Pomoc strażakowi po wypadku nurkowym w trakcie udanej akcji ratowania życia.
Pomoc strażakowi po wypadku nurkowym w trakcie udanej akcji ratowania życia.
Our users created 1 231 745 fundraisers and raised 1 364 804 333 zł
What will you fundraise for today?
Description
Witaj,
przeszedłem bardzo poważny wypadek nurkowy który zakończył się chorobą dekompresyjną DCS 2 st. postać mieszana mózgowo-rdzeniowa oraz zespołem stresu pourazowego (PTSD) i depresją. Jestem prawdopodobnie jedyną żyjącą i tak funkcjonującą osobą z rozpoznaniem DCS 2 stopnia na świecie. Mój przypadek zostanie wkrótce opisany w pracy naukowej (zdarzenie, opis leczenia, itp.).
Cel zbiórki to pomoc w codziennym egzystowaniu. Koszty leczenia przekraczają moje możliwości finansowe. Dlatego zwracam się z prośbą o systematyczną wpłatę nawet niewielkich kwot, które przełożą się na pomoc w codziennym znoszeniu bólu i funkcjonowaniu.
Dotychczasowe poszukiwania leczenia choroby kesonowej były nie trafione. W Polsce leczeniem choroby dekompresyjnej, jej odległymi skutkami nie zajmuje się nikt (wysoka śmiertelność po urazie). W lutym tego roku po raz pierwszy skorzystałem z metody mikropolaryzacji. Metoda okazała się strzałem w dziesiątkę. Poprawa była niemal natychmiastowa. Po zakończeniu turnusu niedowład kończyny praktycznie był niezauważalny dla osoby która nie widziała mnie wcześniej. Psychicznie poczułem się lepiej. Zacząłem funkcjonować w społeczeństwie. Niestety poprawa okazała się chwilowa. Po miesiącu praktycznie wróciłem do punktu wyjścia. Niestety kolejne turnusy które miały odbyć się w maju, lipcu itd. zostały odłożone na późniejszy termin ze względu na obostrzenia związane z sytuacją w kraju i na świecie. Udało mi się dostać na sierpniowy turnus neuro-rehabilitacyjny. Poddany byłem leczeniu za pomocą mikropolaryzacji oraz neurofeedbacku. Natychmiastowa poprawa skłoniła nas do rozpoczęcia poszukiwań na uniezależnienie się od terminów turnusów. Przedyskutowaliśmy temat z wybitnymi znawcami metody, terapeutami, lekarzami a moja żona została wstępnie przeszkolona w zakładaniu oraz rozpoznawaniu odpowiednich miejsc na czaszce. Okazało się, że do poprawy stanu zdrowia i jego utrzymania potrzebny jest stały dostęp do urządzenia tDCS. Metoda leczenia tDCS w rękach profesjonalisty jest na chwilę obecną jedyną metodą która daje widoczne efekty leczenia moich bardzo skomplikowanych i nigdzie nie spotykanych dolegliwości.
Zdają sobie państwo sprawę iż przy tak wysokich kosztach leczenia nie jesteśmy w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Dlatego zwracam się z ogromną prośbą o pomoc.
Poniżej przedstawiłem opis mojej osoby, wypadku, służby itd. Zachęcam bardzo do lektury oraz do wpłat i udostępniania mojej zbiórki. Pomóżcie mi tak jak ja zawsze starałem się pomagać. Dziękuję
Historia zdarzenia czyli jak do tego wszystkiego doszło:
w 2013 roku przeszedłem poważny wypadek podczas akcji ratowniczej na jeziorze Hańcza. W trakcie nurkowania na 50 m doszło do szeregu sytuacji które wymusiły pominięcie przystanków dekompresyjnych. Efektem czego jest choroba dekompresyjna DCS 2º postać mieszana mózgowo– rdzeniowa. Jestem w trakcie bardzo kosztownego leczenia. Poniżej zamieściłem krótki opis tego co się z czego wzięło i od czego się zaczęło i co dzieje się aktualnie.
Służbę w Państwowej Straży Pożarnej podjąłem 01.08.2005 r. Od samego początku, już w trakcie szkolenia podstawowego zauważyłem iż wśród strażaków wyróżnia się pewna kasta ludzi, specjalistów, elita - specjalistyczne grupy. Miałem szczęście trafić do Jednostki Ratowniczo Gaśniczej nr 1 w Opolu, gdzie funkcjonowały dwie specjalistyczne grupy. Jedna to SGRW-N (Specjalistyczna Grupa Ratownictwa Wodno - Nurkowego) oraz SGRW (Specjalistyczna Grupa Ratownictwa Wysokościowego). Postawiłem sobie za cel aby należeć do grona ratowników obydwu specjalizacji. Droga nie była łatwa, ale ja nie należę do osób które poddają się łatwo i bez walki. Udało się. Dostałem się w szeregi SGRW-N w 2006 r. po ukończeniu kursu P1 CMAS oraz odbyciu szkolenia CMAS SS-1. Zostałem oddelegowany do Ośrodka Szkolenia PSP w Bornym Sulinowie gdzie ukończyłem z wynikiem pozytywnym kurs Młodszego Nurka MSWiA. Do SGRW trafiłem rok później w 2007 r.
