Na nowe, wolne życie
Na nowe, wolne życie
Our users created 1 215 719 fundraisers and raised 1 317 172 568 zł
What will you fundraise for today?
Description
Witam,
Zacznę od tego, że już kiedyś uzyskałam tutaj pomoc w ciężkiej chwili, gdy myślałam, że zostałam bez żadnego wyjścia z tej sytuacji, więc wierzę w dobroć i siłę ludzi tu obecnych (jednocześnie mam nadzieję, iż jest to już moja ostatnia zbiórka), dla których do tej pory jestem niesamowicie wdzięczna. I przepraszam za długi opis, ale chciałam dokładnie opisać swoją sytuację, więc mam nadzieję, ze ktoś dotrwa do końca.
Celem tej zbiórki jest uzbieranie kwoty, by w końcu móc zacząć żyć bez żadnych długów na mnie ciążących, które nie do końca wynikły z mojej winy, ale wszystko jest opisane poniżej. Też nie musi zostać uzbierana cała kwota, a przynajmniej jej część. Jednak może najpierw opiszę skąd wziął się ten kredyt i jak doszło do takiej sytuacji jaka jest teraz.
Krótko o moim życiu - jestem z domu, w którym mama i ojczym dużo pili i awanturowali się głównie ze sobą, między nimi dochodziło też do przemocy fizycznej. Ze swoim ojcem nie miałam kontaktu od kilkunastu lat, orientowałam się tylko, że jest gdzieś za granicą i również pije (zmarł kilka miesięcy temu). Z dziadkami z jego strony miałam bardzo nikły kontakt przez lata, głównie przez mamę, która nastawiała mnie przeciwko im, a jak już pozwoliła jeździć to tylko po to, aby coś przywieźć głównie pieniądze, przez co sama przestałam chcieć się z nimi kontaktować, bałam się tego. Z babcią od strony mamy kontakt jako taki był, czasem nam pomagała wysyłając paczki lub pieniądze zza granicy jednak większość czasu były ze sobą skłócone. Osobiście kontaktu z nią nie mam już od kilku lat. Ja sama od 1 roku życia choruję na cukrzyce typu I, 4 lata później wykryto u mnie niedoczynność tarczycy, gdzie po latach również Hashimoto. Od kilku lat leczę się również psychiatrycznie z powodu silnej depresji i przynosi to różne skutki. Reszta będzie opisana poniżej.
W listopadzie 2015 roku skończyłam 18 lat, zaś już na początku kolejnego roku moja mama, która jak już pisałam była uzależniona od alkoholu, jak i papierosów (ma to znaczny wpływ na całą historię) poprosiła mnie, byśmy po moich lekcjach spotkały się w banku - nie miałam pojęcia co się stało, podejrzewałam że może jest jakieś zamieszanie z kontem, które jest na mnie, zostało założone gdy miałam 15-16 lat. Mama swojego nie używała, ponieważ jak się potem okazało miała tam kilka tysięcy na minusie. Czekając w kolejce, wciąż nie chciała mi zdradzić z czym się tam zgłosiłyśmy. Dowiedziałam się dopiero przy okienku, gdy zaczęła mówić o kredycie. Nie jestem pewna jaki to był kredyt i na jakich dokładnie warunkach został mi przyznany. Była możliwe, że mowa o kredycie dla młodych, ale mogę się mylić - nie mam jak już tego sprawdzić, ponieważ wszelkie dokumenty zostały zniszczone w pożarze, a potwierdzenie z banku wiąże się z pokryciem kosztów za zaświadczenie o wzięciu kredytu. Byłam pewna, że to swego rodzaju cud iż został on dla mnie przyznany, ponieważ moim dochodem był fundusz alimentacyjny, zasiłek pielęgnacyjny oraz rodzinny, czyli kwota około 800 zł. Sam kredyt zaś wynosił jakieś 15 tysięcy złotych.
