id: 4ezxdt

wydanie książki obyczajowej o miłości starych ludzi, pisanej z humorem, kuszącej opisem zwrotów akcji, namiętności i Krakowa.

wydanie książki obyczajowej o miłości starych ludzi, pisanej z humorem, kuszącej opisem zwrotów akcji, namiętności i Krakowa.

Our users created 1 156 982 fundraisers and raised 1 201 393 615 zł

What will you fundraise for today?

Updates1

  • Fragment książki:



    "Wytrawne wino, kupione przez Mahlera miało gęsty smak, rubinową barwę z granatowymi refleksami i szorstki zapach śliwek. Przyprawiało język o przyjemne cierpnięcie. Rozgrzewało ducha i ciało.

    Patrząc w dno drugiego kieliszka, Jasmina przypomniała sobie, jakie leki zażyła. Ile ma czasu, zanim będzie pijana? Czy będzie bełkotać, czy zaliczy zgon?

    Oprzytomniała o czwartej rano na łóżku, przykryta narzutą, w bieliźnie i pończochach. Zdrętwiała poszła do łazienki. Z mokrymi włosami wczołgała się pod kołdrę. Próbowała zasnąć, kręciło się jej w głowie, język zaskorupiał. Włosy schły między kołdrą i poduszką w wielu kierunkach. Kiedy już zasypiała, dopadło ją Nieszczęście. Usiadła przerażona. Miała spokój czterdzieści lat. Nie tknie alkoholu! Zawsze tak uważna, dzisiaj musiała zapomnieć. Diabli nadali tego pieprzonego Holendra! Serce biło nierówno, miała duszności, zaczęła umierać. Lęk pełzł od stóp przez uda i  blizny na brzuchu do piersi, którą wyżymał jak szmatę. Usiadła, wymacała tabletki w szufladzie i jedną włożyła pod język. Leżała nieruchomo, choć powinna otworzyć okno. Nie przechodziło, spocona drżała. Trzęsącą ręką wyłuskała drugą tabletkę, zaczęło puszczać.

    Z czarnej dziury wywlókł ją dźwięk domofonu. Pewnie listonosz. Półprzytomna spuściła bose stopy na ciemnobrązowe dębowe deski, pachnące lasem mimo starości. Wpuszczę drania i dam mu popalić, pomyślała mściwie. Nie mogła dotrzeć do drzwi, dreptała pochylona do przodu. Nigdy wcześniej się to nie zdarzało. Pieprzona mieszanka wina i chemii!

    Otwarła drzwi i usta nerwowym szarpnięciem.

               - Bardzo się martwiłem, mogę wejść? Chciałem zostać, ale mogłem dostać w pysk, sprawdziłem, że dobrze oddychasz, trochę cię rozebrałem, żeby ci nic nie przeszkadzało. Jesteś bardzo blada, usiądź, źle wyglądasz, nie potrzebujesz lekarza? Może wezwę?

    Rozdygotana wysłuchała tyrady wygłoszonej na jednym oddechu.

               - Cicho, głowa mnie boli! Nie potrzebuję lekarza! Też byś tak wyglądał, jakbyś w podobnym stanie przyjmował niespodziewanego faceta -  wrzasnęła i potrząsnęła głową wyglądającą jak Meduza.

    Maksymilian roześmiał się. - Nie przyjmuję facetów.

               - Jak to?

    - Nie chodzi o mnie i facetów, chodzi o ciebie. Bierzesz jakieś leki?

               - Zapomniałam i popiłam alkoholem.

    Po tabletkach przeciw lękowych była szczera. Popatrzyła spod grzywki. Kamienna twarz.

               - To powinno szybko ustąpić. Wyciągnął z kieszeni bukiecik konwalii i włożył do szklanki z wodą.

               - Zadzwonię z Warszawy, lecę, cześć!

               - Cześć - wymruczała spod włosów.

    - Jasmina chodź na herbatę - powiedziała Waleria.

    Nie zorientowała się, że wyszła na balkon a sąsiadka stoi obok.

               - Chodź, tak jak stoisz w piżamie.

    No, to pięknie musi wyglądać.

               - Idę, idę.

    Poczłapała pochylona do przodu. Co do cholery? Nie mogła iść wyprostowana ani zrobić większego kroku. Zamknęła drzwi ogromnym kutym kluczem i weszła przez sąsiednie, otwarte. Położyła klucz na kredensie i klapnęła ciężko na krzesło obite ciemnozielonym żakardem. Sofa i fotele miały takie same obicia. Zieleń przedzielona pionowymi ciemnożółtymi pasami. Jasmina starała się na nich nie siadać. Nie lubiła szorstkiej faktury. Miała wrażenie, że siedzi na niewyprawionej skórze aligatora.