Do 2013 r. dzięki bardzo dużemu zaangażowaniu, zarówno w pracę Strażaka Ratownika - awansowałem na stanowisko Dowódca Zastępu. Za czynny udział w specjalistycznych grupach ratowniczych osiągnąłem tytuł Kierownika Prac Podwodnych MSWiA, oraz tytuł Ratownika Wysokościowego MSWiA. Kolejnym etapem rozwoju był Nurek Instruktor MSWiA. Aby ubiegać się o możliwość bycia oddelegowanym na taki kurs musiałem zdobyć na własną rękę uprawnienia instruktora nurkowania cywilnego. Na przełomie maja i czerwca 2013 roku kończyłem kurs KDP CMAS P3, wykonując szereg nurkowań zaliczeniowych na jeziorze w miejscowości Błaskowizna.
1.06.2013 r. około godziny 11.00 rozpoczęło się nurkowanie zaliczeniowe na 50 m. na jeziorze Hańcza. (Niestety nie pamiętam które miejsce - zejście) Zgodnie z planem ustalonym oraz omówionym dzień wcześniej na odprawie wieczornej moja grupa nurkowa składa się z trzech osób: instruktor, partnerka nurkowa oraz ja.
Zanurzenie kontrolne oraz przystanki sprawdzające co 10 m nie wykazywały nieprawidłowości i przebiegał zgodnie z planem. Zbliżając się do głębokości 50 m partnerka doznała prawdopodobnie narkozy azotowej. Instruktor oraz ja podjęliśmy decyzję o natychmiastowym wynurzeniu w celu ustania objawów narkozy. Kilka metrów płycej objawy prawie w całości ustały. Niestety partnerka zużywała bardzo dużą ilość powietrza. Na głębokości około 36 m partnerka pokazała mi znak który informuje o braku czynnika oddechowego. Natychmiast wyjąłem swój automat oddechowy oraz przekazałem go bezpośrednio do ust partnerki. Upewniłem się czy prawidłowo oddycha. Przytrzymując ją za uprząż, włożyłem drugi automat oddechowy do swoich ust. Na szczęście miałem jeszcze spory zapas powietrza w zestawie dwubutlowym. Sytuacja stała się bardziej dramatyczna gdy okazało się iż partnerka zaczęła rzęzić oddychając oraz tracić przytomność. Wówczas podjąłem decyzję że będziemy musieli opuścić wszystkie przystanki dekompresyjne oraz wdrożyć procedurę alarmową. Była jeszcze szansa na wykonanie ponownego nurkowania (rekompresji) w celu zapobiegnięcia choroby dekompresyjnej. Zatem sytuacja była zła ale nie bez wyjścia. Jedyne co mogłem zrobić to bezpiecznie odprowadzić Nas na powierzchnię a następnie przekazać partnerkę. Zgodnie z planem przedstawionym całej grupie nurkowej, na brzegu miał znajdować się nurek ratownik. Jego zadaniem było zabezpieczenie całości nurkowania z brzegu, gotowy do podjęcia akcji ratunkowej od momentu naszego wejścia do wody (byliśmy pierwszą trójką nurkową z całej naszej grupy).
W związku z tym iż całość wynurzenia wykonywałem w toni (bez punktu odniesienia) na powierzchni okazało się iż do brzegu jest spory kawałek drogi. Partnerka na szczęście zaczęła chwilami odzyskiwać świadomość. Niestety jej stan nie pozwalał aby wykonała ponowne zanurzenie. Razem z instruktorem rozpoczęliśmy wzywamy pomocy.
Na szczęście w okolicy znajdowali się profesjonalnie przygotowani nurkowie, którzy bezpośrednio odpowiedzieli na nasze wołanie (niestety moja pamięć po zdarzeniu uległa znacznej dewastacji i to jest informacja która dotarła do mnie dopiero po siedmiu latach) pomogli odtransportować partnerkę oraz pomogli w całej akcji ratunkowej. To też dzięki nim żyję. Mogę śmiało powiedzieć że min. ich tlen uratował mi życie. Jesteście dla mnie i mojej rodziny Bohaterami.
