Leczenie kota - Joker, mistrz zen, potrzebuje wsparcia
Leczenie kota - Joker, mistrz zen, potrzebuje wsparcia
Our users created 1 231 506 fundraisers and raised 1 364 170 405 zł
What will you fundraise for today?
Updates32
-
Właśnie jesteśmy u weterynarza, liczę że to już ostatnia kontrola przed echem serca 14.12
Antybiotyk, lek na serce, lek na nerki, potas, ktople do nosa i krople do ucha - ciężko to znosi, ale daje radę :)No comments yet, be first to comment!
Add updates and keep supporters informed about the progress of the campaign.
This will increase the credibility of your fundraiser and donor engagement.
Description
No, a w tym wypadku Kota i to nie byle jakiego, ale najcudowniejszego na świecie towarzysza życia, któremu zawdzięczam wiele ze swojej dorosłości.
tl:dr na dole
Joker jest jedenastoletnim kocurem, którego adoptowałam, gdy miał lekko pół roku, ucięto mu jajka, oznaczono ucho i miał hasać wolno po okolicach Żyrardowa. Pewnie gdyby nie te jego magiczne, piękne oczęta nie zostałby moim przyjacielem, powiernikiem smutków i wylizywaczem pianki z mleka z kubka po kapuczinie. Jest też pierwszym kotem, który przekonał mojego męża, że to jednak inteligentne i kochane istoty - a nie wredne paszkiwle ;) jak myślał wcześniej. Kot, którego znający kochają i uwielbiają za jego spokój, opanowanie, ciepło i czułość jaką okazuje zarówno ludziom jak i innym zwierzętom (z pozdrowieniami dla psiej Grażynki <3)
Pierwsze miesiące Jokera w naszym wspólnym domu spędziliśmy oboje na podłodze w łazience, on pod wanną, ja obok z ręką na jego pleckach. Wychodził tylko do kuwety stojącej 10 cm dalej i na nocne jedzenie ze starszym wtedy kocim kompanem, który wyrozumiale nie wcinał się w jego fobie społeczne. Po kilku miesiącach Joker przekonał się, że jest bezpieczny i zaczął pokazywać swoją prawdziwą naturę. Spokojnego, opanowanego, kociego mistrza zen, którego największą pasją jest siedzieć obok człowieka i obserwować co tenże robi.
Zdrowotnie od początku było z nim trochę problemów, bo karmiony zanim do mnie trafił, nieodpowiednim pokarmem miał niezwykle wrażliwy układ pokarmowy, ale z tym sobie poradziliśmy. Poradziliśmy sobie także z jego własnym prywatnym grzybem/świeżbem atakujacym cyklicznie uszy i nos. Poradziliśmy sobie także z genetyczną wadą, która doprowadziła go do corocznego gubienia zębów (pustych w środku) i finalnie do ekstrakcji reszty chorych (aktualnie zostały mu trzy i świetnie sobie z nimi radzi).
I wszystko było super, on sobie siedział i patrzył, czasem poganiał z kocia familią (jest ich troje), i zupełnie, ale to zupełnie nie chciał pokazać, że jest chory. Pracując przy komputerze, odganiając się od łaszących futer zauważyłam, że Jokerowi jakby za mocno chodzą boczki, to wszystko. Dosłownie to wszystko.
Będąc panikarą zadzwoniłam od razu do weterynarza. Zapisałam go na najszybszą wizytę, pamiętając i wyrzucając sobie w mysli, że dopiero dziś, bo kilka dni wcześniej krztusił się kłaczkiem.
U weterynarza stwierdzono zapalenie górnych dróg oddechowych, wykonano usg i manicure ;) podano leki i poinstruowano mnie jaką aplikacją liczyć Kocie oddechy. Zapisałam Jokera na kontrolę dnia następnego na pobranie krwi i ewentualne rtg klatki piersiowej.
Przez noc było spoko, oddechów jakby za dużo, ale stabilnie. Rano poszliśmy na krew, kolejną dawkę leku i osłuchanie. Niestety to ostatnie nie wyszło najlepiej, ale lekarz zadecydował, że rtg w poniedziałek, jeśli nic się nie zmieni. Odniosłam zainteresowanego do domu, po wynikach krwi spanikowana pobiegłam do weta, ale uspokoił mnie, że takie niestety są w czasie chorowania, że nerki trochę średnio pracują (wiedzieliśmy to od operacji zębów), wiec trzeba będzie to kontrolować, ale ogólnie do zobaczenia w poniedziałek, kot ma odpoczywać, przyjmować leki domowe, siedzieć z nawilżaczem i zdrowieć.