    Mimo wczesnej pory w mieszkaniu panował pedantyczny ład. Dwa malutkie, żółte pokoje wypełnione antykami lśniły. Na wszystkich parapetach stały w różnokolorowych doniczkach białe i różowe storczyki. W mikroskopijnej kuchence śmierdziało płynem ogórkowym własnej roboty, który Waleria dodawała z mlekiem do wody i myła twarz. Resztkę wylała do zlewu. Jasminę budził ten zapach co rano. Przypominał gnój.

    Staruszka ubrana w granatową sukienkę, czarne półbuty, w uszach i na szyi miała drobniutkie perły. Fioletowe włosy perfekcyjnie ułożone okalały twarz. Jasminę uspakajało, że jest ktoś, kto robi zawsze to samo. Autystyczne cechy?

               Sąsiadka przyniosła tacę z dzbankiem mocnej herbaty, filiżankami w fiołki i tostami posmarowanymi obficie masłem, które spływało i oblepiało palce, pachnąc porannym udojem i domowym chlebem. Jasmina jadła, jakby głodowała w Afryce przez rok. Waleria usiadła naprzeciwko. Dyskretnie o nic nie pytała. Strzepnęła serwetkę i położyła na kolanach.

               - Źle wyglądasz - zauważyła.

               - Ciężko było i jeszcze ten tępy Austriak się wprosił. Popiłam tabletki winem i zaliczyłam zgon. Wpadł w panikę i przywędrował rano sprawdzić, czy nie kopnęłam w kalendarz.

               - Musisz na siebie uważać - matko jedyna!

               - A, tam! - Jasmina rankiem miała wszystko w nosie.

    W jej mieszkaniu dzwonił  telefon.

               - Idź, odbierz - powiedziała Waleria.

    Porwała klucz z kredensu. Zapomniała podziękować, w korytarzu machnęła ręką.

     

               - Głąbie, miałeś dzwonić z Warszawy!

               - Właśnie wylądowałem i dzwonię.

               - Która godzina?

               - Dziewiąta. Jak się czujesz?

               - Wspaniale, kurwa.

               - Czy ty tak mówisz z przyzwyczajenia, czy masz taką potrzebę?

               - Jestem chamska z natury. Wpadła na pomysł załatwienia wszystkiego za jednym zamachem. - Nie będę mogła grać.

    Odrzuciła telefon, jakby ją sparzył. Nie musiała włączać głośnika, wrzaski było słychać w całym mieszkaniu. Smartfon warcząc, wędrował po stole.

    Usiadła w fotelu skulona i zatkała uszy.

    Zawsze tak robiła, kiedy matka wrzeszczała. Uciekała w kąt przed rozcapierzonymi, szponiastymi, czerwonymi paznokciami i skudlonymi włosami. Przed zapachem niemytego ciała i gnilnym z ust. Udawała, że jest gdzie indziej. Tuliła w sobie małą przerażoną dziewczynkę  i puszczała ją, jak się uspakajało lub przyjechała karetka. Kiedy zapadała cisza, odrywała ręce od uszu. Teraz zrobiła tak samo.

     

    Zmęczona otwarła laptopa. Czekało sporo pracy, czemu nie teraz? Siedziała do czwartej rano. Znowu z nocy zrobiła dzień! Miała tendencję do odwracania pór dnia. Postarzałe ciało nie znosiło tego dobrze. Wzięła prysznic i poszła spać.

    O jedenastej umyta, ubrana, uczesana i umalowana kończyła jeść śniadanie. Pachniała cytrusami z wyczuwalną goryczką  grapefruita. Zapach skomponowano tak, że czuło się ją na języku. Uwielbiała te perfumy. Miały jedną wadę. W lipcowe południa zwabiały owady, szerszenie, przed którymi czuła lęk. Otworzyła małą szafkę kredensu, wyjęła tytoń i fajkę. Długą zapałką usiłowała zapalić ubity tytoń. Cmokała i cmokała. Usiadła z rozkoszą, spora główka fajki uspokajająco grzała dłoń. Dym z niej wypływający wędrował do lampy w przedziwnych esach-floresach. Uwielbiała orientalne zapachy, chociaż tego nie umiałaby nazwać. Uspokajał, jak rytuał zapalania. W szufladzie leżały zapomniane Dunhille.

    Cholera, znowu telefon. Popatrzyła - Maksymilian.

               - Czego?

               - Nie spytam się, czy zawsze jesteś taka uprzejma, rozumiem, że to powitanie jest rezerwowane dla mnie. Sprawdzam, czy wszystko w porządku.

    Przypomniała sobie, jak ją potraktował i rzuciła smartfonem. Za sekundę zadzwonił ponownie.

               - Błagam, nie przerywaj, aż skończę! Przepraszam cię za wrzaski. Grałaś fantastycznie, pewnie jeszcze nie czytałaś recenzji. W Gdańsku czekają na premierę, a ty powiedziałaś takie rzeczy…

    Bezczelny, każe jej siedzieć cicho!

               - Masz włączony komputer?