Na brzegu zacząłem odczuwać skutki choroby dekompresyjnej. Na początku poczułem mocne osłabienie, nie byłem w stanie się samodzielnie rozebrać ze sprzętu. Zwroty głowy nie pozwalały mi przyjąć innej pozycji niż leżąca. Na twarzy wylądowała maseczka z tlenem i poczułem ulgę. Wydaje mi się że nie straciłem przytomności ale przez dłuższą chwilę miałem mgłę przed oczami. W myślach krążył mi tylko głos "ale zafundowałeś prezent na dzień dziecka robaczkom" . Poczułem że nie jestem w stanie poruszać prawą stroną ciała. Paraliż trwał chwilę. W momencie kiedy zaczynałem odzyskiwać władzę w prawej ręce, pewien byłem że będzie dobrze. Być może obejdzie się bez poważniejszych konsekwencji. Radość nie trwała zbyt długo gdyż paraliż ostatecznie zatrzymał się na wysokości pępka i zajął również lewą nogę. Oczekiwanie na przylot śmigłowca LPR wydawał się być wiecznością a wymiana butli tlenowych (przerwa w dostarczaniu tlenu do maseczki) dawał wrażenie duszenia się, jakby w powietrzu nie było tlenu. Na szczęście doczekałem się na przylot LPR. Szybkie badanie i przelot do szpitala.
Tak zaczęła się walka o życie.
Pierwsza diagnoza potwierdziła się. Choroba Dekompresyjna DCS 2º postać mieszana mózgowo – rdzeniowa.
W szpitalu w Gdyni przeszedłem przez szereg sesji w komorach dekompresyjnych oraz poddany byłem leczeniu farmakologicznemu. Paraliż utrzymywał się. Po tygodniu w związku z brakiem wyraźnej poprawy dostałem skierowanie do szpitala rehabilitacyjnego w celu kontynuacji leczenia. Pomyślałem że wreszcie zobaczę się z moimi robaczkami! Przygotowywałem pokoju do opuszczenia i stwierdziłem iż muszę pościelić łóżko oraz otworzyć okno aby przewietrzyć. Niestety nie miałem do dyspozycji wózka inwalidzkiego który pomagał mi się poruszać, więc wstałem pościeliłem łóżko i otworzyłem okno. Mimo iż szpital jest sporo oddalony od brzegu morza to po zamknięciu oczu czułem się jak na plaży. Nagle w drzwiach staną dr Sićko. Ja poczułem się jak uczeń podstawówki który bez pozwolenia opuszcza ławkę, gdy usłyszałem pytanie "co pan robi?”. Niesiony falą pozytywnej bryzy, bez zastanowienia odpowiedziałem że skończył mi się turnus nad morzem i czas jechać na turnus w góry. Z wyrazu twarzy zauważyłem że dowcip raczej nie trafił w odbiorcę bo ten jeszcze przez chwile stał wryty jakby zobaczył bazyliszka. Obrócił się napięcie i poszedł dalej. Jest przyjechali! Moja kochana żona zabierze mnie do domu. Stanęła w drzwiach i mówi iż lekarze stwierdzili że jest widoczna poprawa na którą nikt oprócz mojej Bogusi nie wierzył. Sytuacja ta spowodowała przedłużenie leczenia hiperbarycznego o kolejny tydzień. Dzięki temu szpital opuściłem po zremisowanym meczu korytarzowej piłki nożnej z pielęgniarkami. Obiecałem im że wyjdę ze szpitala na nogach o własnych siłach. Co prawda nie można mówić że chodziłem bez problemów ale przynajmniej bez chodzika. Szybka wizyta w domu i Szpital Rehabilitacyjny w Goczałkowicach. Tam dzięki porozumieniu z rehabilitantami mogłem korzystać codziennie ze zwiększonej ilości godzin na salach rehabilitacyjnych. Osiem godzin dziennie zabiegi, potem basen, spacery, książka a gdy mój stan się poprawił to rozpocząłem podróżowanie rowerem. Dzięki uporowi i bardzo wytężonej pracy po prawie trzech miesiącach wróciłem do domu z niedowładem kończyn dolnych i górnej prawej w stopniu IV w skali Lovette`a. Kontynuuje leczenie neurologiczne w Opolu oraz w Szpitalu na Oddziale Rehabilitacji w Ozimku. Niedowład się utrzymał natomiast pojawiła się niedoczulica nóg. Wówczas lekarz neurolog stwierdził iż skończyły się możliwości medycyny na chwilę obecną aby stan zdrowia się poprawił. Pozwolił mi wrócić do pracy. Po dopuszczeniu mnie do służby przez lekarza medycyny pracy wróciłem do obowiązków. Na pierwszej służbie po powrocie do straży czułem się wyjątkowo dziwnie, nie potrafiłem się odnaleźć. Mój przełożony zabrał mnie na nurkowanie sprawdzające. Czy dam sobie radę w czasie działań pod wodą?
