id: ys8gu4

Na operację i leczenie Sandi (zespolenie wrotno-oboczne)

Na operację i leczenie Sandi (zespolenie wrotno-oboczne)

Inactive donations - the required operation of the Organiser of the fundraiser. If you are an Organiser - log in and take the required action.

Our users created 1 190 648 fundraisers and raised 1 255 472 167 zł

What will you fundraise for today?

Description

Oto historia pierwszej takiej miłości w naszym życiu. Proszę, przeczytaj ją do końca.

Część 1 „Cisza przed burzą” 


Marzyłam o psie od kiedy tylko pamiętam. Jako mała dziewczyna prosiłam rodziców, by pozwolili mi mieć takiego przyjaciela. Mama była za, lecz tata przeciwko, więc te rozmowy zawsze były bezowocne. 

Po 10 latach coś się zmieniło. I wciąż nie wiem, jak to się stało, lecz pewnego dnia nagle usłyszałam słowa zgody. Nie pamiętam, kiedy wcześniej tak się cieszyłam. Miałam ochotę skakać do góry ze szczęścia. Od razu rozpoczęliśmy poszukiwania, aż natrafiliśmy na śliczną białą kuleczkę – małego westa. Postanowiliśmy, że nazwiemy ją Sandi – to takie nasze „hasło” rodzinne.

I pojechaliśmy po nią. W pierwszych momentach trochę się nas bała, lecz chwilę później leżała spokojnie na moich kolanach, śpiąc przez całą drogę do nowego domu. Pamiętam, że od początku czuła się u nas dobrze, bawiła się, przytulała – była dokładnie taka, jak sobie wymarzyłam. Od razu wszyscy ogromnie ją pokochaliśmy.

Z dnia na dzień robiła się coraz spokojniejsza, nie miała energii – przestała zachowywać się jak „normalny” szczeniak, a my tłumaczyliśmy to sobie m.in. stresem związanym z nowym miejscem i ludźmi, czy wizytami u weterynarza. Nie spodziewaliśmy się, że są to symptomy czegoś znacznie gorszego, co dopiero ma nastąpić...


Część 2 „Smutna rzeczywistość


Niedługo przed Świętami Bożego Narodzeniu, Sandi zaczęła się nietypowo zachowywać – chodziła przy wszystkich ścianach, a kolejnego dnia przeciskała się przez wszelkie możliwe szczeliny. 

Nadeszła noc z Pierwszego na Drugi Dzień Świąt. To była jedna z najbardziej stresującuych nocy, jakie pamiętam. Kiedy o tym piszę, wracają do mnie wspomnienia i łamie mi się serce. Pierwszą rzeczą, która tej nocy nas zaniepokoiła, było to, że Mała nie dawała mi spać, próbowała podgryzać, była niespokojna. Jakiś czas później zaczęła chodzić bez celu, próbować przedostać się przez najmniejsze dziurki z głową uniesioną do góry, tak, że nic nie widziała. Nie patrzyła, gdzie idzie, gdy była na łóżku, nie zauważała, że kończy się ono, lecz próbowała iść „po powietrzu”, myśląc, że tam dalej jest podłoże. Zaczęła cała się trząść, a ślina w dużej ilości  wypływała z jej otwartej buzi. Nie reagowała na nas, nawet gdy próbowaliśmy wziąć ją na ręce i sprawdzić, czy  spojrzy w nasze oczy, próbowała usilnie uciec i nie nawiązywała kontaktu wzrokowego.  W pewnej chwili usłyszeliśmy od niej dźwięki przypominające piski czy charczenie.  Oprócz tego pojawiły się wymioty. Była jak w obłędzie.Wiedzieliśmy, że jest coś bardzo nie w porządku i o 3 w nocy trafiliśmy do kliniki weterynaryjnej. Rokowania były bardzo złe – Sandi nie  mogła ustać, przewracała się, a nawet nie występował u niej odruch źrenicowy. Została w szpitalu na tę noc i kolejny dzień, gdzie próbowano ją ocalić. Był to dla nas HORROR. 

Jednak udało się dzięki wielu lekom i kroplówkom przywrócić Sandi do „normalności”. Reagowała na nas, czuła się o niebo lepiej, miała energię, nawet podbiegała. Jejku, jacy my byliśmy  szczęśliwi! Mieliśmy nadzieję, że to już koniec. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo się myliliśmy...