               - Tak

               - Odbierz pocztę. Masz?

               - Mam.

               - Kliknij w link, poczekam przy telefonie.

    Dlaczego jest posłuszna, psia krew jedna kocia?!

    Stojąc, oglądała filmik, na którym starsza pani w srebrzystej sukni tańczyła z wdziękiem walca z siwym facetem, który patrzył na nią z zadowoleniem. Mimo wieku prawie szczupła. Buty miała koszmarne. Rude włosy i suknia falowały i piersi - kurwa - też.

               - Halo, halo, jesteś tam?

               - Jestem.

               - W sobotę gramy.

               - Taki jest plan - szepnęła.

               - Przyjadę w piątek, to pogadamy. Co robisz?

    - Zjadłam śniadanie i palę fajkę. Maks? Halo! Halo!

               - Żarty sobie robisz?

    - Nie, relaksuję się - powiedziała i wyłączyła telefon.

     

     

               - Za mocna. - Skrzywił się.

               - Zaparzyć ci rumianku? Miała być herbata, jest herbata!

    Chropawy, brązowy pączek z białym okręgiem na środku, przywierał do palców przez topniejący na wierzchu cukier puder. Ciepłe ciasto, uwalniało smak cierpkiej, parzącej wargi róży. Pachniała wanilia i Maksymilian.

    Usmażyła rano pączki. Zdenerwowana musiała coś robić. Dom wypełniał słodki zapach róży i cukru pudru, który pamiętała z dzieciństwa. Słyszała brzęczenie pszczół przepędzanych ręką zbierającą kwiaty. Czuła ukłucia gałązek i bąble na dłoniach po ucieraniu różowych płatków w makutrze. Miały białe, gorzkie końce, które matka odcinała nożyczkami. Jasmina je ignorowała. Trochę goryczy nadaje smak życiu.

    Pączki, które smażyła matka, miały taki sam zapach, ale wyglądały i smakowały, jak kule armatnie. Na drugi dzień nie można ich było ugryźć.

    Przypomniała sobie, jak jadały aluminiowymi sztućcami i piły z fajansowych, grubych filiżanek.

     Z rozkoszą przylgnęła wargami do cieniutkiej porcelany, pijąc mocną herbatę z cytryną. Chamsko siorbała, rozkoszowała się, nie zważając na towarzystwo Maksymiliana. Drobinki ciepłej, kwaśno-gorzkiej wilgoci drażniły nos. W mieszkaniu obok dreptała Waleria. Obie nie miały dywanów. Z parteru dobiegały odgłosy awantury.

    Jak ona pięknie pachnie, to chyba cytryna i coś jeszcze, myślał Maks, który chętnie jej by posmakował, chociaż pączki też były niezłe.

    Zaczął grzebać w zakurzonych płytach. Przeglądnął kilka, nie miały odpowiednich opakowań. Żadnego nie mógł dopasować. Dał spokój.

    Jasmina przyglądała się znad filiżanki.

    - Dlaczego atrakcyjna, inteligentna i zdolna kobieta nie utrzymuje porządku w dniach, płytach i mieszkaniu? - zapytał Mahler.

               - Dlaczego taki artysta jak ty, który pisze wiersze - i słyszałam, grasz na fortepianie - jest pedantyczny do zrzygania? - odparowała.

    - Rygor w dzieciństwie – powiedział, nie patrząc na nią.- A teraz silna wola. Kobiety w młodości wdraża się do przestrzegania zasad i prowadzenia domu.

    - Maks, gdzie tak jest napisane? Nie miałam młodości - dodała smutno.

    Zapadła cisza. Nie patrzył na nią.

    Siedziała po drugiej stronie stołu, żeby nie wchodzić w przestrzeń jego zapachu. Patrzyła na ręce obejmujące z czułością filiżankę. Marnował je na trzymanie trzeciego pączka, przecież mógłby na przykład… Bardzo byłoby miło!

    - Co cię tak rozmarzyło? - zapytał. Chyba nie pączki?

    Zapach, ręce i piękne rękawiczki. Trzy rzeczy, na które można ją poderwać.

               - Miałeś kilka palców złamanych?

    Schował ręce pod stół. Jak zwykle powiedziała, co nie chciała.

    Jej koledzy w liceum śmierdzieli potem i salą gimnastyczną. Mieli tłuste, długie włosy i dłonie poplamione atramentem. Ci, którzy pisali wiersze, obgryzali paznokcie do krwi,

               - Jak często myjesz włosy?

               - Codziennie. Czemu pytasz?

               - Są bardzo ładne.

    Skrzywił się. Co jest? Powiedziała przecież miłą rzecz!

     

    Przed wejściem na scenę przytulił ją, ale zaraz puścił. Parzyła? Na scenie zachowywał się nienagannie, niestety. Poza sceną też. Szkoda, no szkoda, do cholery!

