Sprowadzenie gruzińskiej bezdomnej psiny do Polski
Sprowadzenie gruzińskiej bezdomnej psiny do Polski
Our users created 1 231 631 fundraisers and raised 1 364 481 454 zł
What will you fundraise for today?
Updates10
-
Dziewczyna już od 3 tygodniu ze mną w Polsce. Nie ma co opisywać całej historii, jaką przeżyłam w Gruzji, ale powiem jedno - NIGDY WIĘCEJ NIE LECĘ Z PSEM SAMOLOTEM. To za duży stres. Głównie dla mnie ;)
Młoda jest aniołem, bardzo szybko się uczy. Jest niesamowita. Ma jednak wciąż problemy z tym, żeby zostać sama i z tym mocno pracujemy. Za nami spotkanie z behawiorystką i kilka planów do wdrożenia. Kisi nie umie się też bawić, ta umiejętność ewidentnie u niej zanikła, więc to kolejna rzecz do pracy. No i kaczki... ale już prawie za nimi nie biega ;)
Koszty niestety okazały się dużo wyższe, niż zakładałam. Na końcówce jeszcze trochę formalności i papierków, za które trzeba było zapłacić. Cóż - życie ;) Więc jeśli ktoś jeszcze chciałby zrobić mi prezent świąteczny, to zapraszam :)
No comments yet, be first to comment!
Add updates and keep supporters informed about the progress of the campaign.
This will increase the credibility of your fundraiser and donor engagement.
Description
TLDR
Cześć,
miłość nie wybiera. Na gruzińskiej ulicy poznałam bezdomną psinkę, po którą ostatecznie wróciłam i którą postanowiłam adoptować. Kisi jest teraz w Tbilisi w dobrych rękach, które nam pomagają. Chcę ją ściągnąć do Polski i potrzebuję na to funduszy. Stąd post, prośba i zbiórka - na wszystkie formalności, badania, szczepienia, sprowadzenie jej i obecne utrzymanie. Pierwotnie chciałam jej znaleźć dom, ale już wiem, że nie będę w stanie jej oddać i Kisi zostanie u mnie. Będę ogromnie wdzięczna za każdą pomoc, wpłatę i udostępnienie. A jeśli ktoś chce znać całą historię – zapraszam do czytania poniżej 😊
OPIS
Zanim historia, to jeszcze jedno zdanie. Po poznaniu suńci powiedziałam „Jakbym była bogata, to bym ją wzięła do Polski i znalazła jej dom”. W tej intencji nawet postawiliśmy Totolotka. Jak można się domyślić – nic nie wygraliśmy 😉 Ale obecna sytuacja daje mi dużo do myślenia. Jestem dużo bogatsza, niż myślałam. Bogata w cudownych ludzi, którzy okazali ogrom zaangażowania i pomocy, tych, którzy nie wyśmiali tego pomysłu, a uznali go za dobry, wartościowy i wspierali, jak tylko mogli i tych, którzy wiem, że teraz wesprą mnie też finansowo w tym (nie ukrywajmy) karkołomnym, czasochłonnym i kosztownym projekcie.
Dziękuję!
Poznajcie Kisi, gruzińską chodzącą słodycz, która (jak miliony innych psów w Gruzji) mieszkała na ulicy i radziła sobie z życiem żebrząc pod sklepem. Kisi poznałam w Kwareli właśnie pod sklepem. Po naszym wyjściu postanowiła zarzucić nas swoją euforią na nasz temat aż do przesady, bo nie planowaliśmy jej nawet karmić (co jest tam na szczęście standardem). Kisi jednak nie odpuściła i przeszła za nami ok. 20 km robiąc nam przy tym trochę problemów (zostaliśmy wyrzuceni znad hotelowego jeziora, bo „przyszliśmy z psem i mamy go wziąć na smycz”… pana nie przekonało, że to nie nasz pies… No jak za nami przyszedł, to mamy wziąć za niego odpowiedzialność 😉). Później najpiękniejsza dziewczyna na wsi ściągnęła za sobą sforę samców, które nie chciały jej odpuścić, aż nie zostały przegonione przez kelnerów restauracji, w której siedliśmy. Kisi jednak nie dała się przegonić uparcie siedząc pod naszymi nogami pod stołem, zmęczona przydługim spacerem, zasnęła przy naszych nogach.