Ja sama tego kredytu nie chciałam brać, ponieważ miałam świadomość, że nie będziemy mieli za co go spłacać. Niestety z powodu wielkiego szoku i tym, że nie potrafiłam sprzeciwić się mamie (mimo wielu różnych kłótni i prób ogółem, zawsze i tak musiałam robić to czego ona chce) podpisałam wszystkie dokumenty na siebie. Można powiedzieć, że zostałam postawiona wtedy pod ścianą, ale też to jak mama się zachowywała i wypowiadała w trakcie było również manipulacją w moją stronę, żebym zrobiła to co ona chce. Tak jak było w sumie od zawsze.. całe moje życie. Jednak już pod koniec, po wyjściu głupia nadzieja pozwalała mi wierzyć, że pieniądze zostaną dobrze spożytkowane i że choć część odłożona na spłatę tak szybko się zawiodłam, ponieważ choć mała część poszła wtedy na zakup mebli do mieszkania i zostały opłacone może z 2-3 raty oraz zostało oddane dla sąsiadek to co pożyczyli to stanowczo większa część poszła na alkohol i papierosy. Ja tych pieniędzy praktycznie nie widziałam na oczy, nie pozwolono mi o nich decydować, z całości dostałam może parę złotych, żeby kupić sobie coś w szkole. Jeszcze tyle dobrego, że zakupy były robione, ale nigdy to nie były nie wiadomo jakie ilości. Szybko nie mieliśmy za co spłacać kolejnych rat. Pieniądze z zasiłków dalej szły na alkohol. Dalej mieliśmy jakąś pomoc od rodziców ojczyma czy babci z Danii co pozwalało opłacić wydatki na leki, zakupy czy rachunki za mieszkanie (na szczęście mieliśmy dodatek mieszkaniowy przez co kwoty nie były zawrotne), ale bywały takie czasy, gdzie mieszkanie w ogóle nie było opłacane, by zakupić chleb czy coś na obiad, przez co powstawały kolejne długi.
Po kilku miesiącach pojawiła się możliwość wzięcia kolejnych paru tysięcy 2-3. Po ostrej wymianie zdań (byłam już wtedy w ciąży i nabrałam trochę asertywności jednak wciąż ciężko było mi się sprzeciwić mamie) zgodziłam się na ich wzięcie pod warunkiem, że pieniądze w większości zostaną odłożone na spłatę, zaś część zostanie przeznaczona na zaległe opłaty mieszkaniowe. I na początku rzeczywiście tak było, póki nie usłyszałam, że mama znowu dzwoni do sąsiadki, by pożyczyć kilkadziesiąt złoty, wiedziałam, że z tych pieniędzy nie została zapewne ani złotówka. Już wtedy psychicznie przestawałam sobie powoli radzić przez problemy finansowe, w domu, że była masa kłótni, że widziałam iż mama jest w coraz gorszym stanie, do tego został mi jeszcze ponad rok nauki w szkole, a do tego postanowiłam się z różnych względów rozstać z ojcem dziecka co wtedy i wciąż uznaję za dobrą decyzję (później też długo nie chciał uznać ojcostwa, ja sama jeździłam po mieście, gdy znajdowałam jakieś ogłoszenia z rzeczami dla dziecka za darmo, niektóre wydatki ponosiłam sama, jak udało mi się w jakiś sposób odłożyć przynajmniej parę złotych).
W listopadzie 2016 roku, przed samymi moimi 19 urodzinami moja mama zmarła po tygodniowym pobycie w szpitalu na OIOM-ie. Śmierć nastąpiła z powodu lat chorowania na bulimię, która przerodziła się w anoreksję, problemów ginekologicznych oraz wyniszczenia organizmu przez spożywanie alkoholu przez lata - wątroba, serce, ale również płuca przez palenie. Niedługo przez trafieniem mamy do szpitala dowiedziałam się, że mogłam ubiegać się o ubezwłasnowolnienie mamy (wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy), ale było już za późno, Pani z MOPR-u wtedy złożyła taki wniosek, ale decyzję z sądu dostaliśmy dwa tygodnie po pogrzebie. Trochę miesiąc później urodziłam córkę, przy której opiece pomagał mi ojczym (to był dla niego obrót o 180 stopni, ponieważ praktycznie przestał pić, a jak wiedział że musi zostać z Małą sam nie pił zupełnie). Otrzymywane wtedy zasiłki pomogły nam trochę ustabilizować sytuację, mogłam na bieżąco opłacać mieszkanie, kredyt, czy robić zakupy. Pół roku później ojczym również zmarł (wątroba zupełnie przestała pracować, miał żylaki przełyku, nagle przed samą śmiercią zaczął pić o wiele więcej), po tym dowiedziałam się, że mimo opłacania mieszkania wcześniej z mamą doprowadzili do dużych długów za mieszkanie i rachunki, do tego dowiedziałam się o niespłaconych chwilówkach, gdy dostałam powiadomienie, że muszę spłacić (najpierw nie wiedziałam, że mogę składać pisma, by dług nie przechodził na mnie), a że dostałam wtedy wyrównanie za niektóre z zasiłków udało mi się spłacić. Bałam się, że kolejne ich długi będą się ciągnąć za mną i nie chciałam do tego dopuścić.
