id: scdsj9

Żeby odbić się od dna

Żeby odbić się od dna

Our users created 1 220 973 fundraisers and raised 1 334 325 046 zł

What will you fundraise for today?

Description

Długo się zbierałem z napisaniem tej zrzutki. Nie jest mi łatwo prosić o pomoc. Kilka razy spotkałem się z ostracyzmem, że przecież są "ważniejsze potrzeby", "są chore dzieci" itp. Jednak w obecnej sytuacji nie pozostaje mi nic innego. Potrzebuję odbić się od dna, na którym się znalazłem. Jestem jeszcze dość młodym (35 lat) człowiekiem z wizją na siebie i przyszłość. Moja historia jest dość przykra, lecz postaram się ją pokrótce opisać. Przeczytaj ją do końca, gdyż tylko wtedy w pełni zrozumiesz, jak się tu znalazłem. .

 

Pochodzę z dysfunkcyjnej, toksycznej rodziny. Ojciec - wojskowy, matka - nauczycielka. Co niektórzy zapewne już domyślają się, jaka to kombinacja. Nie będę tego wątku jakoś szczególnie rozpisywał, bo jest on bardzo złożony. Powiem tylko, że od roku 1996 (miałem wtedy 10 lat) moje życie przypomina wielką, niekończąca się batalię, w której zawsze muszę dawać sobie radę sam. Toksyczna rodzina zmarnowała mi ponad 20 lat życia, podczas którego byłem zarówno indoktrynowany do bycia takim samym przegrywem, co moja matka i ojciec, jak również - stosując głównie przemoc psychiczną - wpędziła mnie w nerwicę i depresję już w wieku 12 lat. Potem doszły jeszcze do tego OCD i nerwica natręctw. Przez lata sterowali moim życiem, czyniąc z niego swoiste więzienie. Nie mogłem sam decydować o sobie w wielu sprawach nawet będąc osobą pełnoletnią. Poprzez ciągłą przemoc, groźby, ograniczenia i wymuszanie posłuszeństwa zdominowali mnie do takiego stopnia, że przez lata nic nie mogłem zrobić, aby żyć życiem takim, jakie bym chciał. Kłamali mi, że "inni mają gorzej", "my chcemy dla ciebie dobrze" - choć było widać zupełnie co innego. Wszelkie próby zadziałania "po swojemu", zawalczenia o coś dla siebie, o lepsze życie - były od razu piętnowane, wyśmiewane, a działania - blokowane. Przykład? Zabroniono mi np. podjąć pracę pod Gdańskiem w fabryce grożąc, że "jak weźmiesz tę robotę, to nie masz po co wracać do domu". Nie mogę im zwłaszcza darować tego, że przez lata starali się zabić we mnie przedsiębiorczość. Taki stan rzeczy trwał do roku 2014. Po drodze zaliczyłem 4 pobyty w szpitalu psychiatrycznym i dwa podejścia do samobójstwa.

 

Będąc w tym mentalnym więzieniu nie zamierzałem się poddawać, bo widziałem, w jakim położeniu jestem. Nocami szukałem dla siebie rozwiązań. Na początku - obracając się jeszcze w kręgu myślowym "szkoła, kurs, praca, etat" próbowałem się gdzieś dostać, by podnosić kwalifikacje. Ale równolegle zacząłem dostrzegać możliwości, jakie leżą zupełnie gdzie indziej - mianowicie w biznesie. Słuchałem zwłaszcza osób, które już działały w jakiś projektach czy firmach.

 

Wrzesień roku 2014 był przełomowy. Nic tego przełomu nie zapowiadało, przyszedł znienacka. Pomagając ciotce przy przeprowadzce, przenosząc rzeczy z mieszkania do mieszkania, zadzwonił telefon. Odebrałem. Głos w słuchawce powiedział, że ankieta dotycząca współpracy została zaakceptowana i Tomasz Damian (znany dzisiaj marketer internetowy) proponuje mi przyjazd do Warszawy na szkolenie. Po początkowym zaskoczeniu, że "osoba z Internetu" chce mnie widzieć u siebie na szkoleniu i ze mną współpracować, postanowiłem, że nie mogę takiej szansy zmarnować. Zorganizowałem środki na wyjazd, a przed samym wyjazdem nie spałem całą noc, żeby tylko nie spóźnić się na autobus do Warszawy.

