieńka nie jest taka waleczna jak Stasiu. Bardzo mało je. Co dzień jest u lekarza na kroplówce i lekach. W domu do tych odrobinek karmy, które jej się wmusi, dostaje nerkowego nutridrinka  strzykawką. Ona jako osesek dostawała tak jeść - dzięki strzykawce przeżyła. Przypomniała to sobie teraz i nawet lubi takie wlewanko i przytulanko, ale tylko chwilę i wypija zbyt mało, żeby naprawdę się wzmocnić. Leki podnoszące apetyt nie działają. Zosia zawsze była cichutka, milutka, ale bardzo lubiła zabawy, zwłaszcza z jednym z braciszków i siostrą. Teraz przychodzą ją po prostu umyć, wylizać. Już się nie bawi. Za to bardzo lubi jeden z leków - wyciskaną papkę. Sama przychodzi i czeka, żeby jej podać.

Wiktorek – to senior rodu. Ma 17,5 roku. Jest dzielny, ale bardzo starutki. Potrzebuje stałej troski i opieki. Trzy razy w tygodniu jeździ na nawodnienie i leki, nie mówiąc oczywiście o zestawie leków domowych – jak to taki bardzo starszy pan. Wiktorek ma spore problemy z kręgosłupem i stawami. Był już moment, że przestał chodzić. Jednak odpowiednia opieka lekarska sprawiła, że chodzi, może na troszkę wykrzywionych nóżkach, ale kto by na to zwracał uwagę. Dostaje co miesiąc bardzo drogi lek, ale to on dosłownie postawił go na te biedne nóżki, więc czekamy zawsze na dzień, kiedy możemy już podać, bo teraz już nie ma aż tak spektakularnych różnic, ale widać, że efekt w postaci trzymania się na łapkach jest. Wiktorek nie widzi, no może jakieś jasne plamy tak, ale nie wiele poza tym. Nie narzeka, nie przeszkadza mu to w życiu. Jest aktywny, jak na swoje możliwości oczywiście, uwielbia podobnie jak Staś przytulanie. Trzeba bardzo uważać na jego płucka i oskrzela oraz trzustkę, które często dają mu się we znaki i wtedy walczymy ze zdwojoną mocą. Zwłaszcza brzuszek odzywa się dość często, z bardzo brzydkimi kupkami włącznie. Wtedy bywa co dzień w lecznicy.

Kazimierz – drugi senior – także ponad 17-letni. Przyjaciel Wiktorka i Stasia. Zawsze są razem. Razem jeżdżą do lekarza. Kaziu, jak to w tym wieku bywa, miewa od czasu do czasu gorsze dni, ale od lat problemem jest słaba odporność. On chyba najdłużej z całej rodziny był bezdomny, został adoptowany w wieku ok 7 lat. Tyle lat na dworze zostawiło swoje ślady. Często łapie wirusy, a najmniejszy katar wiąże się z krwią z noska. Oczywiście miewa też problemy brzuszkowe. Jakiś czas temu kamień czy piasek przytkały mu moczowody. Miał bardzo powiększone miedniczki nerkowe. Jednak udało się ten zastój zlikwidować. Kolejne badania przynosiły coraz lepsze wyniki, natomiast nerki tak zupełnie do normy nie wróciły. Wciąż ma podwyższone parametry. Trzeba nawadniać i sprawdzać dość często, czy coś brzydkiego się nie dzieje.

Sabinka – mama tzw. rodu Sabiniaków. Ona i dzieci zostały wyciągnięte z szybu wentylacyjnego sięgającego do podziemi restauracji, który był zwieńczony śmietnikiem. W tym śmietniku wypełnionym starymi poduszkami, papierami, deskami z zardzewiałymi gwoździami, brudem i odchodami urodziła te swoje maluszki. Akcja ratunkowa była żmudna, trwała wiele nocy, wczesnych poranków. Jeden z kotków wpadł do szybu. Udało się jednak wtedy. Następnie były dwa miesiące leczenia i czasami brak nadziei, że się powiedzie, ale dały radę. Żyją. Sabinka jednak ma już 13 lat. Właściwie od początku leczy się na serduszko. Ma też gdzieś w zatokach czy nosku bakterię – pałeczkę ropy błękitnej -  praktycznie nie do wyleczenia, podleczamy często antybiotykiem. Od paru lat bardzo często ma różne problemy związane z brzuszkiem. Najczęściej we znaki daje się trzustka. Rok temu wykryto u niej guza właśnie w okolicach trzustki. Potem w różnych badaniach to był, to nie było. Zaczęło to wyglądać na powiększenie węzłów chłonnych bardziej niż na guz. Niestety niedawno potwierdzono, że guz istnieje, no i teraz dylemat, czy operować, czy zostawić, bo nie za bardzo wygląda na operowalny. Powinno się podjąć ryzyko, z drugiej strony strach, czy przetrwa zabieg ze względu na wiek i chorobę serca.

