Pomóż mi nie dołączyć do Klubu 27!
Pomóż mi nie dołączyć do Klubu 27!
Our users created 1 275 299 fundraisers and raised 1 484 912 672 zł
What will you fundraise for today?
Updates1
-
Zrzutka dobiegła końca, a ja wypłaciłam pieniądze. Serdecznie dziękuję wszystkim osobom wpłacającym i udostępniającym! Tak jak napisałam w poście na FB, tym razem nie uda mi się zrealizować opisanego celu, ponieważ zebranych środków jest zbyt mało, niemniej zgromadzona kwota i tak mi pomoże, bo za nią spłacę dług. Trzymajcie się i do zobaczenia następnym razem! <3
No comments yet, be first to comment!

Add updates and keep supporters informed about the progress of the campaign.
This will increase the credibility of your fundraiser and donor engagement.
Description
Nazywam się Sonia Dora i mam już dość. Utknęłam w sytuacji, z której da się wyjść tylko za miliony monet. Albo odchodząc z tego świata, ale tego właśnie pragnęłabym uniknąć. Spróbuję teraz przełamać swój wstręt do wywnętrzania się w internecie, bo bez tego nie dostanę ani grosza.
Niech Was nie zmyli imię i nazwisko organizatora zrzutki. Od stycznia 2021 funkcjonuję otwarcie jako transpłciowa kobieta, jednak wszystkie procedury formalnych zmian są jeszcze przede mną. Oznacza to, że w dowodzie mam nadal literę M i w takich miejscach jak tutaj muszę podawać dane, z którymi ani trochę się nie utożsamiam, czy mi się to podoba czy nie. To samo dotyczy na przykład wizyt u lekarza, w urzędzie czy w każdej innej sytuacji, w której liczą się tylko dane z dowodu osobistego. Jako że z reguły nie mam ochoty wyglądać jak na jednym z załączonych zdjęć, by móc normalnie funkcjonować poza domem przeciętnie 2 dni w tygodniu w całości spędzam w łazience. W końcu trudno oczekiwać od niewtajemniczonej osoby zwracania się do mnie w rodzaju żeńskim, kiedy mam postawną sylwetkę, niski głos i do tego jeszcze bujne owłosienie na twarzy i reszcie ciała. Już nie wspominając o tym, jak paskudnie się wówczas czuję. Miejcie proszę na uwadze, że to samo dotyczy zdjęcia, które mimo bolesnego wstrętu postanowiłam tutaj zamieścić dla Waszej informacji i edukacji.
Możecie zapytać: no dobrze, ale dlaczego dotychczas nic z tym nie zrobiłam? I wtedy odpowiem: bo jest to potwornie kosztowne i uciążliwe, ponad moje możliwości. A zwłaszcza ze zdrowiem nadszarpniętym już na starcie, ale o tym niżej. Żeby mieć w dowodzie literę K i właściwe imię z nazwiskiem, muszę pozwać do sądu własnych rodziców i z nimi wygrać. Tak, to nie żart. Nawet mimo tego, że jestem pełnoletnia i jednego z nich nie chcę znać za to, co mi zrobił. Koszta sądowe są oczywiście po mojej stronie. Z kolei trwałe usuwanie owłosienia poza tym, że słono kosztuje, to również jest niesamowicie bolesne. To jak być równocześnie przypalaną i rażoną prądem. Wiem, bo przeszłam przez cały cykl depilacji laserowej, która okazała się zupełnie nieskuteczna. Tak się zdarza i już. Została mi tylko elektroepilacja, która jest jeszcze droższa i może się okazać równie bolesna. Wszystko po to, bym zamiast poświęcać 70% wolnego czasu na golenie, regulację brwi i przykrywanie makijażem tego co pozostaje widoczne mimo tych zabiegów, mogła wreszcie odwiedzać łazienkę tylko dla podstawowej higieny i za potrzebą, a pozostały czas poświęcać na przykład na pracę. To tylko urywek tego, co mnie jeszcze czeka, więcej informacji o procedurach tranzycji w Polsce znajdziecie na stronie tranzycja.pl.