 

Szkolenie zorganizowano w klubie biznesowym Pure Sky Club, przy ul. Złotej 59. Jak dla osoby z małej miejscowości, przebywanie w takim miejscu to był wyłom spod schematu. Inny świat. Życzliwi, uśmiechnięci ludzie. Coś niesamowitego. I ów marketer, którego znałem do tej pory tylko z Internetu, faktycznie jest prawdziwą osobą. Ale najbardziej mój światopogląd wywróciła oferta firmy, z którą miałem współpracować i możliwości zarobku - zależne tylko od mojego wkładu pracy i zaangażowania. Kiedy uzmysłowiłem sobie, że mogę zarabiać co miesiąc kilka razy więcej niż minimalna krajowa, osiągnąć moje cele dużo szybciej, i to ja sam ustalam swój plan działania - nikt mi nic nie każe, za to wiele osób wspiera - uznałem, że zostaję. Mogę odkuć sobie te stracone, bezproduktywne lata, kiedy nie mogłem zrobić nic, bo mi nie pozwalano. NIE MOGĘ TEGO ZMARNOWAĆ! Można powiedzieć, że z mentalnego etatowca stałem się mentalnie przedsiębiorcą.

 

Ale po szkoleniu musiałem znowu wrócić do toksycznego domu. Myślałem jeszcze wtedy, że - skoro celem samym w sobie dla moich rodziców jest to, żebym "coś robił" i miał pieniądze - to moje nowe zajęcie powinno zyskać aprobatę. Nie spodziewałem się, że będzie inaczej.

 

Z matki i ojca wyszło najgorsze zło. Nagle w ich oczach stałem się "pojebem", "popierdoleńcem" i "nasłuchałem się mądrusiów z Warszawki". Jasne było w tym momencie, że o swoje muszę znowu zawalczyć sam. Dotychczasowa przemoc i ograniczanie przybrały teraz inny charakter. Zaczęło się wpieprzanie w moje sprawy. Ustalanie planu dnia. Mówienie, co mam robić i w jakiej kolejności. Moje sprawy były nic nie warte mimo, iż mogły przynieść dochód. Sprzeciw? Zapomnij. Kilka razy próbowałem. Od razu był podniesiony ton, wyzwiska i taka wykrzykiwana z nienawiścią fraza "Jak ci się nie podoba, to wypierdalaj na swoje. Zobaczysz, jak się zapierdala".

 

Nie było warunków do normalnej pracy. No bo jak mam np. wziąć udział w webinarze, kiedy nagle może wejść do pokoju ojciec i nie bacząc, że ktoś jest na linii, rzucać we mnie wyzwiskami? Jak mogłem pracować, kiedy wychodząc np. na zakupy matka wchodzi mi do pokoju i patrzy, co mam w szafkach? I do tego przestawia rzeczy tak, jak jej pasują mimo, iż to mój pokój?

Do nerwicy i OCD doszedł jeszcze IBS (jelito drażliwe). Czytaj: załatwianie się po 40 minut i dłużej. Pojawił się kolejny temat uzasadniający - ich zdaniem - stosowanie przemocy. W skrajnych przypadkach musiałem brać chwilówkę, żeby pojechać do innego miasta do pensjonatu, by się spokojnie załatwić, umyć i wyspać. Normalne to?

 

W takim kołowrotku spędziłem trzy lata. W międzyczasie założyłem działalność, nawiązałem kontrakty z 3 nowymi firmami, z czego 2 są z tej samej branży. Moja firma, celowo założona 1 sierpnia 2016r., miała być moim zrywem ku wolności. Zrywem po swoje. Udało mi się w końcu tak pokierować sprawami, żeby wyprowadzić się z domu na swoje. W wieku 31 lat (sic!).

 

Ale względny spokój nie trwał długo. W 2018 r. grupa przedsiębiorców, z którymi współpracowałem przy budowaniu jednego projektu na Polskę, zadziałała na moją szkodę. Z wykonanej pracy, mimo zapewnień, nie było zysku. Wyjątkowo mocno dało się to odczuć w styczniu 2019 r. - z prognozowanych 200.000 zł dostałem... aż 7.000 z z lekkim hakiem. Sytuacja zaczęła chylić się ku upadkowi. Załamał się cashflow, pojawiły się zatory płatnicze. Potem weszły windykacje, które stosując kłamstwa i wyzyskanie błędu - pozbawiły mnie wszystkich pieniędzy. Ja chcąc być uczciwym, robiłem, co kazali. W efekcie zdarzyło się nie raz, że pracując nocami nad poprawą sytuacji, do dyspozycji dla siebie miałem aż jedną drożdżówkę. Teraz, z perspektywy czasu i po konsultacji z prawnikami wiem, że z windykacjami się nie rozmawia. Bo w istocie - stosują całą masę nielegalnych chwytów, podchodów czysto psychologicznych, nawet zastraszania. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Chciałem być uczciwy i rozwiązywać sprawy polubownie.

 

Dalej było już tylko gorzej. Wymówiono mi mieszkanie i lokal użytkowy. Nie zdążyłem zarobić sobie na nowe lokum i w efekcie - musiałem znowu wrócić do tego domowego piekła.