Ignaś - najstarszy Sabiniak. Uratowany rok wcześniej niż te z opisanej wyżej akcji. Odkryty na budowie nowego bloku zupełnie przypadkiem dzięki temu, że Sabinka niosła, a właściwie ciągnęła mu ze śmietnika ogromną reklamówkę z wyrzuconymi przez kogoś kanapkami. Oboje byli strasznie wychudzeni. Dziecko dało się wtedy złapać, mama dopiero rok później. Ignaś ma już 11,5 roku. To prawdziwy Ignacy. Piękny, wielki kot, z ustami ułożonymi tak, jak typowy kot z rysunków dla dzieci. Milusiński. Od paru lat bardzo często ma problemy z brzuszkiem. Wymiotuje. Trzustka daje o sobie znać. Da się zauważyć, że koty chorują klanami. Tu dzieci Sabinki za mamunią często narzekają na trzustki. Odpukać najczęściej po zastrzykach przechodzi, ale niestety za jakiś czas powraca. Też dość często bywa pacjentem przychodni.

Makary – duże, czarne dziecko Sabinki ma 10,5 roku, mentalnie jest wciąż w wieku przedszkolnym J. Gdyby nie to, że w wyżej opisanym śmietniku sam wszedł do łapaczki, nikt by nie wiedział, że tam jest. W ciemnościach nie było go widać. Taki był dzielny jako 5-tygodniowy maluszek. Teraz podobnie jak wszystkie dzieci Sabinki jest wielkim, przemiłym kotem i jak wszystkie od jakiegoś czasu, kiedy weszły w wiek bardziej sędziwy, ma problemy brzuszkowe. Coraz częściej bywa na przeleczeniu u pana doktora. W badaniach pojawiły się też symptomy choroby nerek. Na razie to obserwujemy, ma dość często pobieraną krew. Miał też podwyższone parametry tarczycowe, ale je odpowiednie leki, no i w tej kwestii powraca do normy. To uosobienie piękna, miłości, chęci przytulania i… nieszczęścia w gabinecie lekarskim.

Bruno – srebrno-białe 10,5-letnie dziecko Sabinki, choć z wiekiem robi się bardziej szaro-biały. Martwimy się o niego ostatnio. Schudł. Bardzo mało je. Ma kamień w pęcherzu, który dość często podrażnia, prowadząc do stanów zapalnych. Ma też jakieś złogi na nerkach. A ostatnio miał też podwyższoną kreatyninę, co zaczyna też wskazywać na chorobę nerek. Mamy jednak nadzieję, że to ogólny stan zapalny dróg moczowych i może po leczeniu jednak nerki odpuszczą. Jest na lekach. Na razie podobnie jak u Makarego obserwacja, badania i leczenie.

Laurka – sama swoim sposobem chodzenia i bycia mówi o sobie: „Jaka jestem piękna” – podobna do Brunusia, ale futerko jest bardziej szaro-brązowo-białe. Do niedawna wzór dla wszystkich i okaz zdrowia. Czasem zaatakował ją jakiś wirus i tyle. Niedawno przestała jeść, schowała się. Po zbadaniu okazało się, że ma zastój w nerkach, najprawdopodobniej coś ją przytkało – jakiś kamień czy piasek. Wyniki były po prostu nie do opisania – tak wysokie parametry nerkowe. Mogła umrzeć. Na szczęście szybko interweniowaliśmy – co dzień kroplówki, leki i wszystko uległo ogromnej poprawie. Teraz co parę dni jest nawadniana i właśnie czeka ją badanie krwi i USG w celu sprawdzenia, jak teraz te nerki wyglądają. Już zawsze będzie pacjentem podwyższonego ryzyka. Nerki raczej do zupełnej normy nie wrócą.