    Na bal włożyła sukienkę z bladozielonego, chłodnego jedwabiu, malowaną ręcznie w ledwo widoczne różowe piwonie. Jeden rękaw długi, obcisły a drugiego nie było. Na szyi zawiesiła na srebrnym łańcuszku różową perełkę. Musiała zrezygnować z kolczyków, bo nie miała pasujących. Bez nich czuła, że jest nieumyta albo nieumalowana.

    Kiedy Maksymilian w piątek zwarzył ją swoją reakcją, wstał i przyniósł z przedpokoju pudełko.

               - Siadaj. Usiądź! - Zniecierpliwił się.

    Przycupnęła zesztywniała na brzegu krzesła gotowa do skoku. Mahler włożył jej na stopy kremowe sandały do tańca, zapinane nad kostką i chroniące palce. ­

    - Będą pasować do wszystkich sukienek - powiedział.

    Oszołomiona dotknięciem rąk czekała na dalszy ciąg, który nie nastąpił.

               - Można panią prosić?

    Przetańczyli kilka taktów. Będą kłopoty, pomyślała.

    Przedstawienie i bal upłynęły gładko. Pamiętała, żeby nie pić alkoholu. Mahler wymieniał jej kieliszki szampana na wodę. Miała go ochotę strzelić. Sam ciągnął jak smok. Nie wiedziała, dlaczego gapił się w jej dekolt.

    Mój Boże, jedna samotna perła, wielkości pestki agrestu! Przecież mógłby ją owinąć całą perłami. Trzeba Jasminie kupić kolczyki, pomyślał. Przekroczyłby ramy przyjaźni, poczuł smutek.

    Nad ranem wędrowali brzegiem parującej Motławy. Wyły syreny kutrów wracających z połowu, piszczały mewy, dniało. Mgła osiadała na rozpalonej twarzy i wpełzała pod sukienkę. Pachniało zgniłym morszczynem i palonym drewnem z wędzarni, doskwierał zapach benzyny.

    Mahler szedł niepewnie. Zmarszczył nos, benzyna przeszkadzała mu rozkoszować się zapachem kobiety, której pragnął. Może powinna używać perfum o zapachu jaśminu?  Jasmina - dar od Boga. Niestety, nie dla niego. Kiedy była blisko, zza dekoltu oprócz ciepła wydostawał się zapach, który spychał go z ustalonej drogi. Dystans przyjaźni - to najważniejsze! Silna wola może wszystko. Scheiße! Jego ciało, umysł, serce i co tam jeszcze miał, nawet skóra, włosy i zęby miały erekcję, kiedy się do niej zbliżał. Jeszcze chwila i nie będzie mógł zamknąć ust, bo wyrosną mu kły. Nieustanna, ogólnoustrojowa erekcja!

    Jasmina pomyślała, że Maks we fraku wygląda jak przerośnięty pingwin. 

     

    Weszła do mieszkania, zrzuciła ubranie i stanęła przed lustrem. Zmarszczek w cholerę, ale niektóre dodają uroku. Sflaczały tyłek i obwisłe piersi załatwi bielizna. Nie załatwi, zamierza się przecież rozebrać. Kręciła się przed lustrem. Musi o tym z kimś pogadać. Może Hanka zadzwoni? Zaklęła, nogi ugrzęzły w leżących na podłodze ubraniach. Rękawy ukrywały skrzydła nietoperza. Kwiaty starości pozostawało godnie nosić. Nad górną wargą siwo-czarny wąsik zalotnie zakręcający w kącikach ust. Po lewej stronie brody sterczące i twarde jak lance, różnej długości czarne i siwe włosy. Musi pamiętać, żeby je wyrwać! O matko, zapomniała przed balem! Dlatego Maksymilian tak jej się przyglądał, a ona myślała…

    Najgorsza była fałda na brzuchu z pionowymi bliznami. Jakby ktoś przejechał drucianą szczotką. Zmarszczki po wewnętrznej stronie ud! Nie wiedziała, że je ma. Razem z bliznami i ścierną fałdą na brzuchu tworzyły powojenny krajobraz. Nie rozłoży nóg, nie ma mowy! Chociaż nogi - klasa. Nosiła uciskowe pończochy z powodu żylaków, ale tym lepiej, miały koronkę i ściągacz w róże. Nie zdejmie i będzie sexy.  Poszła pod prysznic. Powzięła postanowienie. Maks jest gejem? Musi to sprawdzić. Zrobi tak, żeby za bardzo się nie rozbierać. To znaczy jak? Nie obmyślała planu, wierzyła swojej intuicji. Mistrzyni w odczytywaniu niewerbalnych sygnałów.

    Dzięki temu przeżyła dzieciństwo i czasem udawało się uciec z domu przed atakiem matki. Wracała, kiedy karetka odjeżdżała, żeby nie słyszeć wycia.