Jednak cała ta sytuacja z długami, wciąż obecnym kredytem, że byłam z dzieckiem sama (nie potrafiłam też prosić o pomoc rodziny, gdyż w wielu przypadkach musiałam radzić sama i nie byłam nauczona prosić o pomoc, było mi też głupio) zaczęłam popadać w coraz głębszą depresję, która pomieszała się z depresją poporodową (przez to jak zaszłam w ciążę i w jakim czasie Mała się urodziła) - przestałam dbać o siebie, dom przez co również i o dziecko. Wszystko zaczęło mnie przerastać, w tym obowiązki domowe, choć zawsze byłam dojrzalsza jak na swój wiek to nagle całkowicie musiałam dorosnąć, mimo że wciąż byłam tak naprawdę dzieckiem. Zdrowie fizyczne też mocno mi się posypało. Od rozpoczęcia tych wydarzeń do teraz miałam kilka kwasic cukrzycowych przez co byłam na granicy śmierci, miałam ostre zapalenie trzustki wraz z kamieniami w woreczku żółciowym (został mi usunięty ponad rok temu), stłuszczenie wątroby z powiększeniem jej o 8 cm - wiązało się to z częstymi pobytami w szpitalach co również rzutowało się na zdrowie psychiczne. W między czasie przez częste pobyty w szpitalach zgodziłam się by prawa rodzicielskie zostały przeniesione na moich dziadków, ponieważ nie byłam w stanie zająć się dzieckiem co wiązało się również z przeniesieniem wszelkich dochodów na nich i zostałam jedynie z zasiłkiem pielęgnacyjnym. Co prawda były okresy, gdy pomieszkiwałam u nich, ale przy tym sama ponosiłam koszty opłat leków swoich i starałam się coś dokupić od siebie. Przez ten czas, gdy akurat byłam z dzieckiem w swoim mieszkaniu doszło do pożaru, gdzie w ostatniej chwili udało mi się wydostać z nią na klatkę. Po Małą przyjechał mój dziadek zaś ja trafiłam do szpitala z podejrzeniem zatrucia, a później na pierwszy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, po którym długo też się leczyłam na dwóch terapiach poza Białymstokiem. Po skończeniu terapii dłuższy czas szukałam pracy, nieowocnie co prowadziło do tego, że mimo uzyskanej pomocy znowu zaczęłam wracać do stanu sprzed terapii i po probie samobójczej trafiłam znowu do szpitala, a następnie na kolejną terapię.
Po jej skończeniu kontynuowałam leczenie psychiatryczne, ponieważ wciąż nie byłam (i jeszcze nie jestem) w dobrym i ustabilizowanym stanie co również wiązało się z problemami z podjęciem pracy. Na tą chwilę moim dochodem jest jedynie 216 zł zasiłku pielęgnacyjnego. Dziadkowie pomagają mi jeszcze na tą chwilę opłacać mieszkanie. Ze względu na to oraz że mam dodatek mieszkaniowy nie kwalifikuję się do większości pomocy z MOPR-u przez przekroczony dochód. Przez to też dwa razy zakładałam zbiórki żywności czy środków higienicznych, ponieważ nie miałam możliwości, by zakupić sobie choć bułkę, a dziadkowie i tak dużo pomagają i nie są w stanie pomagać więcej (a i tak raz co jakiś czas dostanę trochę zawekowanego jedzenia).
