Pomóżmy wrócić Markowi
Pomóżmy wrócić Markowi
Our users created 1 226 227 fundraisers and raised 1 348 206 383 zł
What will you fundraise for today?
Updates2
-
19 stycznia szczesliwie dotarlismy do Polski gdzie nastepnego zostala rozpoczeta rehabilitacja Marka.
Nie bedzie to szybko i nie bedzie to latwe ale wierzymy ze uda nam sie poprawic stan Marka.
Jeszcze raz dziekuje bardzo wszystkim za wsparcie
On January 19, we reached Poland without any issues where Marek's rehabilitation started
It won't be quick and it won't be easy but we deeply believe that Mark's condition will improve.
Once again thank you very much for your support
No comments yet, be first to comment!
Add updates and keep supporters informed about the progress of the campaign.
This will increase the credibility of your fundraiser and donor engagement.
Description
Nie jest łatwo dzielić się swoim nieszczęściem z innymi i jeszcze trudniej jest prosić o pomoc, ale sytuacja, w której się znaleźliśmy zmusiła mnie by opowiedzieć o naszej tragedii i poprosić o wsparcie.
Bez pomocy nie damy rady wrócić razem do domu i nie dostaniemy szansy na wspólną przyszłość….
Mark jest cudownym, pozytywnym, wiecznie uśmiechniętym człowiekiem.
Ludzie świetnie się z nim czuli, nigdy nie stwarzał żadnych barier i granic w kontakcie, zawsze próbował zrozumieć punkt widzenia innego człowieka.
To mój najukochańszy mąż i najlepszy przyjaciel.
Teraz potrzebuje pomocy w przezwyciężeniu trudności, które stanęły na jego drodze.
Był 10 sierpnia 2022, niby dzień jak co dzień, a jednak na zawsze zmienił nasze życie.
Podczas porannego spaceru w Luxemburgu, gdzie mieszkaliśmy od roku, mój zdrowy, niepalący, dbający o siebie, zdrowo odżywiający się, pełen energii i optymizmu mąż upadł na ziemię, a ja myślałam, że żartuje sobie ze mnie, jak to miał w swoim zwyczaju. Podeszłam do niego, mówiąc, że to kiepski dowcip. Niestety szybko dotarła do mnie obezwładniająca prawda - nagłe zatrzymanie akcji serca, Mark nie oddycha.
Teraz wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko…
Nie mam telefonu przy sobie, wbiegam do najbliższego bloku i szukam anglojęzycznego nazwiska, bo niestety, nie mówię po francusku, dzwonię i proszę o pilne wezwanie karetki.
Wracam do męża i zaczynam reanimację, której tak naprawdę nigdy wcześniej nie robiłam.
Ku naszemu szczęściu, przypadkowa pielęgniarka idzie do pacjenta do bloku, pod którym jesteśmy i przejmuje ode mnie profesjonalną reanimację do przyjazdu karetki.
Mark nie wraca, słyszę od niej, że jest za późno, a ja na to: „błagam, proszę nie przestawać!”- i nie przestaje, reanimuje cały czas.
Za jakiś czas przyjeżdża karetka, przejmują reanimację... jest, wrócił!…. Zabierają go.
W szpitalu czekam na wiadomości i myślę, że zaraz go zobaczę i zaraz mu powiem, żeby mi tego więcej nie robił... niestety, nie przewidziałam, że nie będę mu w stanie tego powiedzieć.
Doszło do niedotlenienia mózgu.
Wprowadzają go w śpiączkę farmakologiczną, słyszę, że raczej się nie wybudzi. Przecież to niemożliwe.
Przychodzę do niego każdego dnia i czekam cierpliwie.
Następuje odstawienie leków, ze strony Marka brak reakcji, a ja dalej czekam, opowiadam mu o każdym mijającym dniu, puszczam ulubioną muzykę, nagrania od znajomych, rodziny, daję do wąchania różne zapachy,.... mijają kolejne trzy tygodnie, lekarze sugerują odłączenie odżywiania, bo przecież się nie wybudzi...
Ja dalej cierpliwie czekam i działam, na ile mogę.
Jest 16 września, pierwszy dzień, kiedy widzę, że jest „obecny”… radość przeogromna, a potem znowu zapada w śpiączkę…
Bywają dobre dni, kiedy daje mi nadzieję, że wraca do mnie.
Jest początek października - już nie tylko ja widzę, że jest „obecny”, personel medyczny również to dostrzega.
Mark zaczyna próbować mówić.
Mimo, że jego kondycja medyczna wciąż jest oceniona przez lekarza na 5 w pięciostopniowej skali niepełnosprawności (ciężka niepełnosprawność),
dostaje szansę i przewożą go do ośrodka rehabilitacyjnego w Luxemburgu.
Ja obserwuję kolejne nowe ruchy, powracające działania, szukam, pytam innych, jak stymulować, co robić, wymyślam coraz to nowe rzeczy...
Ale tu niestety nie bardzo w niego Marka wierzą, nie wiedzą jak postępować
z pacjentem, który nie mówi i do tego jest mało stabilny medycznie.