    Sygnały wysyłane przez Maksa były sprzeczne i poplątane. Myślała intensywnie…

     

    Usłyszała dźwięk skypa. Założyła okulary i usiadła przed laptopem.

    - Hanka! Moje cudo kochane! Pięknie wyglądasz!

               - Tobie też nic nie brakuje! Masz na sobie tylko perełkę? Nie nosisz już ciuchów?

               - Jak się czujesz? Wyszłam spod prysznica.

    Hanka miała kilka dni temu usuwany pęcherzyk żółciowy z powodu żółtaczki po niespodziewanym ataku bólu.

               - Dobrze, mogę leniuchować. Krzysiek wszystko robi, wychodzi z psem, gotuje. Właśnie wyszli. Ty wyglądasz, jak kot, który złapał mysz i nie wie, co z nią zrobić.

               - Postanowiłam poderwać geja - powiedziała, przysuwając krzesło do stołu. Usiadła owinięta wyszarpniętym spod laptopa obrusem w kwiatki. Było zimno.

               - Fizycznie?

               - Fizycznie przede wszystkim. Moje pragnienia się nie zestarzały, bo ja tak.

               - To zupełnie inaczej, niż ja. Interesują mnie tylko wnuki, książki, psy, wystawy i pogaduchy z tobą.

               - A Krzysiek?

               - On wciąż mnie chce.

               - No to rewelacja!

               - Nie krzycz tak. Ja nie mam ochoty.

               - U mnie na odwrót.

               - Po cholerę ci ten teatr?

    Hanka była wtajemniczona we wszystkie wydarzenia tygodnia. Jak nie gadały, to codziennie pisały. Przyjaciółki od podstawówki. Hanka wyciągała Jasminę z tarapatów. Urodziła niepełnosprawną córkę i nie widząc przyszłości dla niej w Polsce, wyjechała. Jasmina tęskniła.

    Marysia - córka Hanki - mieszkała w domu treningowym prowadzonym przez wolontariuszy, pracowała w poligrafii cztery godziny dziennie. Przyjeżdżała do rodziców w weekendy. Z autystyczną regularnością. Dobry układ. W Polsce niemożliwy.

               - Nie angażuj się w geja! Na cholerę ci to?

               - Przysięgłabym, że gejem nie jest. Mam intuicję.

               - Ile razy cię zawiodła?

    - Nigdy.

    - Pieprzysz! Co zrobisz, jak się zakochasz?

    - Nie myślałam o tym. Może już jestem zakochana?

    - Jesteś szalona, znowu cię niesie, a potem będziesz cierpieć! Ile razy trzeba ci powtarzać, że masz tę samą chorobę co matka, tylko lżejszą bez psychozy, ale robisz głupoty.

    - Przestań, wszyscy mi wpieracie chorobę! Czy córka szalonej musi być szalona? Jesteś wredna! Wkurzona uderzyła pięścią w stół. Pamiętała, żeby nie walić w laptopa. Komórka rzucona o ścianę zginęła na miejscu.

    - Zażywasz leki?

    - Zażywam, to konieczne po Nieszczęściu.

    - Jasmino, to konieczne w chorobie.

    - To było czterdzieści lat temu!

    Jasmina sięgnęła po fajkę. Cmokała z irytacją. Zobaczyła, jak złość wszechogarnia Hankę, jak przyjaciółka siada gwałtownie, zrzuca z siebie pled, nie zważa na bolesną ranę na brzuchu, wypełnia sobą ekran.

    - Narozrabiasz, a mnie tam nie ma.

    - Dlaczego wciąż przypominasz mi tamto?

    - Sama siebie dręczysz, do sześćdziesiątki nie przeżułaś tego!

    - To przeszłość! - Jasminę słyszeli na parterze, gołębie odfrunęły z dachu.

    - Ciągle pozwalasz, żeby cię owładnęła - kobieto - masz sześćdziesiąt lat!

    - I dlatego twierdzisz, że nie mogę pragnąć miłości? Przecież w ciążę nie zajdę.- Jasmina żartowała, ale targała nią wściekłość.

    - Mam propozycję, najpierw sprawdź wzajemność, a potem rób, co chcesz. Gejowi daj święty spokój. Może ma miłych przyjaciół?

    - Żeby sprawdzić, muszę się z nim przenocować. Wysyła niespójne sygnały.

    - To jest dla ciebie ostrzeżenie, daj spokój wariatko! Mówiłaś, że jest gwałtowny, chcesz dostać w ryj? - Hanka wrzeszczała.

    Zaniepokojony mąż zaglądnął do pokoju.

    - Cześć Jasmina, znowu cię niesie, a Hanka przydeptuje? Fajne kimono, wygląda jak obrus - zawołał i zniknął.

    - Powiedz mu, że na niego pluję - krzyknęła Jasmina, trochę uspokojona. Fajka dobrze ciągnęła.

    - Boże, nawet, jak bym tam była, nie przekonałabym cię!

    - Właśnie!