Teraz możecie zapytać: no dobrze, to co za problem pójść do pracy i sobie na to wszystko zarobić? A ja odpowiem: próbowałam, ale to się nie uda dopóki nie zmienią się rzeczy niezależne ode mnie. Ostatnio policzyłam sobie, jak długo musiałabym ciężko pracować, żeby móc zrealizować swoje podstawowe cele życiowe, i wyszło mi między 220 a 250 lat w zależności od wariantu. To trochę długo, zwłaszcza że nie wliczam w to zachcianek, ale i tak postanowiłam spróbować. Po odfiltrowaniu ofert wymagających wyższego wykształcenia, prawa jazdy lub nieposiadanych przeze mnie specjalistycznych umiejętności zostają tylko magazyny, supermarkety, linie produkcyjne, nadmorskie smażalnie ryb i tym podobne. W akcie desperacji odrzucam wszelkie „lubię/nie lubię” i aplikuję dosłownie wszędzie, oczywiście z konieczności podając się za faceta, wprawdzie ze wzorowo wykonanym CV, jednakże prawie pustym. Być może właśnie z tego względu na moje aplikacje doczekuję się jakiejkolwiek odpowiedzi w około 1% przypadków, z czego 1% to odpowiedzi pozytywne. Z odbytych rozmów kwalifikacyjnych zatrudnieniem kończy się średnio 1%, chyba że w trakcie rozmowy poproszę o zwracanie się do mnie w rodzaju żeńskim i imieniem Sonia, wówczas wartość ta maleje do 1% z tego 1%. Czyli przy dobrych wiatrach, po kilku miesiącach usilnych starań i niezmordowanego wysiłku, zostaję w końcu gdzieś zatrudniona. Z reguły jest to akurat to miejsce, w którym najmniej chciałabym pracować, ale zamiast wybrzydzać wchodzę w to pełną parą. I średnio po 8 dniach zostaję zwolniona, w ponad połowie przypadków nie otrzymując wynagrodzenia. Tak właśnie wygląda sytuacja na rynku pracy osób transpłciowych przed tranzycją i z problemami zdrowotnymi. Niczego innego nie doświadczyłam i nie doświadczę, dopóki nie zmieni się postawa polskich pracodawców. Albo dopóki nie zacznę wyglądać jak „najprawdziwsza” kobieta, bo na to pierwsze nie ma co liczyć. Trudno się więc dziwić, że każdy kolejny taki incydent tylko pogłębia moją traumę związaną z pracą, i że naprawdę jest mi coraz trudniej to znosić jakby nigdy nic.
Niech zgadnę, kolejne pytanie to: czemu nie poszukasz pomocy? A odpowiedź: próbowałam. Naprawdę próbowałam. Od stycznia 2015 jestem pacjentką psychiatryczną z powodu depresji, zaburzeń osobowości i okazjonalnych zaburzeń lękowych. Przerobiłam 16 leków psychotropowych, z których jakkolwiek zadziałały tylko te, od których momentalnie się uzależniłam. Straciłam tylko kawał zdrowia i masę pieniędzy, i nawet lekarka w końcu przyznała, że nie ma sensu mnie dalej faszerować lekami, bo już i tak nieodwracalnie pogorszyły moje funkcjonowanie i mogłoby być tylko gorzej. Pozytywny skutek psychoterapii zauważyłam dopiero przy trzecim podejściu, jednak w lipcu mój terapeuta przerwał terapię, nie chcąc ujawnić przyczyn takiej decyzji. Mogę się tylko domyślać o co tak naprawdę mu chodziło. Czerwiec bieżącego roku spędziłam w szpitalu psychiatrycznym, gdzie padłam ofiarą przemocy i skandalicznych nadużyć ze strony personelu. Czeka mnie starcie z olbrzymem, ale nie zamierzam tego tak zostawić, bo nie chcę, żeby ktokolwiek więcej musiał przechodzić przez takie rzeczy. Wiem, że jest w Polsce kilka organizacji pozarządowych skupionych na pomocy osobom transpłciowym. Na rzecz części z nich wykonałam ogrom nieodpłatnej pracy. Zobaczyłam to środowisko od kuchni i nie chcę mieć z nim więcej do czynienia.