Józefinka – kolejna z klanu Sabiniaków – jedyna bardzo gruba kotka w stadzie. Też z wiekiem ma problemy brzuszkowe. Poza tym w ostatni czasie często miewa zapalenie oskrzeli. Jak już mocniej słychać jej oddech, trzeba jechać do lekarza. Ze względu na nasilanie się niektórych objawów musi co jakiś czas mieć szeroką skalę badań, bo trudno ją czasem zdiagnozować. Józefinka nie lubi głaskania, na początku chorobliwie bała się ludzi – musiało ją w dzieciństwie spotkać coś bardzo złego. Ale ma za to najlepsze serduszko na świecie, zawsze pocieszała wszystkich smutnych. Ma też narzeczonego, wspomnianego wyżej Kazia. Często mówią sobie miłe rzeczy, gaworzą tak, że słychać w całym domu. On cichutko i delikatnie, ona ochrypłym barytonem. No i Kaziu pociąga ją za warkoczyki, czyli za futerko przy uszkach. Piękna z nich para.

Tobiasz, czyli Tobcio – braciszek Stasia. Oba należały do tzw. klanu „spod szkoły”, czyli z rozwalonych, zmurszałych bud, które były na skrawku jakichś chaszczy koło szkoły i które chciano usunąć. Od dziecka, w chwili adoptowania miały ze Stasiem ze dwa miesiące, chodzi z babolami przy nosku. Też jest zarażony pałeczką ropy błękitnej, którą to wyniósł ze swojej bezdomności. Ponadto również od dziecka ma chore serduszko, ale z lekami radzi sobie. Od zawsze miał też brzydką kupę, której nie dało się ustabilizować. Teraz ma, jak Stasiu, troszeczkę ponad 10 lat i coraz większe problemy z jelitami. Jest leczony. W tym przypadku dobrze pomagają podobno sterydy, on nie może ich dostać. Boję się o jego nerki, które odpukać na razie działają, ale w obrazie wyglądają okropnie. Lepiej nie ryzykować. Walczymy więc z tą pałeczką ropy błękitnej – ciągłe katary, łzawienia z oczka, przytkane zatoki oraz z tym IBD jelitkowym. Tobcio mimo tego jest wesołym kotem, do tej pory lubi pobiegać z kimś, kto chce się z nim bawić. Nie cierpi jeździć do lecznicy, zwykle na stole wtapia się w teren i udaje, że go nie ma. Ale tylko to, że jest tam dość częstym gościem, pozwala mu w miarę komfortowo funkcjonować.

Agatka – założycielka rodu tzw. dzieci Mamuchy. Ma ok 8,5 roku. Po paru latach od sławetnej akcji ratowania Sabiny i jej dzieci ze śmietnika nad szybem wentylacyjnym okazało się, że podrzucono w to miejsce oswojoną, młodziutką kotkę z kilkoma kociętami. Na osłodę czasem przynoszono jej jedzonko w postaci starego sera w plastrach, babki piaskowej i tym podobnych „smakołyków”. Cała rodzina była totalnie wychudzona, miała koronawirusa, czyli w ich przypadku rozwolnienie. Jedno z dzieci przetrwało parę miesięcy w domu, ale u niego koronawirus przekształcił się w fipa i niestety w krótkim czasie Tymuś umarł. Inne zostały. Kiedy zabraliśmy się za leczenie mamy i dzieci po wyciągnięciu ze śmietnika i sprowadzeniu do domu, okazało się, że Agatka po pierwsze była postrzelona z broni palnej – ma śrut w brzuszku, po drugie, że jest bardzo młodziutka – miała około roku, a po trzecie - jest w kolejnej ciąży i to niebawem urodzi. Została ze swoimi dziećmi i urodziła maluszki przez cesarskie cięcie. Nie przyjęła ich od razu, dwa nie przeżyły. Ale reszta była karmiona strzykawką, bo kiedy już je przyjęła, nie miała mleczka. Podawało się więc jedzonko strzykawką, następnie delikwenta podawało się Agatce, ona robiła mu toaletę, wylizywała kupkę i tak z każdym. Wychowałyśmy dzieci. Jednym z nich jest ta wspomniana wyżej bardzo chora Zosieńka. A dlaczego „Mamucha”? Bo Agatka swoje dzieci trzymała raczej krótko, zwłaszcza te starsze dostawały czasem w ramach reprymendy matczynej z tzw. łapy J Agatka miała guzka na brodzie, został usunięty. Być może ogromny stres związany z operacją spowodował zapalenie pęcherza. Dosłownie siadała i siusiała krwią, nawet nie moczem z krwią. Naprawdę długo trwało, ale doszła do siebie. Jednak to organ, na który już musimy uważać. Co jakiś czas mamy powtórki, choć, odpukać, nie aż w takim nasileniu. No i w brzuszku ma coś na kształt guza, mamy jednak nadzieję, że to może węzły chłonne z jakiegoś powodu powiększone, w każdym razie musi być już pod stałą obserwacją.