    - Ale przynajmniej czuwałabym z daleka.

    - Masz rację, mój anioł stróż wywędrował na drugą półkulę. Wiesz, że mam zmarszczki po wewnętrznych stronach ud? I siwa tam jestem, może trzeba się farbować? Przynajmniej nogi i wargi są oszałamiające jak dawniej.

    - Nad górną masz zmarszczki i wąsa.

    - Ja nie o tych -  słodka Haneczko. Co u was?

    - Żyjemy wszyscy szczęśliwie. - Hanka pogłaskała złotobrązowego setera, który usiadł obok. Chwyciła za brzuch.

    - Haniu, Haneczko kończę, odpocznij. - Jasmina nie dała czasu przyjaciółce na odpowiedź i zatrzasnęła ekran laptopa. Niebieskie światło zgasło. Przeszła do drugiego pokoju, usiadła w fotelu i wybuchnęła płaczem. Wytarła nos w obrus.

     

     Maks wszedł do hotelu, zdjął płaszcz i stanął przed lustrem. Czuł się bardzo stary. To, że brzydki wiedział od dzieciństwa i był przyzwyczajony. Pomyślał, że wygląda jak przerośnięty pingwin. Może powinien zastąpić frak smokingiem? Ależ wszystko pogmatwane! Nagle poczuł ściskający ból, zgięło go w pół.

     

     

    - Kant to tępy Prusak z Królewca. Jak można rozeznane poczucie obowiązku uważać za powinność etyczną? - krzyczała Jasmina.

    - Ciszej, jesteśmy w parku - mitygował ją Maks, jedząc lody.- Imperatywy są słuszne, nie sądzisz? Nie byłabyś zadowolona, jakbym cię traktował jako środek do celu?

    - Muszę ci przyznać rację - odparła z niechęcią. Jeśli traktuje ją jako cel, jakich środków użyje? - Ale zabzyczał dopiero jak miał siedemdziesiątkę i to w burdelu. „Jak na przyjemność to za krótkie jako rodzaj ruchu - zbyt komiczne”.- Nie za bardzo był wdzięczny uczniom, którzy mu tę imprezę fundnęli.

    - Sporo ludzi późno zaczyna - Maksymilian patrzył na stolik.

    - A ty?

    - Co - ja? Udawał, że nie rozumie.

    - No, kiedy się kochałeś pierwszy raz? - Jasmina potrafiła być nietaktowna, jeśli jej na czymś zależało.

    - Nie sądzisz, że to zbyt osobiste pytanie? - odpowiedział zmieszany.

               - Och, nie sądziłam, że w naszym wieku…

               - W naszym wieku też warto być taktownym.

    Punkt dla niego. Jasmina wyciągnęła fajkę.

               - Palisz publicznie?

               - Rygoryzm?

    Zapalił tę cholerną fajkę, udawał, że nie widzi jak pyka. Siedziała wygodnie na ogrodowym krześle. Przechodząca grupka młodzieży zaczęła bić brawo. Maksymilian spojrzał spod czarnych brwi. Starsza kobieta w słomkowym kapeluszu z rondem zakrywającym pół twarzy, w lnianej, zielonej sukni ściskała w zębach fajkę. Dłonią w szydełkowej, kremowej mitence podtrzymywała główkę, z której wędrowały do góry pokręcone sznurki dymu. Ametystowe kolczyki chwiały się wśród rudych włosów. Czy to Jasmina, czy sen szalonego artysty?

               - W przyszłym tygodniu gramy w Wiedniu.

    Jasmina myślała, że przedstawień będzie kilka, a tu już blisko pięćdziesiąt. Przywykła i była zadowolona. Puchło jej konto w banku. Niepokoiło ją, że od pewnego czasu miała przymus dreptania z tułowiem pochylonym do przodu i drżenie lewej dłoni. Mijały samoistnie, więc łatwo o nich zapominała. Ja to pierdolę! Zdawała sobie sprawę, co to za choroba. Wypierała ją ze świadomości.

    Pamiętała matkę, która się trzęsła z twarzą pozbawioną mimiki. Uważała, że leki wysysały z niej możliwości twórcze. Kiedy nie brała pigułek piękne rysunki i scenariusze napisane w dobrym okresie, przy pogorszeniu ulegały pieszczocie płomieni i wylatywały przez komin szare i pomarszczone, unoszone gorącym powietrzem. Nic nie zostawało na dłużej.

    Jasmina nie brała leków dających objawy uboczne, więc musi to być choroba. Waleria zwróciła uwagę, że powinna iść do lekarza.

    Och, tyle rzeczy powinna zrobić i nie zrobiła. Pyknęła. Ale fajka zgasła wypalona.

               - Schowaj tę chochelkę, już wystygła.

     Maksymilian potrafił być uroczy, psia krew.

     - O czym tak intensywnie myślałaś?

               - O utraconych możliwościach.

