id: ec9sgk

PILNA POMOC

PILNA POMOC

Inactive donations - the required operation of the Organiser of the fundraiser. If you are an Organiser - log in and take the required action.

Our users created 1 213 894 fundraisers and raised 1 312 035 472 zł

What will you fundraise for today?

Description

Jest źle...bardzo źle...potrzebuję pomocy...trzy lata...setki uratowanych zwierząt...pomoc zwierzętom przez 24/7/365...jedna osoba...ludzie zniszczyli wszystko...

To będzie dłuższa historia i niestety ze smutnym zakończeniem...

Niektórzy znają mnie osobiście, niektórzy z wywołań na FB przy okazji ratowania zwierząt, zwłaszcza osieroconych oraz tych dzikich, głównie jeży. Wszyscy poznaliśmy się dzięki zwierzętom.

Przez 3,5 roku całe swoje życie poświęciłam na ratowanie zwierzą...

Najpierw Iryś, mój ukochany piechu adoptowany ze schroniska, z chorobą przełyku, potem kilkudniowe kocięta, pierwszy dziki jeż, kuna, wiewiórka, szczeniaki na butelkę.

Wszystko było dla nich...

Mój czas, moje pieniądze, moja opieka, moje siły, moja doba, tydzień, miesiąc, rok, życie.

O pomoc w ratowaniu zwierząt prosili mnie z czasem mieszkańcy Poznania, później całej Wielkopolski, a nawet i Polski, nierzadko instytucje, które w ostatecznym rozrachunku wyręczały się mną w ratowaniu dzikich zwierząt.

Po prostu...

Nie wiem skąd, nie wiem jak, ale po prostu, tak naturalne jest dla mnie ratowanie, matkowanie, odchowywanie i rehabilitowanie zwierząt. Nikt mnie tego nie uczył i kiedyś myślałam nawet, że to dar, teraz uważam to za bagaż, żeby nie powiedzieć przekleństwo, kiedy nie umiesz odmówić pomocy, kiedy zwierzak na ciebie spojrzy i wiesz, że nie możesz odmówić, nawet jeśli ma "tylko" na twoich rękach zasnąć na zawsze, kiedy zadzwoni telefon w środku nocy z prośbą o pomoc, bo nikt jej nie chce udzielić, bo należałoby zapłacić czynsz, czy ratę kredytową, ale wybierzesz kupno jedzenia dla zwierząt i to nie byle jakiego, tylko takiego, żeby było dla niego zdrowe, bo przecież go ratujesz, bo jest chory, a może to dopiero pierwsze dni jego życia.

Czas i pieniądze...

Moje problemy z powrotem na rynek pracy po dwóch operacjach kolana, które miałam kilka lat temu (kosztowne i nieudane) to z jednej strony czas, który się ma i który można poświęcić na 24h opiekę nad zwierzakami (kiedy matkujesz kilkudniowemu jeżowi, wiewiórce, kunie, kociakowi, czy szczeniakowi, to dokładnie 24h potrzebujesz).

Ale z drugiej strony ratowanie zwierząt to kosztowna działalność, zwłaszcza jak chce się to robić na najwyższym poziomie, żeby zwierzęta nie tylko były szczęśliwe, ale i zdrowe, nie tylko wtedy kiedy są pod twoją opieką, ale i później, w nowym domu, a przede wszystkim na wolności będąc dzikim zwierzęciem.

Pomoc..."pomoc"...

Z pracą przez te 3 lata było krucho - dorywczo, nieregularnie, a w sezonie ratowacza wiosna-jesień, doby brakowało. Długo nie umiałam i nie wiedziałam jak prosić o pomoc. Po roku dopiero zdecydowałam się na płatne jeżowe warsztaty, które do tej pory robiłam za darmo. Czasem, teraz wiem, że zdecydowanie za rzadko, założyłam zrzutkę, głównie na wyżywienie zwierząt. Sprzedałam samochód, lepszy, droższy, kupiłam tańszy, gorszy. Na chwilę starczyło.

Ale zwierząt przybywało, tak jak i trolli, hejterów, ludzi zawistnych, złośliwych, zazdrosnych...

Tylko dwie ręce do ogarnięcia tego wszystkiego, głowa pełna zmartwień, serce wrażliwe...

Uratowane...

Blisko 100 jeży, które znalazły u mnie pomoc, blisko 50 odchowanych szczeniaków, z których żaden nie umarł, a wszystkie znalazły wspaniałe domy, blisko 30 odchowanych od butelki kociąt, kilka wiewiórek, kun i ptaków w 3,5 roku.

A dziś... ludzie zniszczyli wszystko...

