Pomóż mi przegonić raka
Pomóż mi przegonić raka
Nasi użytkownicy założyli 1 233 518 zrzutek i zebrali 1 370 571 042 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Opis zrzutki
Mam na imię Anka i od siedmiu lat próbuję prześcignąć raka.
Choć nigdy nie pomyślałabym o sobie, jak o sprinterce, udało mi się go już trzy razy przegonić. Niestety zaatakował po raz czwarty, na dodatek w chwili, gdy dowiedziałam się o ciąży.
Moja historia jest jak film, który ma zbyt nieprawdopodobny scenariusz, żeby można było go uznać za choćby oparty na faktach. A jednak – to moje życie.
W 2014 roku zachorowałam na raka. Była chemia, operacja oszczędzająca, naświetlania i leczenie uzupełniające – to duży skrót pod którym kryje się ogromna walka o siebie. Miało być dobrze, wydawało się, że wyścig wygrany. Niestety pod koniec leczenia uzupełniającego (wlewy herceptyny), okazało się, że mam nawrót naciekający na mięsień piersiowy. Lekarze stwierdzili, że trzeba go zmniejszyć i wyciąć razem z mięśniem.
W lipcu 2016 zaczęłam brać chemioterapię, ale jak okazało się po jakimś czasie – nie działała. Przez 8 miesięcy przeszłam 4 linie leczenia, z których żadna nie pomogła. Guz urósł, a na piersi pojawiło się owrzodzenie wielkości mandarynki – żywy rak ociekający krwią i osoczem. Usłyszałam, że już nic się nie da zrobić. Na własną rękę, wbrew wszelkim prognozom zaczęłam szukać odważnego lekarza, który mógłby mi pomóc.
Udało się znaleźć chirurga, który mnie zoperował. Lekarzy przekonałam słowami: wiecie dlaczego on tak wyszedł i tak okropnie wygląda? Bo się wyprowadza!
Pierś została wtedy usunięta wraz z mięśniem, udało się uratować rękę mimo nacieku raka na splot nerwowy ręki. I tym sposobem w kwietniu 2017 przegoniłam raka po raz kolejny. Kolejny wygrany sprint.
Na tamten moment, gdyby rak wrócił, nie było kompletnie nic, co można by mi jeszcze podać. Byłam wolna od raka, po trzech latach leczenia musiałam zacząć życie od nowa. Nie miałam pracy, rozstałam się z ówczesnym partnerem… w czasie leczenia resztę życia zawiesza się na kołku, skupia się na wyścigu. Kiedy zostawiłam raka daleko za sobą zaczęłam układać sobie wszystko od początku. Przez dwa lata udało mi szczęśliwie żyć – znaleźć świetną pracę, dojść do siebie po w sumie blisko 40 chemioterapiach i po prostu stanąć na nogi. Spokojnie truchtałam i czułam się bezpiecznie.
W 2019 roku badania wykazały, że mam przerzuty do węzłów chłonnych zamostkowych i do płuc. Udało się wywalczyć naświetlania celowane, chociaż guz za mostkiem był spory (4,5 cm) i nie dało się go w całości dobrze naświetlić, cudem zniknął! Kolejny wygrany wyścig z rakiem! 30 grudnia 2019 roku dowiedziałam się o całkowitej remisji. To był mój najpiękniejszy Sylwester i wejście w Nowy Rok. Nabierałam rozpędu w tym nowym, dobrym życiu, a 2020 rok od początku mi sprzyjał, w moim życiu pojawiła się miłość i pełnia szczęścia. Kolejne kontrolne badania wykazały utrzymującą się remisję choroby. To był naprawdę szczęśliwy rok. Prawie rok… aż do września, kiedy to wyniki tomografii pokazały kolejne guzy w węzłach zamostkowych. Rak znów mnie dogonił.
To nie był koniec niespodzianek. W oczekiwaniu na termin dość inwazyjnej biopsji okazało się, ze jestem w ciąży. Mimo tego, że uważałam, mimo 40 chemioterapii, policystycznych jajników oraz brania leków na nadciśnienie, które przecież również obniżają płodność.