               - Jakich ?

               - Nigdy nie jeździłam konno i nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości, nawet matki.

    Znowu palnęła! Ja pierdolę!

    Zapadła niezręczna cisza. Jasminie zaczęła drżeć dłoń i kącik ust.

    - Przepraszam - powiedziała, zgarniając nieporadnie drobiazgi z blatu do torebki.

    Mahler patrzył na jej dłonie, co nasiliło drżenie.

    Zastanawiał się jakie wykształcenie ma Jasmina?

               

     

    W Wiedniu poszli na kolację. Siedzieli w ogródku. Na stolikach stały świece, do których miękko przylatywały ćmy. Kilka odleciało, reszta leżała martwa na obrusach. Oddychali  benzyniarskim smrodem miasta, które nie zasnęło. W rozmowie przeszkadzały odgłosy jezdni, okrzyki i śpiewy znad Dunaju.

               - Prosiłeś, żebym została tydzień do następnego przedstawienia, nie mam ochoty. Tu jest paskudnie.

               - Chcę cię nauczyć jeździć konno.

               - Po sześćdziesiątce? Mogę zginąć!

     

    Jednak zaczęła gustować w konnej jeździe. Szło jej jako tako. Rodzina Mahlera miała stadninę.

               - Uwielbiam stajnię - powiedział.

               

    W Wiedniu mieszkała w pensjonacie Frau Gruber  przy Hauptallee. Przez okno widziała olbrzymie koło na Praterze. Marzenie dzieciństwa. Już nie do zrealizowania. Najpierw by się porzygała, a potem zasłabła. Kto wie, może to dobry sposób na samobójstwo? Ostatni raz miała na nie ochotę, kiedy dotknęło ją Nieszczęście.

     Za jezdnią był park z platanami i innymi drzewami, których nazw nie znała. Przez otwarte okno dobiegał gwar nocnej ulicy, pojedyncze wrzaski. Frau Gruber zostawiła na stole wodę. Tylko dlaczego - cholera - niegazowaną? Nie znosiła niegazowanej, chociaż po innej miała wzdęcia, które ją krępowały. Kiedyś wyrwało się jej na scenie. Myślała, że Maks po spektaklu umrze ze śmiechu. Charczał, gulgotał i porykiwał jak osioł. - Słychać cię było w ostatnim rzędzie!

               - Tak powinno być - odparowała zaczerwieniona i wściekła. Drgał jej kącik ust. - Przestań, bo cię kopnę - krzyknęła.

               - Uważaj, mogłabyś upaść.

               ­- Wydrapię ci oczy!

               - Dlaczego nie pijesz wody niegazowanej? Jakby tak postępowała aktorka z mojego zespołu, wyrzuciłbym ją.

               - Za pierdnięcie? - zawołała.

               - Za nieprofesjonalizm.

               - To jest teatr czy obóz? - spytała rozjuszona. Nie rozumiała, że można przywiązywać wagę do jednego bąka.

               - To drugie - powiedział Maksymilian.

    Pokazała mu środkowy palec.

               - Nie pytaj, czemu jestem wulgarna - powiedziała, kiedy zauważyła, że otworzył usta.

    Frau Gruber na początku dawała gazowaną, pytała, jaką chce. To przez konszachty z Mahlerem postawiła kranówkę. Mściwie wyjęła z torebki gazowaną i Dunhille. Fajki zapomniała. Zasypiając, pomyślała, że kupi sobie drugą w Wiedniu.

     

    Rankiem pojechali do stadniny. Czy może wsiąść na to duże zwierzę z odległości półtora metra? To był bezpieczny dystans. Bała się koni. Pierwszego dnia jeździła - ku swojej rozpaczy -  na oklep, na lonży.

               - Dlaczego na oklep? - spytała wściekła.

               - Jak spadniesz, koń nie powlecze cię za sobą .

               - Ja nie mogę spadać, mam osteoporozę.

               - Dlatego musisz na początku jeździć na spokojnym koniu, na oklep.

    Instruktor przyjechał z pstrokatą klaczą i schodkami.

               - Co to za chabeta?

               - Perełka, proszę pani, nasz koń treningowy, bardzo łagodna i posłuszna.

               - A pan, dokąd? - spytała, widząc, że instruktor ma zamiar odejść.

               - Pan Mahler będzie panią uczył. Zastrzegł to sobie.

               - Wracam do pensjonatu! Będziesz nieznośny, okrutny i złośliwy. Wyrzucasz aktorki za pierdnięcie, a ja zesram się ze strachu!

               - Jasmina, błagam cię…

               - Nie bądź wulgarna - dokończyła. Spadam stąd!