Przeżyłem.
Po pierwszej służbie, pomimo „Kilku mankamentów” w moim ciele, nie mając żadnej alternatywy finansowej byłem przekonany że dam sobie rade. Niedoczulica miała swoje plusy i minusy. Jednego razu po ośmiu godzinach chodzenia w butach bojowych, zdejmując je zauważyłem wypadający długopis. Pan Hilary? Okazało się że zguba się znalazła tylko że ja nie wiedziałem że leży pod stopą 😉
Mijały miesiące. Niedoczulica przerodziła się w postać mieszaną. Naprzemiennie niedoczulica z przeczulicą. Około pół roku po wypadku pojawiło się pieczenie w stopach. Czasami mam wrażenie jakbym stąpał po rozżarzonych węglach a czasem stopy dotykają płyty lodowiska. Mogłem się do tego albo przyzwyczaić albo zwariować. Wybrałem to pierwsze. Nie było łatwo ale wizyty u kolejnych neurologów tylko potwierdzał słuszność mojej decyzji. Jeden ze znanych nazwisk po wysłuchaniu mojej historii choroby opowiedział mi że do bólu muszę się przyzwyczaić. Wysłuchałem również jego opowieści jak to kiedyś miał wypadek i do dzisiaj czasem odzywa się u niego boleść nogi. Ale do tego musiał się przyzwyczaić. Nakazał jeść wątróbkę i pić piwo aby uzupełniać wit. z gr. B, skasował 200zł i …
To miał być ostatni lekarz do którego się udałem. Niestety stan zdrowia nie poprawiał się a wręcz było coraz gorzej. Udawało mi się zdawać testy sprawnościowe w pracy i przechodzić przez komisje lekarskie. Wstawać rano i iść do pracy dając z siebie wszystko.
Odczuwam ból i pieczenie na powierzchni całego ciała oprócz prawej ręki. Pieczenie stóp pozostało na tym samym poziomie, pojawiły się bóle w stawach – przeszywający ból który dla obserwatora z zewnątrz czasem wygląda jak by ktoś poraził mnie prądem. Stałe uczucie zbyt małej skóry na głowie. Osłabienie siły mięśniowej. Problemy z mikcją. Pogłębił się niedowład nogi prawej i zaczęło występować drżenie. Od lutego 2019 roku jestem również pod kontrolą lekarza psychiatry która leczy mnie na depresje oraz stwierdziła również Zespół Stresu Pourazowego PTSD. W lutym 2020 roku pojechałem na dwu tygodniowy turnus neurorehabilitecyjny Efekty po pierwszych mikropolaryzacjach były zaskakujące.
Okazało się iż metoda leczenia tDCS w rękach profesjonalisty jest na chwilę obecną jedyną metodą która daje widoczne efekty leczenia moich bardzo skomplikowanych i nigdzie nie spotykanych dolegliwości.
Dzięki wielu lat pomocy, wsparcia, determinacji oraz wielkiej miłości mojej żony Bogusi znajduję się w tym miejscu. Dzięki niej jestem w tak dobrym stanie już ponad siedmiu lat po wypadku! A statystyki i lekarze nie dawali mi szans na wyjście ze szpitala a w najlepszym wypadku na wózku inwalidzkim (i to na zawsze). To Bogusia cały czas szukała rozwiązania. Gdy ja mówiłem że już nie pójdę do żadnego specjalisty od „piwa i wątróbki” ona zawsze potrafiła przekonać aby się nie poddawać i szukać. Sama aby zrozumieć problem postanowiła skończyć studia podyplomowe o specjalizacji psychotraumatologia. Dzięki jej upartości trafiliśmy do wspaniałego lekarza który za pomocą słów oraz igieł do akupunktury pozwalał przeżyć w bólu miesiąc po miesiącu. Niestety ból wzmagał na sile. I znów Bogusia znalazła Poradnie Leczenia Bólu w Warszawie gdzie umówiła mnie na wizytę. I znowu strzał w dziesiątkę trafiliśmy do pani prof. która okazała się sławą wśród lekarzy od bólu. Dzięki niej poznaliśmy równie kompetentną i niesamowicie ciekawą tematu pomocy pacjentom bólowym panią dr w przychodni Leczenia Bólu w Opolu przy Szpitalu Wojskowym. Na chwilę obecną pozostaję pod kontrolą psychologiczną, psychiatryczną, neurologiczną, poradni leczenia bólu. Średni koszt miesięcznej terapii farmakologicznej to około 2500 zł, do tego dochodzą wizyty lekarskie oraz turnusy rehabilitacyjne.
Dziękuję z całego serca za pomoc.
There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.