Weekend minął w miarę spokojnie, oddechy trochę spadły, ale boki tańcowały coraz intensywniej, trochę się martwiłam, że jednak w tabletkach nie zjadł całych dawek antybiotyku, bo kto próbował dać kotu coś niesmacznego to wie, że potem zamieniają się w maszynki do produkcji śliny.
Niestety w poniedziałek osłuchowo było już gorzej, jeszcze się zestresował, przez chwilę podusił u weta, boczki dalej tańczyły, rtg, zmiana antybiotyku, zalecenia dalszego liczenia oddechów i kontrola następnego dnia.
I wiecie, kot dalej... normalny poza tym dziwnym oddechem. Je, łasi się, leży z człowiekiem, gania z resztą, nawet w pewnym momencie oddechy spadły. I nagle jebs, przychodzi wieczór, kot zaczyna wyglądać jak bijące serce. Każdy oddech spazmatycznie odbija się na jego ciałku, do tego co jakiś czas jakby miał czkawkę. Oddechów nagle ponad 50 na minutę, a ten co? Łasi się, oddycha nosem, kładzie do spanka - jakby na wszystkich poza nim robiło to wrażenie. Po drugim "ataku czkawki" zadzwoniłam na pogotowie weterynaryjne ustalić z lekarzem dyżurnym czy wieźć go natentychmiast po pomoc. Lekarz trochę mnie uspokoiła przedstawiając jak wygląda duszący kot i kazała obserwować, jak zacznie się silna duszność jechać, a jak nie - iść rano na kontrolę.
Jestem bezdzietną lambadziarą, ale tej nocy instynkt macierzyński (tak myślę) budził mnie co godzinę sprawdzić co z Jokerem. Spał, to tu to tam, ale oddechy trochę spadły, a on dalej nic sobie z chorowania nie robił.
Rano oddech dalej ciężki, ale stan w miarę opanowany, zatem zabieramy chorego i kotkę na wizytę, by stwierdzić czy choroba jest zaraźliwa dla reszty stada. Po badaniu i powtórnym usg pada hasło: kot pod tlen i szukać jak najszybciej kardiologa i echo serca. Kot został w dmuchanej klatce, a ja zaczęłam poszukiwania lekarza, który przyjmie go na cito. Fartownie udało się wpisać go pomiędzy pacjentów w weterynaryjnej klinice kardiologicznej. Odbieram delikwenta i pędzimy dalej.
Niestety badanie było jak wyrok, wskazania na kardiomiopatie restrykcyjną, prawe płuco białe, obrzęk, duszności. W tej chwili kot wymaga codziennej tlenoterapii i podawania leków w tym antybiotyków do zwalczenia infekcji oddechowej, nastepny krok to leczenie serca. Jest w stanie, w którym, gdy tylko pojawią się duszności utrudniające mu funkcjonowanie wymagał będzie hospitalizacji.
Zdziwi Was jak znów napiszę, że sam zainteresowany nic sobie z tego nie robi i dalej kotuje po swojemu? Joker to niezwykle silny koci charakter, chciałabym mieć w sobie tyle sił, co ten mały, ważący ledwo ponad 4 kilogramy typek. Mistrz zen, na jakiego nie zasługujemy, a mimo to los postawił go na naszej drodze.
Chcielibyśmy zapewnić mu najlepszą mozliwą opiekę, najlepsze możliwe leczenie i najlepszą możliwa karmę, lecz w tej chwili jest to bardzo trudne. Będziemy niezwykle wdzięczni za każdą pomoc.
TL;DR Joker został zdiagnozowany jako kot z zapaleniem płuc (prawe płuco praktycznie białe) i kardiomiopatią restrykcyjną. Jego szanse bedzie można określić po wyleczeniu zapalenia płuc. Chcę zapewnić mu każdą możliwą opcję leczenia, nie przeliczając jego zdrowie na pieniądze, co w aktualnej sytuacji jest bardzo trudne.
Nie znamy jeszcze całkowitego kosztu leczenia, bo jak to powiedział weterynarz "wszystko teraz zależy od Jokera i tego jak będzie reagował na leczenie".
Będziemy bardzo, bardzo wdzięczni za każdą pomoc.
There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Trzymam kciuki, żeby wyzdrowial. Nie poddawaj się Joker!
dziękujemy za wsparcie, kot ma się coraz lepiej, choć dzisiaj kicha strasznie :)
Dużo zdrowia dla Jokera!!!
dziekujemy, idzie ku lepszemu!