To był szok. Odkąd w wieku 28 lat zachorowałam na raka, nie brałam pod uwagę zajścia w ciążę i rodzenia dzieci.
Pierwsza myśl – aborcja. To byłoby rozsądne rozwiązanie, czekał mnie kolejny wyścig z rakiem. Ale kiedy u ginekologa usłyszałam serce bijące gdzieś pod moim sercem, nie mogłam tego zrobić. Postanowiłam urodzić dziecko mimo raka. I tak właśnie podjęłam najtrudniejszą decyzję w moim życiu.
Od drugiego trymestru brałam chemioterapię niezagrażającą ciąży – paclitaxel. Niestety badania wykonane w 34 tygodniu pokazały progresję choroby. Ze względu na leczenie, które już przeszłam mam niewiele możliwości leczenia. Pisząc to leżę w szpitalu w oczekiwaniu na cesarskie cięcie. Udało mi się donosić ciążę do końca, choć bardzo długo byliśmy pewni, że konieczne będzie powołanie na świat wcześniaka, żebym mogła się leczyć. Podjęłam z lekarzami szereg decyzji, które doprowadziły mnie tu, do szpitala, gdzie po donoszeniu ciąży do bezpiecznego 36tygodnia, jutro, porodem przez cesarskie cięcie poznam swojego synka. Na imię dam mu Lew, bo jest najdzielniejszym walecznym maluchem, jakiego znam.
Co dalej? W trakcie mojej choroby mój rak dwukrotnie się mutował – z hormonozależnego i her ujemnego, stał się niehormonozależnym i her dodatnim, a później trójujemnym.
Lekarze zakładają, że przerzuty są z tego ostatniego – trójemnego, którego leczenie jest najtrudniejsze, gdyż nie było do niedawna żadnych dodatkowych leków prócz „zwykłej chemioterapii”, średnio w tym przypadku skutecznej jak widać. Wyczerpałam już możliwości systemowego leczenia. Ostatnia szansa jaką był paclitaxel, podawany w ciąży, niestety zawiodła.
We wrześniu 2020 roku w USA został zarejestrowany nowy, nowoczesny lek na trójujemnego raka piersi. Wykazuje niesamowitą skuteczność przy już leczonych rakach przerzutowych. Niestety nie jest jeszcze zarejestrowany w Unii Europejskiej, a terapia nim jest bardzo kosztowna. Trzy miesięczna kuracja kosztuje około 1,5 miliona złotych. Co gorsza, może być potrzebne dłuższe leczenie, ale te trzy miesiące to minimum, by się przekonać czy lek zadziała.
Dopiero kilka tygodni po porodzie będę mogła poddać się biopsji pod narkozą, po której dowiem się, czy mój rak nadaje się do leczenia. Czy nadaje się do leczenia tym nowoczesnym lekiem ze Stanów, czy może jakimś innym. Teraz po prostu modlę się, żeby nadawał się do leczenia czymkolwiek. Prawdopodobieństwo, że będę zaraz potrzebowała 1,5 miliona złotych jest duże. Dlatego zakładam tę zbiórkę.
Szczerze? Nie wiem co będzie dalej. Wiem, że jutro urodzę Syna. Wiem, że mam raka i że muszę zrobić wszystko, żeby i tym razem wygrać ten wyścig.
Marzę, żeby później czekał mnie długi dystans z moją nową rodziną, a rak został daleko z tyłu.
Do tego, niestety, potrzeba pieniędzy. Zaczynam je więc zbierać choć dziś nie wiem na pewno, czy będą to pieniądze na lek (OBY!), na rehabilitację, godne życie w chorobie, czy może zapewnienie potrzeb mojego Syna, kiedy ja nie będę mogła dołożyć się do jego utrzymania. O najczarniejszej wersji po prostu nie chcę myśleć.
Będę niezwykle wdzięczna, jeśli zechcecie mi pomóc wspierając moją zbiórkę.
*** EDYCJA ***
Lew urodził się przez cesarskie cięcie 20.05.2021. Teraz przed nami walka o zdrową dla niego mamę.
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!