Może ciężko w to uwierzyć, ale oddana i ufna była od początku. Idąc obok bardziej agresywnych psów „broniła” nas, a czując się osaczona – biegła do mnie prosząc o pomoc. Dała się nawet przenieść przez rzekę na rękach.
Na szczęście (bo baliśmy się, że pobiegnie za naszym busem) w jednym momencie zaszwendała się gdzieś i zgubiła trop.
Myśl o niej nie opuszczała mnie jednak przez kolejny tydzień wyjazdu i 3 dni przed wylotem postanowiłam, że muszę po nią wrócić. Napisałam do gruzińskiej organizacji, która odpisała po kilku minutach, co utwierdziło mnie, że da się i trzeba to ogarnąć (na kolejne 3 maile organizacja nie odpisała do dziś :D , ale przynajmniej miałam kopniaka do działania!). Choć byliśmy już bardziej na wylocie, postanowiliśmy przejechać całą Gruzję (ponad 400 km), aby ją znaleźć. To było pierwsze wyzwanie, bo jak znaleźć bezdomniaka, który może być wszędzie? Pojechanie po nią marszrutką nie było dobrym pomysłem, więc zaczęłam rozkminiać wynajęcie auta. Napisałam do Zury (który wcześniej wypożyczył nam terenówkę na wycieczkę), czy nie zna kogoś, kto ma mniejsze i tanie auta wspominając, że chodzi o znalezienie i adopcję psa. Zura zgodził się wypożyczyć nam samochód za darmo. CO WIĘCEJ! Przyjechał po nas na bus station w Tbilisi, zabrał nas i pojechał z nami po drodze karmiąc dziesiątki bezdomnych psów… No lepiej trafić nie mogliśmy! W drodze z Martvili do Kutaisi wykonałam karkołomną robotę wysyłając wiadomości na wszystkie możliwe grupy ekspatów i miłośników zwierząt w Tbilisi, rozmawiając z nimi na Messengerze i szukając jak największej ilości informacji. Dostałam ogrom odpowiedzi, ale największe podziękowania należą się Kaśka, która zadeklarowała pomoc we wszystkich formalnościach, jakie będą potrzebne (ale o tym za chwilę).
Znalazłszy transport oraz opiekę i hotel dla suńci pozostało nam tylko odnaleźć psa. Żołądek mi się ściskał już na 40 km przed Kwareli… no bo przecież ciągniemy gościa (i siebie) na kilkaset kilometrów, a jej może tam zwyczajnie nie być. Pierwszym strzałem był sklep, gdzie zaczęła za nami iść. I na szczęście był to strzał w dziesiątkę, bo suńcia leżała skulona właśnie tam. Była tak samo zaskoczona, jak i przeszczęśliwa, i zupełnie nie miała nic przeciwko temu, że wzięłam ją na ręce i wsadziłam do samochodu. Na nasze nieszczęście - poczęstowana parówką zjadła ją w całości, a później w drodze do Tbilisi w całości... no wiecie 😏
W Tbilisi pierwszej nocy zaopiekował się nią Zura i wziął do siebie. Jak widać na zdjęciach – nie zajęło jej dużo czasu, aby się rozgościć 😉 Następnego dnia przyjechała po nas Kaśka i razem objechaliśmy weterynarza (pierwsza kontrola i odrobaczenie), sklep zoologiczny, kilka hoteli dla psów, aby wybrać taki, któremu zaufamy.
Kisi jest teraz pod super opieką w czymś a la psi-hotel. Opiekuje się nią para Hindusów, którzy mają bzika na punkcie psów i ratują właśnie takie bezdomniaki, ale też opiekują się psami podczas nieobecności właścicieli. Czeka ją mnóstwo wizyt u weterynarza (odrobaczanie, szczepienie na wściekliznę, testy na przeciwciała) i formalności. Dzięki nieopisanemu wsparciu Kaśka, która mieszka w Tbilisi na stałe, wszystko to uda mi się załatwić zdalnie (Kaśka zadeklarowała, że zajmie się wszystkimi sprawami weterynaryjno-formalnymi). A potem trzeba Kisi wysłać samolotem do Polski.