Monisia – trochę ponad 7-letnia trikolorka. Przecudna najstarsza córeczka Agatki. Monisia zawsze miała charakterek. Najpierw jako ostatnia i to po paru dniach od reszty dała się złapać w tym śmietniku. Potem fuczki robiła przy różnych okazjach i do tej pory ma swoje zdanie na różne tematy, choćby na kwestię podawania leków. Wie swoje. Jak inne po adopcji najpierw chorowała na koronawirusa. Potem długo na zapalenie pęcherza. Do dziś zdarza jej się ta przypadłość dość często. Agatka była bardzo młodziutka, kiedy dwa razy urodziła maluchy, była niedożywiona, stąd wszystkie jej dzieci od dziecka są słabsze. Trzeba na nie uważać.

Juleczka – tzw. Malula. Zawsze uważana za najmłodsze dziecko Agatki, choć, jak wiemy, jest w wieku Zosieńki. Zachowuje się jak rozpieszczone dziecko i ogólnie rządzi. Często od niej zaczynają się jakieś kocie afery i aferki. Od urodzenia ma problem neurologiczny, kiwa jej się główka. Na szczęście im była starsza, tym trzęsienie mniej jej przeszkadzało. Początkowo, kiedy szła, miało się wrażenie, że łapki trochę osobno idą niż główka i tułów na przykład. Teraz już tylko przy piciu czy jedzonku główka się kiwa i można się zastanawiać, czy utrafi odpowiednio w miseczkę. Trafia jednak bezbłędnie. Ale ogólnie jest Tadkiem niejadkiem.  Neurologia jednak tak zupełnie w porządku u niej nie jest. Bywa, choć na szczęście rzadko, że kiedy zwymiotuje, poplączą jej się łapki, przewraca się, nie może wstać i jest przerażona. Wtedy trzeba ją przytulić, wyciszyć i już działa. Jest też alergiczką. Kiedyś rozdrapywała się strasznie. Teraz ma na co dzień leki.

Filipek – czyli Synuś. Kolejny potomek Agatki, bardzo podobny do swojego dziadka Maciusia, który kiedyś rządził na osiedlu i był narzeczonym wszystkich okolicznych kotek. Jest bardzo dużym kotem w przeciwieństwie do siostrzyczek. Uwielbia psocić się grubej Józefince. Umie też wyjątkowo głośno wyrażać na przykład chęć zabawy, a właściwie niezadowolenie, że nikt się z nim nie chce bawić. Najlepsze wygłupy robiło się z Zosią, stąd teraz często chodzi ją wylizywać i prosić, żeby dała radę się z nim pobawić. Filipek od dziecka choruje na serce. Niestety z wiekiem serduszko wygląda coraz gorzej. Bardzo się o niego boimy. Ponadto, co jest już chyba chorobą cywilizacyjną kotów, ma też złogi w pęcherzu, bierze leki. Ostatnio źle się czuł, miał bardzo dużo badań, miedzy innymi także, żeby wykluczyć chorobę nerek. Dlaczego Synuś? To opowieść związana z podawaniem leków. Kiedyś postanowił sobie chować się w momencie ich podawania zawsze w inne miejsce. Na Filipka nie reagował i udawał, że go nie ma. Na „Synusiu gdzie jesteś” odezwał się natychmiast J









Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.

Pierwsza na świecie Karta Wpłatnicza. Twój mini-terminal.
Pierwsza na świecie Karta Wpłatnicza. Twój mini-terminal.
Dowiedz się więcej

Wpłaty 68

 
Dane ukryte
ukryta
AR
Andrzej Rygiel
50 zł
 
Dane ukryte
ukryta
MM
marta
70 zł
 
Dane ukryte
50 zł
KK
Kasia KS
30 zł
AC
Agnieszka Czekalska
50 zł
IJ
Iwona Januszkiewicz
25 zł
JA
Jacek
50 zł
JU
Julita
20 zł
Zobacz więcej

Komentarze 1

 
2500 znaków
  •  
    Użytkownik anonimowy

    Dziękuję za Pani dobre serce dla tych zwierząt! Asia

    100 zł