Cześć wszystkim, nazywam się Lulu i mam 5 miesięcy. Jeszcze do niedawna nie miałam na co narzekać. Odkąd moja mama Dorota wzięła mnie do siebie byłam rozpieszczana na każdym kroku - dostawałam tylko mokrą karmę, mnóstwo zabawy bo mama studiuje przez co podczas zajęć zdalnych mogła mnie głaskać i rzucać mi myszkę - pewnego dnia wniosła do domu coś bardzo dużego - okazało się, że to drapak na którym leżakowałam i ostrzyłam pazurki. Wszystko się zmieniło, gdy poszłyśmy do weterynarza na drugą dawkę szczepienia (szczerze średnio przepadam za igłami, ale jak mama mówi że trzeba, to nie ma zmiłuj) - Pani doktor powiedziała, że mam dziwnie duży brzuch i że nie zostanę zaszczepiona, zanim nie zrobimy serii badań. Na drugi dzień miałam robione echo - myślałam, że już gorzej być nie może. Widziałam też strach w oczach mamy, że coś nie tak jest z moim serduszkiem. Okazało się jednak, że wszystko jest w normie. Weterynarz zaleciła mamie przynieść moją kupę na badanie. Na drugi dzień bardzo źle się poczułam, mój brzuszek bardziej napęczniał, a temperatura zrobiła się jeszcze wyższa. Mama zauważyła, że coś jest nie tak i o 23 pojechaliśmy do weterynarza. Tym razem usłyszałyśmy z mamą jeszcze gorsze wieści - FIP. Był jednak cień szansy, że to coś innego. W poniedziałek, jak mama wyciągnęła transporter - już wiedziałam co się szykuje, ale nawet nie miałam siły się bronić przed ponownym zapakowaniem - stwierdziłam że niech się dzieje co chce - mama w końcu wie co dla mnie dobre. Pani doktor pobrała krew, zbadała też moją kupę - krew wydawała się w normie. Po wizycie nie czułam się lepiej - i znowu pobrano mi krew. Tym razem już zapadł ostateczny werdykt - MAM FIP. Mama w popłochu szukała leku, żeby móc wdrożyć terapię. Wytłumaczyła mi na czym to polega - codziennie, przez 84 dni (czyli 12 tygodni) muszę o tej samej porze dostawać zastrzyk leku, który jest bardzo drogi. W momencie przerwania terapii wirus się uodporni, a wtedy będzie nie do pokonania. Słowo “codzienny zastrzyk” brzmi strasznie, ale jeszcze straszniej brzmi słowo śmierć. Nie chce jeszcze odchodzić, mam dużo spraw do załatwienia (i nie mówię tylko o tych w kuwecie) - kto będzie mruczał codziennie tym dobrym ludziom do ucha, tym którzy teraz walczą o moje życie? Kto wyciągnie mamie skarpetki z komody, gdy będzie się spieszyła na autobus? Kto będzie asystował codziennie przy stole? Mama mi powiedziała, że wiele osób nie rozumie, jak można wydać na leczenie kota tyle pieniędzy. Dodała też, że ten kto miał kiedyś mruczącego przyjaciela zrozumie, co to znaczy z dnia na dzień zacząć go tracić.
There is no description yet.