Depresja może nie brzmi jakoś sensacyjnie, chyba że jest to ten etap, w którym tygodniami leżę w łóżku głodując i załatwiając się pod siebie. Szok? To jest taka pustka, że z takich epizodów z reguły nic nie pamiętam. Dopiero kiedy ocknę się z tego stanu i poczuję się nieco lepiej, jestem w stanie na przemian szukać najprostszego sposobu skrócenia swoich cierpień i napawać się najbłahszym nawet promykiem nadziei. Ale nawet wtedy nie odpuszcza fobia społeczna, która nie pozwala przekroczyć magicznej bariery drzwi od mieszkania. W tym stanie choćby wyniesienie śmieci w specjalnym kapturze incognito i z zarostem przykrytym maseczką porównałabym do wyjścia z okopu prosto pod ogień nieprzyjaciela, takie to uczucie. A co dopiero wizyty w takim na przykład urzędzie pracy. Przesympatyczna doradczyni zawodowa po wysłuchaniu mojej historii do końca na czwartym spotkaniu sama przyznała, że zostały mi tylko sekskamerki. To trafne, gorzkie podsumowanie chyba najlepiej dopełnia obraz mojej marnej sytuacji.
Jeśli jeszcze nie, to uprzedzę kolejne pytanie. Na pewno mam jakąś umiejętność, na której mogłabym zarobić, prawda? Znam biegle angielski i prawie biegle francuski, uczę się portugalskiego, rozumiem co nieco w kilku innych językach. Polszczyzną posługuję się również całkiem sprawnie, nawet pisuję wiersze. Moją największą pasją i celem życia jest muzyka, znam się na teorii muzyki i bardziej szczegółowo na jej historii, potrafię też coś tam na fortepianie, a zdarza się, że i komponuję. Od bliskich osób słyszę, że mam talent dydaktyczny, że słuchanie moich wykładów wciąga i rozbudza ciekawość. Poza tym potrafię i lubię dobrze gotować i sprzątać, znakomicie odnajduję się w roli kury domowej. I kociej mamy. Czy to są atuty, na których można zarobić? Z pewnością tak, ale pod pewnymi warunkami: trzeba umieć posługiwać się najnowszymi technologiami, w szczególności mediami społecznościowymi, i za ich pomocą zachęcać, przekonywać, wręcz nakłaniać. Tymczasem wstyd przyznać, ale mój zasób wiedzy i umiejętności w tej dziedzinie jest na poziomie paru pokoleń wstecz. Jedynie po dziesięciu latach nauczyłam się korzystać z jednego programu do zapisu nut. Tu nie chodzi o to, że nie potrafię wykorzystać w pełni możliwości takiego na przykład Snapczaka i na tym zarobić; ja nie rozumiem o co z tym wszystkim w ogóle chodzi. Może byłabym z tym wszystkim bardziej na bieżąco, gdyby nie ta zdzira depresja. Zabrała mi już kilkanaście lat, to jest ponad połowę życia, i właśnie dlatego nie mam teraz wykształcenia, zawodu, pracy, oszczędności, samochodu, prawa jazdy, własnego mieszkania ani żadnej przyjaźni „od piaskownicy”.
Mało? W maju tego roku Google z niewyjaśnionych do tej pory przyczyn zablokowało moje konto, w wyniku czego utraciłam całą zawartość dysku w chmurze, w tym cały mój dorobek poetycki i muzyczny. Dopiero potem dowiedziałam się, czym jest backup. Na szczęście mam bardzo dobrą pamięć i większość z tych rzeczy odtworzyłam z pamięci, po czym zapisałam je na dysku twardym komputera, by już nigdy więcej nie zawierzać się żadnej chmurze. Pewnego dnia na początku sierpnia komputer doznał nagłej awarii dysku i przestał działać na amen, przez co ponownie zostałam z niczym. Było ciężko, ale nie poddałam się i dzielnie korzystałam z telefonu najlepiej jak umiałam. W połowie sierpnia mój telefon spadł z wysokości na stertę kamieni, doznając rozległych obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych. Po kilkudniowej agonii ostatecznie dokonał żywota, zgon stwierdzili certyfikowani serwisanci. Zostałam już tylko ja sama, jednak bardzo nie chciałabym wkrótce podzielić losu moich urządzeń. I tym sposobem trafiłam tutaj.