Gdyby nie te dwie osoby - Zura i Kaśka – chyba w życiu nie udałoby nam się tego ogarnąć (a na pewno byłoby to niewyobrażalnie dużo trudniejsze… szczególnie w 2 dni!). Dziękuję też Aga, która zmotywowała mnie swoją historią (sama ściągnęła psa ze złamaną łapą z Grecji), co dało mi utwierdzenie, że to wcale nie jest takie głupie i niemożliwe 😉
Kisi jest młodą psinką, ma rok do dwóch. Kocha wszystkich - dorosłych, dzieci, psy, a nawet koty! Ale potrafi też pokazać, że coś jej nie pasuje w asertywny, ale nie agresywny sposób :) Jest bardzo kochana i ufna, niesamowicie wesoła i potrafi stać na dwóch łapkach! Dodam tylko, że ja od zawsze byłam kociarą... Więc to musi być wyjątkowy pies!
Co do spraw technicznych i zbiórki…
Całość będzie trwać ok. 3-4 miesiące i (jak można się domyślić) jest dość kosztowna. Dlatego otwieram zbiórkę na sprowadzenie Kisi do Polski.
Koszty to m.in.:
- hotel (bardzo tani, ale jednak nie darmowy) – 300 lari (ok. 450 zł) na miesiąc x 4 miesiące, co daje nam 1800 zł,
- weterynarz, szczepienia i testy – sam test na przeciwciała i wysłanie go do Niemiec (nie, inaczej się nie da) to 500 lari (ok. 750 zł) + wszystkie wizyty, odrobaczania i szczepienia może kolejne 300 – 500 zł,
- sprowadzenie psa do Polski – 300 zł za lot psa, a jeśli uda się znaleźć wolontariusza, który akurat będzie leciał do polski (albo zdążymy ogarnąć formalności do dnia, jak mama Kaśki będzie wracać do Polski), to będzie to jedyny koszt; jeśli to się nie uda – będę musiała po nią polecieć, ale będzie to ostateczność. A ponieważ tanie linie lotnicze nie zabierają zwierząt, będzie to kolejne 1000-1200 zł (uwzględniając, że w jedną stronę lecę tanią linią i że kupię bilety w miarę wcześnie),
- plus drobne wydatki typu karma, szelki, obroża i leki, jeśli będą konieczne.
Całość powinna się zamknąć od 3000 zł przy dobrych wiatrach do 5000 zł przy gorszych. Zbiórkę zakładam na 6000 tys. na wszelki wypadek. Nadwyżkę wydam na behawiorystę (w domu mam kota, więc muszą się jakoś dogadać!), a resztę przekażę na kolejne psiaki, które ktoś będzie chciał uratować (myślę, że Kaśka będzie wiedziała, komu i gdzie to przekazać!).
To jak, pomożecie? Każda wpłata, każde udostępnienie, każde miłe słowo jest na wagę złota! 😊
P.S. Kisi to nazwa słodkiego, białego, Gruzińskiego wina, które produkują w winnicy, pod którą ją poznaliśmy (Kindzmarauli Corporation). Historia tego imienia jest taka, że ja w sumie wiedziałam, że muszę ją nazwać od nazwy tego wina, ale zupełnie tej nazwy zapomniałam… Więc skończyło się na przeszukiwaniu internetów. Kisi dostała swoje imię w mojej głowie jeszcze kilka dni przed decyzją. No cóż… w takim wypadku chyba rozumiecie, że nie mogło się to skończyć inaczej 😊
There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Wszyyystkieeego najlepszego dla przyszłej psiej mamy ♡.
Wszystkiego najlepszego 😘 Kibicuję mocno, życzę Wam obu dużo zdrowia i sił!
Trzymam kciuki za Was i wytrwałość na Waszej drodze :)
Piękny gest, trzymam kciuki za wszystkie formalności, żeby organizacja poszła szybko i piesek mógł jak najszybciej przyjechać do Polski. Serdecznie pozdrawiam 👍👍👍💪💪💪😃😃😃💚💚💚💚
Dziękuję!! <3
Trzymam mocno kciuki