     

    Jechali brzegiem morza. Pachniało solą i wodorostami. Morze szumiało uspokajająco. Mewy drobiły wokół niedużych fal, dawały się im unosić i polowały zanurzając głowy. Jasmina jechała na Helence, która stawała przy każdej kępie trawy i żuła, a Mahler wybrał dla siebie ogiera Elito. Obydwa konie były tej samej, brązowej maści. Pachniały słodkawo sianem i leśnym powietrzem. Dojechali do drogi, która prowadziła przez sosnowy lasek do miasteczka. Żwir chrzęścił pod kopytami, konie oganiały się od much. Pachniało rozgrzanymi w słońcu szyszkami. Szum morza cichł. Za laskiem rozciągała się łąka z pasmami wysokiej trawy i kępami biało-żółtych rumianków. Gdzieniegdzie prześwitywała gliniasta ziemia. Zsiedli na brzegu lasku. Słyszeli brzęczenie pszczół, trochę wiało. Wybierali z trawy małe, cierpkie owoce dzikiej gruszy .Elito drżał i tupał przy każdym głośniejszym dźwięku. Mahler wstał. 

    - Przywiążę konie, mogą uciec. Głaszcząc szyję ogiera, stanął bokiem do Jasminy, która usiadła w wysokiej trawie. - Chcę cię o coś prosić. Sztuka ma powodzenie i przez kilka miesięcy będziemy często razem. Chciałbym, żeby łączyła nas wyłącznie przyjaźń - wykrztusił.

    - Aha - odpowiedziała Jasmina. Dobrze, że poruszyłeś ten temat, bardzo sobie cenię znajomość z tobą bez samczych podtekstów. Ulżyło mi.

    Patrzył na grzywę Elito, żeby nie widziała rozczarowania na wyrazistej twarzy.

    Jasmina zadowolona, że Maks nie widzi jej wilgotnych oczu, drżącą rękę schowała za siebie. Po chwili żal ustąpił wściekłości. Była impulsywna. Mahler siadł naprzeciwko niej ze zgiętymi nogami.

    - Opowiem ci historię - zaczęła, opierając przyjaźnie głowę o jego kolano. Machała ogryzkiem. Maksymilian skaleczył język, usiłując zagwizdać na trawie. - Jest skwarne lato - ciągnęła. Samo południe - ani cienia, ani wiatru. Wszystko zastygło w upale. Idziesz ścieżką przez łąkę w kierunku stajni. Ważki migocą w słońcu. Widać żyłki na ich niebieskawych, przeźroczystych skrzydełkach. Znad lipy słychać brzęczenie, pachnie miodem i rozgrzaną ziemią. Wchodzisz do środka a tam - dziewczyna. Stoi koło drzwi, oparta o drewnianą ścianę i obserwuje konie, jedząc gruszkę. Lepki sok spływa po szyi i dłoniach. Ma na sobie spódnicę w zielone paski i białą bluzkę. Krótkie, ciemne włosy lekko falują. Brzęczą muchy. Konie kopią w ściany boksów, przeżuwają z chrzęstem siano, szarpią łbami, odganiając gzy. W dusznej stajni pachnie końmi i sianem. Podchodzisz cicho, spragniony. Zlizujesz słodki sok z szyi i dekoltu. Zdyszany, wkładasz rękę pod spódnicę. Tracisz oddech - krągłych, jędrnych pośladków nic nie okrywa. Dłonie wędrują po jedwabistej skórze. Zarumieniona i uśmiechnięta nie protestuje. Na stryszku z sianem jest niewygodnie, ale są worki z owsem. Uginają się pod waszym ciężarem. Ziarno osypuje się z chrzęstem przez dziury w deskach. Słońce wdziera się przez szpary w dachu. Podnosisz jej spódnicę, nieporadnie szarpiesz pasek od spodni. Całujesz spocone czoło. Potem oczy, pod wargami czujesz igiełki rzęs, spierzchnięte usta, które smakują gruszką. Wyłuskujesz drobne piersi, już jesteś…

    Jasmina krzyczała, nasycona. Wygnieciona trawa pachniała cierpko. W ustach miała metaliczny smak krwi.

     

    0Comments
     
    2500 char

    No comments yet, be first to comment!

    Read more
There are no updates yet.

There are no updates yet.

Description

Wydanie książki pt. "Kobieta z fajką". Książka obyczajowa, z wątkiem psychologicznym i opisami Krakowa. Oczywiście z humorem i groteską. Fragmenty na fb i stronie autorskiej.

There is no description yet.

There is no description yet.

Location

The world's first card for receiving payments. The Payment Card.
The world's first card for receiving payments. The Payment Card.
Find out more

Donations 25

 
Hidden data
1 600 zł
AR
Anna Rispal
50 zł
ŁJ
Łukasz Józkowicz
50 zł
RP
Radek Pecio
100 zł
KM
Kasia Makara-Kujawa
50 zł
MR
Monika
200 zł
AB
ABJ
150 zł
HS
Halina Słowiak
100 zł
MF
Małgorzata Flanek
50 zł
DK
Dorota Krezolek
hidden
See more

Comments 1

 
2500 char