Przez nich mam wiele długów, bo pożyczyli dużo, kiedy jeszcze było mnie na to stać, nie oddali i nawet wyroki sądów do niczego mi się nie przydają, ale kredyty zostały do spłacania.

Przez ludzi mam na głowie wezwania na policję i ciąganie po sądach, bo ratuję dzikie zwierzęta. Przez takich ludzi mój organizm zbuntował się i w połowie zeszłego roku rozpoczęły się moje poważne problemy ze zdrowiem. Mało kto wie, ale od lat mam alergię na jeże i są one powodem mojej astmy, to jednak mnie nie powstrzymało przed ich ratowaniem. Jednak sarkoidoza płucna lub nowotwór płuc, bo takie są potencjalne diagnozy zeszłorocznego pogorszenia stanu mojego zdrowia to już za dużo - co 2 miesiące jestem w szpitalu, nie ma miesiąca, żebym nie była na zwolnieniu lekarskim.

Jak żyć...

I do tego martwienie się i myślenie jak dalej żyć, skąd zarobić na jedzenie dla zwierząt... Żeby ograniczyć koszty opieki weterynaryjnej i zapewnić ją ratowanym zwierzakom przez całą dobę, dokształciłam się "na starość' na technika weterynarii, ale niestety leków i skomplikowanych zabiegów nie jestem w stanie wyeliminować ratując zwierzęta.

The end...

Apogeum mojego załamania nastąpiło kiedy mój ukochany piechu Iryś zwichnął rzepkę i musiał mieć operację,

a mnie na nią nie było stać!

Mam jeszcze kota z białaczką odebranego od złych ludzi, którzy go nie leczyli, choć kreowali się na takich co mu życie uratowali.

I kota, którego sama sobie odchowałam od ślepaczka, ale z powodu otrucia mamy, ma zniszczone nerwy w części kręgosłupa i jest niepełnosprawnym ruchowo kotem z problemami jelitowymi.

Każdego dnia...

Do tego jeże egzotyczne, które pomagają mi edukować dzieci i młodzież na warsztatach jeżowych. No i nie ma dnia, żeby oprócz stałych bywalców nie były pod moją opieką jakieś potrzebujące pomocy zwierzaki.

Ktoś mógłby powiedzieć, że taki był mój wybór, tak, to prawda i ponoszę tego wszelkie konsekwencje, a prośba o pomoc nie przychodzi mi łatwo...

Na dzisiaj mam pracę, daleko od Poznania, przy podwójnym magistrze z fizyki i informatyki, w biurze na budowie, której zaletą jest to, że jest, że płaci ZUS, choć nie starcza wynagrodzenie na cały miesiąc. Ale jest nad morzem, gdzie ja z problemami z płucami i Iryś z niedoczynnością tarczycy dużo lepiej się czujemy. Tydzień mija odkąd w Poznaniu odcięli nam prąd. Mieszkanie na kredyt we frankach szwajcarskich mam w fazie wypowiedzenia, a w czynszu zaległości. Zaraz będę musiała sprzedać samochód. Komornik to też już kwestia chwili.

I tak kończy się ta historia...

Organizuję bazarek https://web.facebook.com/events/641982139577808/?active_tab=about, żeby sprzedawać wszystko co mam i na sprzedaż się nada, żeby spróbować uratować mieszkanie, bo nie wiem gdzie się podzieję z moimi wszystkimi zwierzakami. Żeby opłacić rachunki za prąd, bo bez niego w mieszkaniu nie działa praktycznie nic. Żeby opłacić Irysiowi rehabilitację. Żeby opłacić kotu białaczkowemu badania krwi i w zależności od ich wyników spróbować terapią interferonem polepszyć jego odporność. Żeby kotu niepełnosprawnemu finansować podkłady i żwirek.

Żeby spróbować przeżyć...

Marzę o tym, żeby wyprowadzić się z Poznania, gdzieś z dala od ludzi, do małego domku przy lesie, z moimi i kolejnymi ratowanymi zwierzakami. Żeby móc pracować zdalnie i nie martwić się jak przeżyć miesiąc.

Tak naprawdę jednak czuję się przegrana...

Zrzutka...

Niektórzy z Was poprosili o założenie zbiórki, więc oto i ona...

Wszystkim za udział w tej POMOCowej zrzutce bardzo dziękuję!!!

There is no description yet.

There is no description yet.

The world's first card for receiving payments. The Payment Card.
The world's first card for receiving payments. The Payment Card.
Find out more

Donations 35

 
Olek
200 zł
 
Hidden data
100 zł
 
Dominika Kaczmarek
100 zł
 
Joanna Bartel
100 zł
 
Patrycja
 
Hidden data
50 zł
 
Joanna
50 zł
 
Monika
50 zł
 
50 zł
 
Anczik
50 zł
See more

Comments 4

 
2500 characters