Licytowanie się na trudne sytuacje to ostatnie, co chciałabym osiągnąć. W końcu każdy ma swoje problemy i nie istnieje dla nich wszystkich żadna uniwersalna miara. Powiem więcej: do tej pory bagatelizowałam swoje położenie jak tylko mogłam, skupiając się na pomaganiu innym. Aż w końcu boleśnie się przekonałam, że najwyższa pora ratować to, co ze mnie zostało, póki cokolwiek zostało, bo w przeciwnym razie nie będę mogła już nigdy dać niczego od siebie nikomu innemu. Zredagowałam ten tekst długopisem na kartce, a potem przepisałam go na zrzutkę używając komputera w bibliotece. Porobiłam zdjęcia telefonem pożyczonym od sąsiada. Potem znalazłam w szufladzie działający przedpotopowy telefon, obsługujący wyłącznie funkcje dzwonienia i esemesowania. Postanowiłam, że znajdę cierpliwego nauczyciela i nauczę się nowych technologii, ale do tego potrzebuję pieniędzy i niezawodnego sprzętu, czyli też pieniędzy. Zawsze wolałam naprawiać niż wyrzucać i kupować nowe, ale w tej sytuacji to się nie opłaca, za co odpowiada polityka koncernów technologicznych polegająca na sztucznym wymuszaniu kupna nowych sprzętów poprzez czynienie starych, na przykład 2-letnich rupieci, niezdatnymi do użytku (więcej na ten temat w tekście na zdjęciach mojego sprzętu). Spróbuję też zebrać środki na tranzycję, ale tym razem w końcu na moją własną. Od tego zacznę.
Czy mam powody do radości? 9 września skończyłam 27 lat. Mam marzenia, których nikt za mnie nie spełni. Mam tomik poezji do wydania i 9 symfonii do napisania. Mam pomysły, jak urządzić swój kawałek świata po swojemu i jak uczestniczyć w zmienianiu reszty świata na lepsze. Mam swoją historię do opowiedzenia i mnóstwo cudzych do wysłuchania. Jest jeszcze tyle do zrobienia, a ja jestem nadal młoda i potrafię adaptować się do różnych warunków. Zamierzam sporo zmienić i to jest najlepszy moment na działanie.
Skupmy się na tu i teraz. Najważniejsze dla mnie w tym momencie:
• nowy komputer i nowy telefon — 5799 i 2549 zł
• wizyta u endokrynologa — 250 zł
• pierwsza wizyta w salonie elektroepilacji (z konsultacją dermatologiczną i znieczuleniem) — 780 (plus 50, plus 50) zł
Wszystkie trzy rzeczy najkorzystniej będzie mi załatwić podczas 2-3-dniowego wyjazdu do Gdyni. A mieszkam w Koszalinie. W tym celu potrzebuję dodatkowo na:
• dojazd do Gdyni i z powrotem — 57,20 zł w obie strony
• nocleg w hostelu — 72 zł za noc
• jeżdżenie autobusami w tę i nazad — 18 zł za bilet dobowy
Co razem daje 9625,20 zł. Pozostałe 374,80 zł przeznaczę na przepisane przez lekarza hormony, których dokładny koszt zależy od przebiegu wizyty, a także na wyżywienie i kolejny nocleg z biletem dobowym w razie potrzeby. Może się też okazać, że będę musiała uiścić jakąś dodatkową opłatę, np. w serwisie czy w sklepie.
Te niezbędne wydatki są obecnie poza moim zasięgiem, a jednocześnie kluczowe dla mojego dalszego funkcjonowania. Wasze drobne wpłaty mogą okazać się dla mnie zbawienne! Niech tylko odbiję się od tego dna, dalej będzie już łatwiej, bo wiem co robić w następnej kolejności.
Dziś daję Wam tylko moją rzewną opowieść, ale to się niebawem zmieni. Zapamiętajcie: Sonia Dora. Jeśli pomożecie mi nie dołączyć do Klubu 27, to jeszcze sporo o mnie usłyszycie!

There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser. Find out more.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser. Find out more.
Jesteś cudowna, utalentowana i piękna, bez względu na wszystko 💜 powodzenia!
Jesteś wspaniałą osobą, dziękuję, że mogłam Cię poznać! Pamiętaj, kobieta starzeje się jak wino, im starsze tym lepsze, 27 to dopiero początek! ❤️ Wierzę w Ciebie!