Jak już napisałam złe zdrowie psychiczne i fizyczne długo nie pozwalało mi podjąć pracy, zresztą wciąż nie są świetne. Wielu pracodawców nawet jeśli starałam się jakąś znaleźć odsyłało mnie z powodu braku doświadczenia, braku książeczki sanepidowskiej (nie stać mnie na wyrobienie jej), z innym orzeczeniem niepełnosprawności czy nawet przez alergię (praca jako sprzątaczka).
Teraz los zaczął się do mnie po części uśmiechać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze od końca września będę mogła zacząć pracę w sklepie (dłuższy czas do rozpoczęcia też jest dla mnie ważny, gdyż próbuje uzbierać na książeczkę między innymi wystawiając rzeczy z domu i je sprzedawać, choć jest to ciężkie i długotrwałe) w pobliskiej miejscowości. Na szczęście dojazd będę miała praktycznie spod samego domu pod sklep. Ale też jest druga strona medalu, czyli ściągany dług, co przy obecnych cenach, wydatkach za leki, opłat mieszkaniowych będzie dla mnie dużym utrudnieniem w przeżyciu, ponieważ przeżyć też trzeba mieć za co, czyli co włożyć do garnka. Dziadkowie nie będą w stanie mi dłużej pomagać tym bardziej, że po latach ojciec dziecka chce wziąć opiekę na siebie, ponieważ ma lepsze warunki u siebie w domu (mieszka też z rodziną i są inne dzieci), więc ich dochód też będzie o wiele mniejszy. Sama będę musiała pokrywać wszelkie wydatki, do tego nie będę mogła już się zapewne ubiegać o dodatek mieszkaniowy (przekroczony dochód). Też chciałabym, z czym dziadkowie się nie zgadzają, przeprowadzić do innego mieszkania, bliżej pracy (co wiąże się z opłaceniem choćby kaucji) co dla mnie jednak byłoby stanowczo dużym plusem, ponieważ obecne mieszkanie co sam psychiatra stwierdził, przez ciężar przeżyć i wspomnień ma na mnie tragiczny wpływ. Na tą chwilę też nie wiem czy będę w stanie ubiegać się o odzyskanie córki. Chcę, by miała odpowiednią opiekę, przede wszystkim spokój i stabilizację, której ja nie jestem zapewnić, a na pewno nie w najbliższym czasie. Mimo własnych wielkich chęci patrząc obiektywnie u mnie by tego na pewno na daną chwilę, by nie miała, a niestety czasem sama miłość to nie wszystko.
Stąd moja prośba o pomoc. Nie muszę uzbierać całej kwoty, ale gdyby udało się choć część już teraz wpłacić dla komornika to wierzę, że resztę długu dałoby się rozłożyć na takie raty, by przy tym móc normalnie żyć, a przede wszystkim mieć co jeść. Już teraz zaczęłam spłacać ten mniejszy kredyt w kwocie 100 zł miesięcznie, na pierwszą rate udało mi się uzbierać ze sprzedaży ubrań jednak jak pisałam jest to czasochłonne i to nie ode mnie zależy czy uda się uzbierać czy nie, a kolejna rata zbliża się dużymi krokami. Jestem młodą osobą, chciałabym w końcu zacząć żyć bez tego ciężaru na sobie, móc cieszyć się życiem, a na tą chwilę żyję strachem, obawami, stresem. Prawnicy też rozkładają ręce, ponieważ inaczej sytuacja by się miała gdyby mama jeszcze żyła.
Przepraszam za długość, mam nadzieję, że jednak ktoś doczytał to do końca. Każda złotówka się liczy, za każde dobre słowo również będę wdzięczna. Dziękuję dla wszystkich i dla każdego z osobna za chęć pomocy i za nią samą.
W zdjęciach dołączyłam między innymi akt zgonu mojej mamy, jak i tylko niektóre ze swoich wypisów oraz wyciąg z wpłaty dla komornika.
There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.