 

I znowu perfidna narracja ze strony matki - "Przyjedź na jakieś pół roku, załatwisz sprawy, wyprostujesz sytuację i sobie wrócisz". Tylko, że zawsze po jakiś trzech dniach wszystko wraca na stare tory. Przemocowy człowiek nie rozumie, że ma dorosłe dziecko. Dla niego dziecko (nawet dorosłe) zawsze jest głupsze, gorsze albo stosując narrację ojca - "pojebane". Z powrotem to, co było: brak warunków, postępująca choroba jelit, do tego teraz jeszcze brak pieniędzy i nawet zdolności kredytowej. Nic.

 

Od stycznia 2020 r. do marca 2021 r. trzykrotnie uciekałem z "domu". Pomieszkując kątem u kogoś za ostatni grosz nie zrobisz roboty, a z drugiej strony wiesz, że i tak będziesz musiał tam kiedyś wrócić. A kiedy wrócisz, znowu jesteś traktowany jak śmieć. Z taką nienawiścią, jakbyś nie wiem, co zrobił. 

 

Miarka się przebrała w maju tego roku, po groźbach karalnych ze strony ojca. Założyłem mu Niebieską Kartę, spakowałem rzeczy i mając w kieszeni ostatnie 20 zł, po raz kolejny wyprułem w cholerę.

 

Przez 3 miesiące przebywałem w elbląskim SOW (Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie). W międzyczasie starałem się odbudować choć częściowo przychody w firmie. Żeby mieć na życie i na dalsze działanie.

Obecnie błąkam się to tu, to tam. Tak ten pies.

 

Jaki mam pomysł na wyjście z tej sytuacji?

1. Przede wszystkim muszę mieć swoje miejsce do życia i pracy. Gdzie nikt nie będzie mi przeszkadzał ani ingerował w codzienne zajęcia. Wtedy można dalej działać w kwestii prowadzenia sprzedaży, marketingu itp. - docelowo z wykorzystaniem Internetu. Na odbicie się od mojego położenia, wygenerowanie stałych dochodów daję sobie pół roku czasu.

2. W ramach Funduszu Sprawiedliwości mogę otrzymać pomoc w formie pokrycia kosztów mieszkania, wyżywienia, ogólnie kosztów stałych - na okres 1-3 miesięcy. Co nie zmienia faktu, że ze swojej strony muszę uzbierać na kaucję za mieszkanie - bo tego Fundusz nie pokrywa, oraz zawrzeć umowę najmu. Siłą rzeczy - nikt nie wyda mi mieszkania przed zapłatą kosztów z góry (kaucja, pierwszy czynsz, odstępne dla właściciela). Te środki muszę zabezpieczyć sam. Dorzućmy do tego jeszcze koszty logistyki, przygotowanie mieszkania do zamieszkania oraz zakup niezbędnych sprzętów (na chwilę obecną, prócz rozlatującego się laptopa, nie mam nic).

3. Moja praca również wymaga określonych nakładów. Samo stworzenie miejsca do pracy nie jest specjalnie kosztowne. Koszty pojawiają się w momencie opłacania autorespondera, dostępie do platform szkoleniowych (aby nie wypaść z obiegu, trzeba być na bieżąco) oraz na tzw. budżetach reklamowych.

4. Na koniec - dobrą praktyką jest zabezpieczenie się na jakiś czas w przód. Jak wspomniałem wyżej - nie wiem, na jak długo Fundusz Sprawiedliwości zdecyduje się wspomóc mnie finansowo. Z drugiej strony, nie chcę dopuścić do sytuacji, kiedy zaczynają być widoczne efekty pracy, a trzeba się znowu gdzieś przemieszczać, bo brakuje środków.

 

Całą operację skutecznego (!) odbicia się od dna wyceniłem w pierwszym rzucie na 30.000 zł.

Ale patrząc na dołujący brak odzewu ze strony ludzi, zszedłem z oczekiwań.

Pomóżcie mi chociaż na ten kwartał zdobyć jakieś lokum i mieć co zjeść.

Dalej sobie poradzę.


Liczę na Waszą pomoc. Ta zrzutka to moja ostatnia deska ratunku.

Z góry dziękuję za wszystkie wpłaty.

 

Pozdrawiam,

Bartosz

There is no description yet.

There is no description yet.

The world's first Payment Card. Accept payments wherever you are.
The world's first Payment Card. Accept payments wherever you are.
Find out more

Moneyboxes

Nobody created moneybox for this fundraiser yet. Your moneybox may be the first!

Donations 3

 
Anna
10 zł
 
Hidden data
2 zł
 
Ewa P.
15 zł

Comments 1

 
2500 characters
  •  
    Anonymous user

    Nie zniwecz mojej pomocy!

    2 zł