Kilka razy jest ponownie hospitalizowany z powodu zapalenia płuc, sepsy, anemii... - każdy pobyt w szpitalu to strata tego co wypracowaliśmy, a tak trudno zrobić jakikolwiek krok do przodu.
W końcu jest 12 grudnia i słyszę, że Mark nie rokuje i trzeba go oddać do hospicjum.
Ale ja nie mogę się na to zgodzić. To dopiero 4 miesiące od zdarzenia i za szybko aby postawić ostateczną diagnozę.
Muszę dalej próbować.
Chcę Marka zabrać do Polski, do jednego z prywatnych ośrodków rehabilitacyjnych, tu gdzie jest moja rodzina i przyjaciele, aby dać nam jeszcze jedną szansę na jakieś wspólne dalsze życie.
Nie poddam się tak łatwo.
Lekarz wyraził zgodę tylko na medyczny transport lotniczy z Luxemburga do Polski.
Koszt transportu lotniczego to 105 000 PLN (22 000 EUR)
Koszt miesięcznej rehabilitacji w prywatnym ośrodku to ok. 26 000 PLN (5 500 EUR)
Niestety, nie stać mnie w chwili obecnej na pokrycie kosztów transportu, potem będę myśleć o kosztach leczenia.
Z tego powodu bardzo proszę o każdą pomoc, za każdą wpłaconą złotówkę będziemy z Markiem ogromnie wdzięczni.
Let's help Mark come back
It's not easy to share your misfortune with others and it's even harder to ask for help, but the situation we found ourselves in forced me to talk about our tragedy and ask for help.
Without help, we won't be able to return home together and won't get a chance for a future together....
Mark is a wonderful, positive, ever-smiling man, the life of the party.
People felt great around him, he never created any barriers or boundaries in personal contact, always tried to understand another person's point of view.
He is my most beloved husband and a best friend.
Now he needs help to overcome the difficulties that stand in our way.
It was August 10, 2022, seemingly a day like every day, yet it changed our lives forever. During a morning walk in Luxembourg, where we have been living for a year, my healthy, non-smoking, self-care, healthy eating, energetic and optimistic husband fell to the ground, and I thought he just slipped and fell down.
The incapacitating truth quickly came to me - sudden cardiac arrest, Mark is not breathing.
Now everything started to happen very fast....
I don't have my phone with me, I run into the nearest block of flats and look for an English-speaking name, because, unfortunately, I don't speak French, I call and ask for an urgent ambulance.
I return to my husband and begin CPR, which I had never actually done before.
To our luck, a random nurse goes to the patient who live in the apartment building we are in front and takes over professional CPR from me until the ambulance arrives.
Mark does not return, I hear from her that it is too late, and I say: "I beg you, please do not stop!"- and she does not stop, resuscitating all the time.
The ambulance arrives in a while; they take over CPR.... there he is, back.... They take him away.
In the hospital I'm waiting for news and thinking I'm about to see him and I'm about to tell him not to do this to me again ..... unfortunately, I didn't foresee that I wouldn't be able to tell him.
There has been hypoxic brain damage,
They put him in a drug coma, I hear that he is unlikely to wake up. After all, it's impossible.
I come to see him every day and wait patiently.
There follows a withdrawal of drugs, no reaction, and I continue to wait, tell him about each passing day, play his favourite music, recordings from friends, family, give him to sniff different smells,
Another three weeks pass, doctors suggest disconnecting nutrition, because after all, he will not wake up....
I continue to wait patiently and act as much as I can.
It's September 16, the first day when I see that he is "present", what an overwhelming joy, then he falls into a coma again....
There are good days when he gives me hope that he is coming back to me.
It is the beginning of October-it is no longer only me who sees that he is "present", the medical staff also notices it.
Mark is starting to try to talk.
Although his medical condition is still rated by the doctor at 5 on a five-point scale of disability (severe disability), he gets a chance and goes to a rehabilitation center in Luxembourg.
I watch the next new movements, recurring activities, look for, ask others how to stimulate, what to do, come up with more and more new things, ......but here, unfortunately, they do not really believe in it, they do not know how to deal with a patient who does not speak and who is not stable medically.
Several times he is re-hospitalized for pneumonia, sepsis, anaemia, - each hospital stay is a loss of what we've worked out, and it's so hard to take any step forward.
Finally, it is December 12 and I hear that he is not promising, he needs to be committed to hospice.
But I can't agree to that. It has only been 4 months after the incident and too soon to make such a final diagnosis.
I have to keep trying.
I want to take him to Poland, to one of the private rehabilitation centers and where my family and friends are, to give us one more chance for some kind of our life together. I will not give up so easily.
The doctor has only agreed to medical air transport from Luxembourg to Poland.
The cost of air transport is 105,000 PLN (22,000 EUR)
The cost of monthly rehabilitation in a private center is about 26 000 PLN (5 500 EUR)
Unfortunately, I cannot afford to cover the cost of transport, I will think about the cost of treatment later.
For this reason, I am asking you for any help, for every penny donated for Mark.
I will be extremely grateful, please help Mark come back.
There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.