Część 3 „Grom z jasnego nieba”


W dzień przed Sylwestrem znów zaczęły się kłopoty, choć to zdecydowanie za małe słowo. Zauważyliśmy, że Sandi zaczęła być bardziej osowiała, przestała cieszyć się na nasz widok. Nie chciała nawet spojrzeć na swoje ulubione jedzenie, które wcześniej jadła z ogromnym apetytem, a gdy wyszliśmy na dwór, nie reagowała zupełnie na dobrze jej znane od dawna komendy. Były to już złe sygnały i znaki ostrzegawcze. Gdy tylko znów zaczęła drżeć i ślinić się, od razu, bez zastanowienia wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy prosto do kliniki. Pamiętam, że siedzieliśmy tam chyba do 2 w nocy, obserwując i pomagając w podawaniu leków i kroplówek... Powiedziano nam, byśmy zabrali Sandi do domu, gdyż oni nie mogą jej podać więcej środków i należy teraz tylko czekać, aż coś zacznie działać. 

Rano obudziło nas charczenie i szczerze mówiąc, myśleliśmy, że Mała dusi się i umiera. Po raz kolejny udaliśmy się  do weterynarza, gdzie podali jej jeszcze inne medykamenty, nadzorowali jej stan. O 9 mieli przyjść inni lekarze na konsultację i by uzgodnić, jaki jest dalszy plan. Kiedy zadzwonił telefon z informacją, że leki nie działają i należy uśpić pieska, byłam w szoku. Nie umiałam zrozumieć, jak to może tak być, że po 10 latach udaje mi się cudem zyskać to, o czym zawsze marzyłam, a  teraz nagle muszę to tracić w taki bolesny sposób. Siedzieliśmy w poczekalni czekając na prawdopodownie ostatnią wizytę.  Matko, myśleliśmy, przecież ten piesek jest jeszce maleńki, ma 4 miesiące, dlaczego musi umierać?! Gdy weszliśmy do gabinetu, momentalnie poleciały nam łzy z oczu. Mimo tego, że Sandusia wciąż nie widziała i wpadała na meble, gdy usłyszała głos mamy... podeszła i przytuliła się do nogi. Serce nam się ścisnęło i zdecydowaliśmy, że musimy dać jej jeszcze szansę, a może jednak uda się ją w jakiś magiczny sposób uratować. Dostała odpowiednią dawkę leków i ponownie zabraliśmy ją do domu, bo tam nie mogli już bardziej jej pomóc. Była taka słaba i bezsilna... myśleliśmy, że umiera.

Jednak, w pewnej chwili leki zadziałały i nastąpiła lekka poprawa. Wiedzieliśmy, że musimy o nią walczyć!  W taki sposób rozpoczął się maraton jeżdżenia do weterynarza dwa razy dziennie po bolesne lekarstwa. Gdy udało się „względnie” opanować sytuację przy pomocy bardzo silnych leków, postanowiliśmy zrobić diagnozę i sprawdzić, co tak naprawdę jest przyczyną tych ataków...


Część 4 „Promyk nadziei


Werdykt był jednoznaczny: zespolenie wrotno oboczne. Nie jestem specjalistką, ale postaram się przybliżyć, co to za przypadłość. Jest to wrodzona (w naszym przypadku) wada genetyczna, polegająca na tym, że krew nie przepływa przez wątrobę, gdzie jest oczyszczana z toksyn, lecz rozchodzi się na cały organizm, poważnie go zatruwając i po trafieniu do mózgu, powodując takie ataki. 

Jedyną szansą dla Sandi na „usunięcie tego problemu” jest bardzo kosztowna operacja, a po niej kontrole oraz badania. Chirurg, u którego byłyśmy na wizycie daje bardzo duże szanse – nawet ponad 90%, na powodzenie operacji., więc jesteśmy nastawione optymistycznie.

Obecnie Mała czuje się lepiej, ale wciąż przyjmuje leki i je jedynie karmę niskobiałkową oraz ryż, przez co nie może rozwijać się prawidłowo, a jej parametry wraz z upływem czasu się pogarszają . Gdy tylko zjadłaby mięso – białko, objawy neurologiczne (ataki) by powróciły.

Właśnie dlatego zwacamy się do Państwa z prośbą o pomoc w sfinansowaniu operacji, która, niestety, jest bardzo droga. Każda wpłata będzie dla nas na wagę złota i za każdą będziemy ogromnie wdzięczni!
There is no description yet.

There is no description yet.

The world's first Payment Card. Accept payments wherever you are.
The world's first Payment Card. Accept payments wherever you are.
Find out more

Donations 28

EB
Ela Bobkowska
RI
Renata i Wena
150 zł
BS
Rubik
100 zł
IA
Malik
100 zł
PP
Irysek
100 zł
IA
Hanna Adamczak -skarbonka
100 zł
IA
Malik dla M.U.
80 zł
ZP
Zofia Piotrowska
50 zł
MD
Monika Dyduła
50 zł
EP
Ewa
50 zł
See more

Comments 1

 
2500 characters